Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Wspomnienia polskiego Nowozelandczyka

Przegląd Australijski, styczeń 2009

„Polski Nowozelandczyk. Nadzwyczajna historia życia dziecka z Polesia”, której polskie wydanie ukazało się niedawno w Lublinie (2006), w tłumaczeniu Aleksandry Wronowskiej. Książka napisana wspólnie z Allan Parker ukazała się po angielsku w Auckland w 2004 roku pod tytułem „A strange outcome. Remarkable Survival Story of a Polish Child”, nakładem znanego wydawnictwa Penguin Books.


Jan Roy-Wojciechowski

Mówimy, że ktoś ma szczęście w nieszczęściu. Do takich osób na pewno należy konsul honorowy Rzeczypospolitej Polskiej w Nowej Zelandii, Jan Roy-Wojciechowski; jako kilkuteni chłopiec zesłaniec syberyjski z całą tragedią tego zesłania, a później bodajże najbogatszy Polak w Nowej Zelandii.

Wspólnie uzgodniony przez Hitlera i Stalina zbrojny napad Niemiec hitlerowskich i Związku Sowieckiego na Polskę we wrześniu 1939 roku i w jego wyniku nowy rozbiór naszego kraju przez te państwa przyniósł ze sobą największą tragedię dla Polaków w ich ponad 1000-letnich dziejach. Związek Sowiecki podbił i zaanektował wówczas wschodnie tereny państwa polskiego, które Kreml postanowił zdepolonizować poprzez eksterminację tamtejszych Polaków. Temu celowi miała służyć m.in. deportacja w głąb ZSRR kilku milionów Polaków. Do czerwca 1941 roku sowieci wysiedlili na Sybir ok. jednego miliona Polaków. Deportowano całe rodziny, a więc także dzieci.

Wśród tych dzieci był m.in. Janek Wojciechowski, znany dzisiaj jako John Roy lub John Roy-Wojciechowski. Janek miał wszystkiego tylko sześć lat, kiedy sowieci napadli na wschodnią Polskę. Zagrabiono m.in. Polesie, na którym był dom rodzinny małego Janka.

10 lutego 1940 roku rodzina Janka, mieszkająca w osadzie wojskowej Ostrówki koło Drohiczyna Poleskiego (dziś Białoruś), wraz z innymi Polakami z Ziem Wschodnich, została wepchnięta do bydlęcego wagonu i wywieziona do obozu pracy na rosyjskiej dalekiej północy (obwód archangielski) – do wyrębu lasu. W głąb Rosji Janek został wywieziony wraz z matką, starszym bratem i trzema siostrami. Ojca – Józefa, osadnika wojskowego, nagrodzonego przydziałem ziemi przez rząd polski za udział w wojnie z bolszewikami, NKWD-yści aresztowali, kiedy przyszli zabrać rodzinę na Sybir, i później rozstrzelali.

W ciężkich syberyjskich warunkach, które znaczyły głód i zimno oraz niewolniczą pracę, Janek z rodziną spędził 18 miesięcy. Uwolniła ich z Gułagu umowa Sikorski-Majski, która miała miejsce po napadzie Niemiec na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku, a utworzone w Rosji Wojsko Polskie pod dowództwem gen. Władysława Andersa umożliwiło im opuszczenie w 1942 roku sowieckiego Domu Niewoli i udanie się do Iranu. Matka – Helena - była jednak tak ciężko chora na gruźlicę, że po przyjeździe do Iranu, zmarła w szpitalu. Janek miał wówczas tylko 9 lat. W 1944 roku rząd Nowej Zelandii postanowił zaopiekować się kilkuset dziećmi polskimi na czas wojny. W gronie 733 dzieci przyjętych przez Nową Zelandię znalazł się również Janek. Przyjechał tu wraz z dwiema siostrami. Starsza siostra została w Iranie, a brat poszedł do Wojska Polskiego na Zachodzie i był lotnikiem.

Okres przedwojenny i sowieckiej poniewierki Janka omawiają jego wspomnienia zatytułowane „Polski Nowozelandczyk. Nadzwyczajna historia życia dziecka z Polesia”, której polskie wydanie ukazało się niedawno w Lublinie (2006), w tłumaczeniu Aleksandry Wronowskiej. Książka napisana wspólnie z Allan Parker ukazała się po angielsku w Auckland w 2004 roku pod tytułem „A strange outcome. Remarkable Survival Story of a Polish Child”, nakładem znanego wydawnictwa Penguin Books.

Z okresu przedwojennego autor zapamiętał po dziś dzień sielsko-anielskie życie na Polesiu w gronie rodzinnym, jak np. Boże Narodzenie, imieniny i dożynki oraz jazdę bryczką co niedzielę do kościoła katolickiego w Popinie.

W domu państwa Wojciechowskich był radioodbiornik. Nie wiem czy pan Jan pamięta bardzo popularną przed samą wojną melancholijną piosenkę „Polesia czar”. Może nie, ale musiał ją słyszeć i to nie raz. Miała ona melodię, którą się pamięta, nawet jak się jej, że tak powiem, oficjalnie nie pamięta. Gdzieś tam jest w człowieku na zawsze zakodowana. Ja usłyszałem ją po raz pierwszy w 1964 roku i po dziś dzień pamiętam jej melodię, a nawet i pierwszą zwrotkę. To może i ona wzbudza dodatkowo tęsknotę Autora do kraju lat dziecinnych.

Z późniejszych lat Janek zapamiętał druty kolczaste, różne kraty i ogrodzenia, a przede wszystkim przeraźliwe zimno na północy i palący upał centralnej Azji, ciemne syberyjskie puszcze, ogołocone pustynie, głód, brud – pchły i wszy, choroby, no i oczywiście najdotkliwsze tragedie – utratę ojca i śmieć matki. Jako mały chłopiec został sierotą. To wszystko sprezentował mu Stalin... Ten temat jest również obszernie omawiany w książce.

Trzecim tematem wspomnień jest życie w Nowej Zelandii, które miało trwać tylko do zakończenia wojny, a stało się, przez zniewolenie Polski przez Związek Sowiecki w 1945 roku, ostatnim etapem podróży autora. Nowa Zelandia stała się nową ojczyzną Janka-Jana Roy-Wojciechowskiego.

Był on najpierw w obozie polskich dzieci w Pahiatua, a potem w szkołach nowozelandzkich, aby wreszcie stanąć zupełnie na własnych nogach. Przez wykształcenie, pracowitość i różnego rodzaju wyrzeczenia Jan albo John Roy-Wojciechowski zaszedł daleko – osiągnął bardzo wiele. Stał się prawdopodobnie najbogatszym, najbardziej znanym i prawdopodobnie najbardziej zasłużonym Polakiem w Nowej Zelandii. Sam siebie uważa za Polaka i Nowozelandczyka. Bo jak nie kochać kraju – swojej drugiej ojczyzny, której tyle zawdzięcza. Tu nie tylko zrobił pieniędze, które nie zawsze dają człowiekowi szczęście. Tutaj również założył swoją rodzinę – ożenił się z Nowozelandką Valerie i w ojczyźnie kiwi przyszło na świat jego sześcioro dzieci: Karen, Ellen, Steven, Alexander, Gregory, Lawrence.

John Roy-Wojciechowski do swego sukcesu życiowego dochodził powoli. Bo ciężką pracą majątek zdobywa się właśnie powoli. Ale przez to jest on znacznie bardziej trwały. W latach 1968-80 był dyrektorem Atlas Majestic Industries Ltd. w Auckland, w latach 1981-94 dyrektorem wykonawczym, następnie prezesem Mair Astley Holdings Ltd. w Auckland i na koniec, w latach 1982-94 głównym dyrektorem dużej nowozelandzkiej firmy budowlanej Mainzeal Group Ltd.

Roy-Wojciechowski udzielał się również społecznie. Był m.in. przewodniczącym Star of the Sea Heritage Trust, Howick Building Owners Association i przewodniczącym Eastern City Association Group of Howick. Od 1999 roku John Roy-Wojciechowski jest konsulem honorowam RP w Auckland. Dzięki jego hojności na University of Auckland mogło powstać i działa po dziś dzień Studium Kultury i Języka Polskiego. Zresztą Polonia nowozelandzka wiele mu zawdzięcza. Nie żałował pieniędzy na cele polonijne, a szczególnie te, które uznał za warte wsparcia finansowego. Jego „dzieckiem” jest Muzeum Polskie w Auckland. Pomagał zorganizować się Polakom w Dunedin i wspierał finansowo restauracje polskich pamiątek na Południowej Wyspie.

Wspomnienia Jana Roy-Wojciechowskiego czytałem z tym większym zainteresowaniem, że jego niedalekim sąsiadem do lutego 1940 roku była matka mojej żony, która mieszkała w pobliskim Janowie Poleskim. Tamże 16 maja 1657 roku kozacy ukraińscy zamordowali bestialsko jezuitę – św. Andrzeja Bobolę.

Książkę polecam wszystkim tym, którym z autopsji nie jest obca tragedia Polaków podczas II wojny światowej, szczególnie na Kresach lub którzy interesują się tym okresem w dziejach Polski i w ogóle martyrologią narodu polskiego, jak również byłymi polskimi Ziemiami Wschodnimi. Musimy dzisiaj bez nich żyć, bo są nieodwracalne wydarzenia w historii narodów i zależy nam na dobrym współżyciu z sąsiadami. Jednak nikt nie zaprzeczy temu faktowi, że Polska bez Ziem Wschodnich, a szczególnie bez Lwowa i Wilna, a nawet i Polesia (to przecież ziemia rodzinna m. in. Tadeusza Kościuszki i Romualda Traugutta, króla Stanisława Poniatowskiego czy Ryszarda Kapuścińskiego) nie jest Polską w całym tego słowa znaczeniu.


Marian Kałuski

Fot. Consulate of the Republic of Poland in New Zealand


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011