Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Bycie Polakiem poza Polską to wyzwanie szczególne

listopad 2009

Z Leokadią Komaiszko z Belgii rozmawia Teresa Podemska – Abt


Rodziny

Powstajemy z łona rodzin – niby z kłębków
pospolitej przędzy – modne pulowery.
Gdy w ostatnich ściegach supły zawiązane,
z rodzin wywleczeni, otrząsamy się z balastu.

Z tych rodziców, którzy nas rozwinąć
jak potrzeba, nie umieli. I z rodzeństwa, co nas
wszystkim przypomina. Kpimy sobie więc z obcymi,
że rodziny są najlepsze na obrazkach!

Wstyd nas goni, arogancko się zrzekamy
naszych miejsc i naszych czasów. Z rodzin
i narodów oczyszczeni, geniusze-kosmopolici
w kulturach planet staniemy – z czym?

Leokadia Komaiszko

Leokadia Komaiszko na Krecie...

Leokadio, zainteresowałaś mnie swoim wierszem zatytułowanym „Rodziny”. Jest w nim wiele literackich aluzji i odniesień do rzeczywistości. Zainspirujesz nim pewnie wiele osób. Wiersz został nagrodzony, opowiesz mi o tym?

– Wiersz „Rodziny” wysłałam wiosną tego roku na ogólnopolski konkurs „Podróż Poetycka 2009”. Został dostrzeżony i wyróżniony, co zaowocowało m.in. drukiem tego utworu w polskim czasopiśmie „Exlibris43bis”, w sierpniu bieżącego roku. Wyróżnienie ucieszyło mnie i tą radością podzieliłam się również z Tobą, Tereso, którą znam jako poetkę i literatkę ambitną; oraz która życzliwie patrzysz na twórczość innych osób. Gdy powiedziałaś mi: – ‘To dobry wiersz, Leokadio’ – poczułam się zaszczycona i uhonorowana nie mniej, niż w wymienionym konkursie. Dziękuję Ci więc serdecznie za zaproszenie do dzisiejszej rozmowy! Jeśli „Rodziny” będą inspirować czytelnika po prostu spełnią się jako wiersz.

Sytuacja poetycka Twojego wiersza wpisuje się nie tylko w topos rodziny, a zatem tradycji, ale przekracza te granice. Naturalnie węzeł, który symbolizuje nieśmiertelność, ciągłość, zgodę, miłość, pokrewieństwo, może być metaforą powikłań, labiryntu uczuć i koligacji, także – niepożądanych związków. Metafora przędzy uruchamia skojarzenia z losem, biedą, życiem, które przędziemy. Wiersz otwiera naszej wyobraźni tzw. światy możliwe, znamy je z własnego doświadczenia, kondycja ludzka przemieszcza nas z miejsca w miejsce. Jeśli natomiast światów tych nie znamy, to o nich czytaliśmy, mamy zgeneralizowaną, encyklopedyczną wiedzę i posługujemy się auto- i heterostereotypami kulturowymi. Stąd, jasne jest znaczenie i użycie formy my. My – ludzie, tak właśnie powstajemy, żyjemy jako rodziny, społeczności, narody. Wszystko wspaniale! ALE oto do całej tej mojej interpretacyjnej harmonii Twojego wiersza wkrada się wywleczenie z rodzin i balast! Dlaczego Leokadio?

...i w Belgii

– Owo usilne wywlekanie się z rodzin zaobserwowałam szczególnie w krajach Europy Zachodniej, gdzie obecnie mieszkam, czyli w Belgii. Tu ludzie są większymi indywidualistami niż n.p. w Europie Wschodniej (skąd pochodzę, a mówiąc dokładniej – urodziłam się i wychowałam na Litwie). Na Zachodzie młodzież chce się szybciej usamodzielniać – a i ma ku temu warunki, ponieważ gospodarka funkcjonująca przede wszystkim na inicjatywie prywatnej rozwija się dynamiczniej i prężniej – lecz jednocześnie pojawia się dylemat, gdy fascynacja „materią” zaczyna dominować nad walorami natury duchowej. Jakże często słyszę aroganckie: – Ja nikogo nie potrzebuję do życia. Potrafię wszystkiemu zaradzić samodzielnie! Jakże często obserwuję sytuacje rozłamu między generacjami rodzin i wewnątrz tychże generacji. W takich sytuacjach rodzina, staje się nieraz dla nas balastem właśnie. Dlaczego? Rodzina żyje według pewnych konwenansów. Rodzina stawia wymagania. Rodzina zobowiązuje, przywiązuje emocjonalnie. A dzieci, młode pokolenia, chcą żyć lekko, mamy odmienne od rodziców marzenia, ambicje, aspiracje; chcemy ewaluować, wylatywać nad poziomy, wznosić się coraz wyżej, pragniemy realizować się jako plan lepszej przyszłości, jak napisało się mi w innym mym wierszu. Dnia któregoś zauważamy, że proces emigracji zmienił nas. Nasza mentalność nie jest już ta ze Wschodu, lecz nie stała się też i stuprocentowo ta właściwa ‘zachodniakom’. Zaczynamy zastanawiać się wówczas nad sobą i nad wartościami, które poniesiemy w sobie dalej, które warto nieść w sobie dalej.

Tak, ale pamiętajmy, że w końcu to w pierwszym rzędzie właśnie rodzina pozwala nam na te wzloty, i… wspomaga w upadkach. Balastem jest raczej nie rodzina, a to, czym nas kulturowo, obyczajowo, językowo, itd. obdarza niezależnie od naszej woli! Stąd i wywlekanie ma tu znaczenie dychotomiczne, podwójne – i pozytywne i negatywne. Literalnie rzecz biorąc, pulower tkany jest oczko po oczku, każde – jest samodzielne, a jednak dopiero ich zawleczenie, powiązanie, daje skończone ubranko, dzieło, całość. Pola semantyczne czasownika wywlec są szerokie, na przykład zawlec się przenośnie znaczy pokryć się cienką warstwą czegoś, w efekcie otrzymać coś nowego – modny pulower. Ale można – zawlekając się – zastygnąć we własnym kokonie, otoczyć się warstwą czegoś. Pozorów? Przyzwyczajeń? Stereotypów? Język polski pozwala tu na wiele skojarzeń. Można też powiedzieć, że zasnuwamy się sami, w sobie samych – w tradycjach i standardach kulturowych, w naszym wizerunku świata; jednocześnie zaś – powlec się (powlekać się) czymś to nawarstwiać, analogicznie – powoli tworzyć z gromadzonych doświadczeń, opinii, lekcji życia siebie i innych ludzi, zmieniając się stopniowo i będąc tworzonym.

– Ciekawie to interpretujesz; są ludzie, którzy istotnie widują swoje rodziny tylko na fotografiach, a bywają tego różne powody. W istocie chyba każdy może sobie wyobrażać rodzinę inaczej?

Leokadio, porozmawiajmy teraz o Twoim się tworzeniu i Twoim języku. Twojej tożsamości. Nie chce się wierzyć, że ktoś spoza Polski, otoczony obcymi kulturami, i na dodatek – wtedy w ZSRR – indoktrynacją, tak plastycznie używa języka polskiego!? Można powiedzieć, że, Ty ‘wywlekłaś się’ z Rodziny bez balastu! Raczej z wianem i schedą. Powiedz, jak się broniliście – Ty i język, i Twoja polskość przed zrusyfikowaniem i kulturowym wykorzenieniem, będących według prof. Ewy M. Thompson, radziecką polityką kolonizacyjną Litwy (i oczywiście Polski, ale w innym wymiarze)? Nie ukrywam, że Twoje doświadczenia i opinia w tym względzie ciekawią mnie także ze względu na analogie, jakie zapewne da się poprowadzić między radziecką polityką kolonizacyjną i reżimem komunistycznym, a procesami kolonizacji Australii i obecnego tu głównego anglosaksońskiego nurtu kulturowego.

– Urodziłam się na Wileńszczyźnie w polskiej rodzinie o silnych tradycjach patriotycznych. Odkąd siebie pamiętam, słowo polskie miało w naszym domu wartość chleba. Ojciec mój całe swe życie śnił o Polsce. Myślę, że było to dziedzictwo duchowe po Jego Ojcu, oficerze polskim w armii carskiej. Choć Tata był Polską zaślepiony, nigdy nie repatriował. Tych radykalnych zmian obawiała się najpierw Jego Matka, a następnie i Jego żona, czyli moja Mama.

Rodzice uczynili jednak wszystko, by Polska – lub dokładniej – polskość – została mocno zakorzeniona w nas, trójce ich dzieci. Wszystkie poszłyśmy do polskiej szkoły, choć sąsiedzi i dalsza rodzina sceptycznie patrzyli na ową decyzję Rodziców. Mówili: – Podcinacie dzieciom skrzydła!... Przecież studia wyższe są wszędzie po rosyjsku bądź po litewsku...

Po latach, widząc jak już tylko z Siostrą Marią – bo dwudziestoletniego brata zniszczyło nam wojsko sowieckie (podczas służby naszego Janka poraziło prądem elektrycznym, a pomoc nadeszła zbyt późno) – awansowałyśmy tzn. ukończyłyśmy z wyróżnieniem wyższe studia; Siostra – pedagogikę po litewsku, a ja – dziennikarstwo po rosyjsku i białorusku; później dostałyśmy dobre stanowiska i zarabiałyśmy jako młode specjalistki lepiej niż nasi rodzice po długich latach pracy (bezrobocie w tamtym czasie w Związku Radzieckim nie istniało), to krewni nasi, których dzieci po ukończeniu rosyjskich i litewskich szkół, uplasowały się w mniej atrakcyjnych zawodach, pospiesznie posyłali do polskich szkół swoje wnuki, widząc na żywym przykładzie, że polska szkoła nie hamuje rozwoju, wręcz przeciwnie – stymuluje i pomaga. Podsumowując, jedenaście lat ‘nauk podstawowych i średnich’ minęło mi w języku polskim. Maturę zdałam na tzw. złoty medal, czyli z najwyższą oceną. Po studiach pracowałam w zawodzie reporterki w codziennej gazecie polskiej na Litwie.

Opowiedz o tej pracy. Ona także Cię kształtowała. Socjologowie twierdzą, że naszą tożsamość formuje także miejsce i nasze z nim związanie. A praca wiąże i z miejscem i z ludźmi.

– Był to jedyny tytuł prasowy w ZSRR, redagowany i wydawany po polsku. Nazywał się „Czerwony Sztandar”. Później, w latach „pieriestrojki”, został on przemianowany na „Kurier Wileński”. Cenzura oczywiście istniała i nie pisało się wtedy tak, jak myślało, choć najważniejsze idee – kultywowania polskości – dziennikarze przekazywali swym czytelnikom pomiędzy liniami. Moją karierę dziennikarską rozpoczęłam już w okresie wiosny ludów, więc nawet w delegację do Kazachstanu, śladami zesłanych Polaków, mogłam już pojechać, a po jakimś czasie moje reportaże również opublikowano. Już w Belgii, zebrałam wszystkie tamte teksty, jak również Syberii, Uzbekistanu, Kauzkazu, Białorusi, Łotwy – w książce pt: „Nawet ptaki wracają”. Ta praca istotnie wpłynęła na mnie, poprzez poznawanie innych ludzi, identyfikowanie się z ich problemami, opisywanie ich, nauczyłam się także siebie.

Leokadio, opowiadasz o sobie i swojej polskości, jesteś Polką z pochodzenia, częściowego wykształcenia, pracujesz w materii polskiej, ale całe swoje życie żyjesz poza Polską! Jak to wpływa na Twoją tożsamość? Ludzie określają swoją tożsamość w rozmaity sposób. Co składa się na Twoją tożsamość, co i kto jest Leokadią? Pewna autorka aborygeńska – Ginibi – określa swą tożsamość nawet z imion, jakie kiedykolwiek miała i Jej nadawano.

– Kto i co jest Leokadią?... – hmm, bardzo ciekawe pytanie zadajesz! Przypomina się mi właśnie książka poznana chyba jeszcze w dzieciństwie, o przepięknym Pegazie, o imieniu Leokadia, który fruwał jak motyle i mówił ludzkim językiem... Następnie, myśląc o sobie przypominam sobie małą grecką wyspę Lefkada, Leucada, co się tłumaczy po polsku jako – Leokadia... I też miejscowość Leokadiów na Lubelszczyźnie, obok której pewnej jesieni jechałam... I też miasto w którym obecnie mieszkam; jego francuska nazwa „Liège” po łacinie brzmi jako „Leodium”, co pewien znajomy muzyk sparafrazował mi na „Leokadium”. Może więc owo belgijskie Leodium było mi od zawsze pisane? Czytałam gdzieś, że każde imię i nazwisko ma w sobie odpowiedni nośnik wibracji. Jeśli tak, chciałabym tedy potrafić odczytać jak najdokładniej moją energetyczną wibrację i pokierować nią jak najmądrzej, żeby kiedyś, gdy się dołączę do Drogi Mlecznej czy innej, został po mnie na Ziemi ślad odpowiedniej wartości. Tyle – w sferze najgłębszych marzeń.

Leokadio, jeszcze chwila o szkole – jasne jest, że nas ‘urabia’ i szkoła i nauczyciele i wiedza, którą z różną wrażliwością wchłaniamy. Zrozumiałam, że w byłym ZSRR mieliście wybór szkoły? Ty pod wpływem Rodziców wybrałaś polską, etniczną. Czy polski był w niej językiem wykładowym? Czy szkoła oferowała dodatkowo litewski, białoruski, niemiecki, francuski? Co z historią? ZSRR? Rosji? Litwy, Polski?

– Na Litwie radzieckiej, a i teraz, polskie szkoły istniały na równi z litewskimi i rosyjskimi. Nazywano je szkołami narodowościowymi, lub – jeśli wolisz – etnicznymi. To były pozytywy polityki radzieckiej. Jeszcze niedawno takich szkół na Litwie było około 120-stu. Nauczanie w szkole polskiej było i jest stuprocentowo po polsku. Lecz zamiast historii Polski uczyliśmy się historii Związku Radzieckiego i Republiki Litewskiej. Historię Polski ‘po łebkach’ poznawaliśmy dzięki wspaniałomyślności polonistów, podczas lekcji literatury polskiej. Dlatego ja w tej materii gdzieś tam ciągle czuję się nieukiem. Programy nauczania w szkołach narodowościowych różniły się. Na przykład język litewski i literatura w polskiej szkole były poznawane w o wiele węższym zakresie niż w szkołach litewskich.

Rosyjskiego (i literatury) uczyliśmy się od trzeciej klasy. Litewskiego – od klasy drugiej, czyli od lat ośmiu. Litewski jest bardzo odmienny od polskiego. To język kraju, w którym się urodziłam, ale używałam i używam litewskiego wyłącznie w komunikacji zawodowo-administracyjnej. Lekcje języka obcego były w programie od klasy piątej. Moja szkoła proponowała wyłącznie język niemiecki, więc wyboru nie miałam. Szkoły początkowe w ZSRR były czteroletnie. Po następnych czterech nauk obowiązkowych w podstawówce, można było iść do szkoły profesjonalnej lub technikum uczyć się zawodu. Jednakowoż, młodzież kontynuowała często nauki ogólne przez 11 lat, co w sumie dawało szkołę średnią, a oceny z matury decydowały o szansie dostania się osiemnastolatka na studia. Naturalnie studia wyższe odbywały się wyłącznie po rosyjsku i litewsku. Dla maturzysty ze szkoły narodowościowej było to nie lada trudnością, ponieważ terminologię w tej czy innej dziedzinie poznawał po polsku.

Pytasz o historię. Mnie przerażał egzamin z historii ZSRR po rosyjsku, ponieważ ja nauczyłam się jej po polsku, i kiedy słuchałam profesora na lekcjach przygotowawczych, byłam pewna, że przez tę ‘tabulę rasa’ nie przebrnę. Poszło inaczej. Tu muszę Ci powiedzieć, że jako złota medalistka mogłam dostać się na studia po złożeniu egzaminu wstępnego tylko z jednego przedmiotu, zamiast czterech czy pięciu, nie pamiętam już dokładnie ile to było, pod warunkiem, że ten pierwszy egzamin zdam na piątkę. Zapewne już się domyślasz? W moim przypadku egzamin był z rosyjskiego i literatury rosyjskiej. Na szczęście udało się, bo pytania wylosowałam z tematu przerabianego w mojej polskiej szkole. A później podczas pierwszych miesięcy, gdy i studiować i rozmawiać musiałam po rosyjsku, byłam zaskoczona sama sobą, ponieważ widziałam jak słabą miałam znajomość rosyjskiego.

Pewnie zgodnie z powiedzeniem im dalej w las, tym więcej drzew. Ale mnie interesuje jak było dalej z językiem polskim i naszą literaturą? Doszłaś przecież do poetyckiego, literackiego użycia języka polskiego, to prawdziwe osiągnięcie! Zasadza się na nim Twoja przynależność kulturowa, czy tak?

– O utrzymanie języka polskiego i o jego rozwój dbałam świadomie. Słuchałam Programu Radia Polskiego, bo tylko taki czasami do nas przez potęgę szmerów docierał, czytałam też obowiązkową na dziennikarce literaturę powszechną w tłumaczeniu właśnie na język polski, starałam się w miarę możliwości obcować ze studentami z Polski, choć nie było to takie proste, bowiem granice w latach 80-ych były jeszcze dla nas pozamykane, a powiew „Solidarności” nie wpływał na losy, nas – Polaków na Kresach, pozytywnie... Ten mój kłębek polskości noszę ze sobą do dzisiaj i zabiegam o jego przechowanie jak o wartość największą. Obecnie bowiem, mieszkając w kraju frankofońskim, gdzie w pracy i domu praktycznie obowiązuje język francuski, a Polska niezbyt motywuje nas do utrzymywania polskości, jakże łatwo mogłabym ulec jeszcze innej asymilacji! Ja jednakże się na to nie godzę. Do tworzenia wierszy, do pisania szkico-reportaży, a i też w periodyku emigracyjnym „Listy z daleka”, który stworzyłam, redaguję i wydaję od kilkunastu lat, piszę po polsku. Moim pierwszym i najważniejszym językiem pozostaje nadal polski.

Czy poetyzujesz czasami po litewsku? Śpiewasz? Opowiadasz bajki?

– Nie, ale lubię przez internet pooglądać coś w Telewizji Litewskiej lub – żeby odczuć łączność z Bałtykiem, wysmukłymi sosnami wokół, białymi piaskami i wydmami – zakładam bursztynowe korale. Czasami, żeby pomyśleć o Litwie i nasycić się tą emocją mojego ducha jadę do odległej o kilkadziesiąt kilometrów Flandrii, czyli północnej części Belgii, której płaskie tereny, przestworza i potężne drzewa o pniach zadziwiająco równych, przypominają mi Litwę… Przyroda Walonii, południowo-wschodniej części Belgii, gdzie mieszkam, ma bardzo mieszaną gatunkowo roślinność, można tu – jak na Litwie – znaleźć i sosny i jodły, lecz też – liany i choćby te trawy kopro-podobne, wyrastające tu do poziomu małych drzew! Przyrodę tę odczuwam jako niezrównoważoną, nerwową wręcz, …i musiało upłynąć sporo wody zanim się doń przyzwyczaiłam.

Niektórzy utożsamiają się z narodem, inni z zawodem, z kulturą, językiem. Jak to jest u Ciebie? Czy to dla Ciebie trudne czy łatwe pytanie?

– Łatwe i trudne zarazem. Widzisz, wszystko cokolwiek dotąd napisałam, w tym czy innym stopniu dotyczyło Polaków mieszkających, wychowujących się, urodzonych poza Polską. Polacy poza Polską to temat, który mnie bardzo frapuje. Moja książka „Nawet ptaki wracają” jest o losach Polaków w krajach wschodnich, na terytorium byłego ZSRR. „Wiatr z Hamburga” – o przekornych dziejach Polaków w Niemczech; przeszli oni piekło faszystowskich lagrów, a po wojnie, losu trafem, zamieszkali w tym kraju na zawsze. Ba, ich dzieci, nie raz, połączyły się z Niemcami... Ostatnio napisałam „Światło północy”, o Polakach w Belgii i w Szwecji. Właśnie myślę, gdzie to wydać!?

Ale wracam do Twego pytania. Bycie Polakiem poza Polską to wyzwanie szczególne. Na emigracji zawsze się funkcjonuje na warunkach mniejszości, czyli praktycznie o wszystko trzeba mocno i stanowczo zabiegać. Kiedy pytają mnie czasami jak się czuję w Belgii, będąc przecież obcokrajowcem, odpowiadam – że prawie tak samo jak kiedyś na Litwie... Polacy na Litwie, choć dzisiaj są bardzo dobrze zorganizowani, to tam jednak ciągle byli i są mniejszością narodową.

Jak przywiązana jesteś do miejsca urodzenia i wychowania, ile ono znaczy w Twoim życiu i twórczości? Czy cała Twoja Rodzina ma polskie korzenie? Czy korzenie i pochodzenie mają tu coś do rzeczy?

– Miejsce urodzenia i wychowania stanowią dla mnie bazę mojego wewnętrznego ja, to taki fundament, na którym opieram mój ciągle kształtujący się dom, czyli moje aktualne ja.

Świadomość mojej Rodziny ze strony Mamy, jak też Ojca, jest polska, rzekłabym – kresowa. Jak już Ci, Tereso, mówiłam, pokolenia naszej Rodziny dbały o to, by tego daru polskości nie roztrwonić, nie zaprzepaścić. Teraz utrzymanie tego i przekazywanie to już mój obowiązek. Siostra moja, także przebywająca na emigracji, uważa podobnie. Korzenie i pochodzenie tworzą nas fizycznie, emocjonalnie i mentalnie. Przyjrzyj się, Tereso, korzeniom różnych roślin; przecież każda ma je odmienne. Możemy, zatem, powiedzieć: z tego korzenia będzie takiego rodzaju roślina, a z tamtego – zupełnie inna. Jak się każda roślinka rozwinie i jakie da plony, zależy m.in. od tego, jak potrafimy o taką roślinę zadbać. Czy ją regularnie podlewamy, odżywiamy, pielęgnujemy? Przypuszczam, że to dobra analogia, gdy mówimy o człowieku i jego uwarunkowaniach.

Uwarunkowania, nasze, emigracyjne. Pomówmy o naszej emigracji. Bywa na niej różnie, jak i w Ojczyźnie, ale na Obczyźnie albo ulegamy tzw. aresztowi naszej kultury, albo – jak czytamy w Twoim wierszu – arogancko się zrzekamy naszych miejsc i naszych czasów, albo też, zapośredniczając Kultury i siebie w nich, sytuujemy się gdzieś między dwoma biegunami – naszej rodzimej tradycji oraz nowego, tego – co nie jest zgodne z naszymi poprzednimi wyobrażeniami o świecie. Oczywiście żadna z form ‘wywlekania’ nie jest procesem zdefiniowanym w czasie i w jednostkowej czy społecznej egzystencji, ale nie to wszakże stanowi kluczowy dylemat Twojego wiersza! Należy chyba przypuszczać, że chodzi w nim o różne rodzaje tożsamości, w tym – narodową i kulturową, ale i jednostkową? Czy możesz odpowiedzieć na dokładnie to samo pytanie, które po bardzo głębokiej refleksji o naszej współczesnej rzeczywistości kończy wiersz: - Z rodzin/ i narodów oczyszczeni, geniusze-kosmopolici/ w kulturach planet staniemy?/- Z czym?

– A jakżeż, Tereso, pragnęłabym rozwinąć się na tę geniusz-kosmopolitkę i jednocześnie wniosłabym ze sobą elegancki bagażyk z najważniejszymi tradycjami mojego narodu i mojej rodziny! Tego chciałabym też dla innych.

Chciałabym jeszcze przez chwilę zatrzymać się przy Twoim wierszu, konkretnie - na konstrukcji głosu mówiącego, który przybrał w wierszu formę my? Autorskie utożsamienie tego typu z czytelnikiem jest retoryką, strategią poetycką, czy w ten sposób trzymasz czytelnika po swojej stronie? Stronie własnych przekonań?? I inne pytanie od razu, ale ciągle wokół zagadnienia relacji autora z czytelnikiem, Leokadio, kogo adresujesz w swoim wierszu?

– Wiersze moje powstają spontanicznie, na ogół pod wpływem większej emocji. Słyszę najpierw rytm, melodię, potem są skojarzenia, krystalizują się słowa, zdania całe… Najlepiej jest od razu notować. Pamiętam, że kiedyś, gdy jeszcze początkowałam w mojej twórczości, jeden z kolegów powtarzał: – Ty, Komaiszko, musisz zawsze nosić przy sobie papier i ołówek!... Dziś wiem, że widział akt tworzenia, także – zapisu rzeczywistości, prawdziwie, bo co nie jest od razu zapisane, może umknąć na zawsze. Czytelnika sobie specjalnie nie kreuję, nie projektuję, piszę z serca i tak, żebym najpierw sama była z tego zadowolona. Czytelnik? Marzę oczywiście o tym, by moje wiersze i teksty prozą były nie tylko czytane, lecz też doceniane. Lubię, gdy wyniki mojej pracy są ludziom pomocne, dają im jakiś rodzaj zadowolenia, co w rezultacie daje moją własną satysfakcję.

A jaką rolę ma dzisiaj współczesny poeta polski mieszkający poza granicami kraju? Kim jest współczesny poeta? Jaki jest jego/jej wkład w kulturę polską? Jak myślisz, dla kogo i dlaczego piszemy przebywając na emigracji?

– Pytasz o rolę poety? Według mnie, poeta – dziś, kiedyś i zawsze – jest jasnowidzem, bywa prorokiem. Społeczeństwo wciąż jeszcze za mało uwagi poświęca i daje poetom, zaliczając ich często, o paradoksie, do rangi dziwaków i nieudaczników; świat jest taki zmaterializowany! Przebywając na emigracji czy gdziekolwiek, lecz pisząc po polsku lub o sprawach polskich, bezsprzecznie dokładamy się do rozwoju polskiej literatury, języka, do polskiej kultury. Jakże się ucieszyłam, gdy Biblioteka Narodowa w Warszawie poprosiła o moje książki prozą i wierszem, oraz o pozwolenie kompletowania w zbiorach Biblioteki wydań „Listów z daleka”. To świadczy o tym, że nasza twórczość emigracyjna, Polaków poza granicami Polski, jest jednak Polsce potrzebna, więc i dla Niej piszemy.

Leokadio, czym jest głos poety emigracyjnego w Kraju, a czym na Emigracji? Czy widzisz różnice między odbiorem krajowym a polonijnym utworów pisanych na Emigracji? Jaką tworzymy literaturę, polską czy polonijną? Pytam o literaturę, bowiem ze sztuką i muzyką jest nieco inaczej, choć z pewnością rysują się też podobieństwa.

– Literatura tworzona na emigracji bezsprzecznie była, jest i będzie inna niż ta tworzona w Kraju, ze względu na odmienność życiowych doświadczeń twórców. Tego głosu, o który pytasz, głosu poety, nikt za bardzo nie chce słuchać. W polskiej mentalności ciągle trwa przekonanie, że najlepszym poetą, twórcą, działaczem, patriotą jest ten, kto przeszedł na tamtą stronę świata. Powiedziałabym, że wciąż za mało cenimy czas teraźniejszy, za mało stymulujemy osoby uzdolnione w naszym narodzie, żyjące i tworzące właśnie teraz, dziś, wśród nas i... Przecież, nie zapominajmy – dla nas! Jeśli chodzi o Polonię, to jest ona raczej mało wrażliwa na poetów. W Polsce wyczuwam więcej życia, jeśli chodzi o odbiór naszych utworów. Niemniej i tak nasza praca wygląda na walkę z wiatrakami.

Czy twórców mieszkających poza Polska nazywasz polonijnymi, czy polskimi? Czy Polonia to kategoria łatwa do zdefiniowania? Kto jest Polonią w dzisiejszych zglobalizowanych czasach i realiach, gdy krążymy swobodnie między krajami, stając się przecież obywatelami świata?

– Polskie, polonijne – to są dla mnie tylko wyrazy z grubsza określające miejsce zamieszkania twórcy, określniki geograficzne dzielące twórców na tych, z Polski i tamtych – spoza Niej. I chyba, dla pełniejszej informacji, są nam te definicje jakoś potrzebne. Do Polonii, według mnie, należy ten, kto się swojej polskiej świadomości nie krępuje i nie wyrzeka, bez względu na to czy należy do jakiejś organizacji czy polonijnej społeczności, grupy. Plusem jest, jeśli taki człowiek, w miarę możliwości, próbuje w kraju swego zamieszkania czy osiedlenia promować polską kulturę, język, literaturę, sztukę. Pytasz o obywateli świata... Pewnie któregoś dnia wszyscy nimi zostaniemy. Pytanie – jakiej jakości obywatelami świata chcemy zostać? Co w sobie i dla innych do tej globalizacji wniesiemy?

Rozumiem, że mówiąc o pełnej informacji masz na myśli fakt, że wiedząc skąd jest twórca, znając jego społeczne, polityczne i kulturowe uwarunkowania, głębiej możemy odczytać, zrozumieć jego dzieło. Czy uważasz, że w odniesieniu i do twórców i do wszystkich Polaków na Emigracji można mówić o tożsamości polonijnej?

– Chyba tak, jeśli przyjmiemy, że Polacy na emigracji są Polonią. Trzeba mieć jakieś umowne odnośniki, jeśli chcemy się rozumieć rozmawiając ze sobą.

Mówi się w literaturoznawstwie o tożsamości literatury. Czy literatura pisana przez emigrantów jest polonijna, polska, narodowa, czy emigracyjna?

– Myślę, że tożsamość literatury to inaczej identyfikacja, rozpoznanie i uwzględnienie pewnych wartości, pojęć i postaw opisanych w literaturze danego kraju. To taki umowny schemat, do którego przykładamy ten czy inny utwór, by następnie móc go określić, sklasyfikować, sprecyzować w ramach wartości kultury, obyczaju, myślenia, tradycji. Co do tekstów polskich emigrantów, to myślę, że zawsze można je określać jako literaturę emigracyjną. Natomiast, gdy utwory w ten czy inny sposób emanują polskością, nazywałabym je polonijnymi. Nieco drugorzędnym, w tej kwestii, wydaje się mi język, jakim posługuje się autor. Oczywiście, polski będzie zawsze ważnym promotorem i ambasadorem Polski i jej kultury w naszym coraz bardziej globalizującym się i ujednolicającym się świecie, ale nasycenie dzieła polskością nie jest równoznaczne z użyciem języka polskiego.

Ten schemat, o którym mówisz, niesie niestety ze sobą stereotyp i kulturowe cliché, na podstawie, których znają nas i sądzą inni obywatele tego świata. Przytaczany już dzisiaj wers Twojego wiersza ciągle mnie nurtuje. Pytanie, które ten wers kończy, każe mi na nie odpowiedzieć. Myślę, iż nie miałabyś nic przeciwko temu, abym powiedziała: Z rodzin/ i narodów oczyszczeni, geniusze-kosmopolici/ w kulturach planet staniemy/- Z Miłością. Moim ideałem świata Leokadio, jest ludzkość egzystująca, istniejąca, rozwijająca się poza granicami wszelkich granic i podziałów: etnicznych, narodowościowych, społecznych, politycznych czy kulturowych. Poznawanie i przyswajanie kultur nie powinno odbywać się według kategorii narodowościowych. Być może moja odpowiedź na pytanie postawione w wierszu jest naiwna! Nie boję się jednakże tego rodzaju naiwności, wręcz odwrotnie! Miłość jest jak najpiękniejsze marzenie i nim także chciałabym Ci odpowiedzieć na Twoje pytanie. Pytanie, którym pobudziłaś mnie do głębokiej refleksji. Dziękuję Ci za to, za Twój wiersz i rozmowę.

– Twój ideał Świata, doskonale rozumiem, ponieważ czuję podobnie. Z moich obserwacji wynika, że takiego rodzaju myślenie jest właściwe nielicznym (niestety) jednostkom. Najważniejsze jednak, że Kosmos nas ze sobą łączy, pozwala się nam spotkać i wtedy – Uwaga! Uczulam wszystkich! – Nie traćmy czasu, jednajmy siły i wspólnie krystalizujmy drzemiące w nas ideały! A Miłość?... Miłość określa i determinuje wszystko – to radość i ból, to także życie i śmierć w niej i z nią. To siła, która nas na Ziemi trzyma i to taż sama moc, co nas ku innym wymiarom popycha. Rozmyślałam na ten temat w innym wierszu, z tomiku poświęconemu memu Ojcu, który był dla mnie ideałem ucieleśnionej miłości. Twoją sugestię Miłości w odpowiedzi na pytanie mego wiersza, akceptuję chętnie. Pasuje mi ona do mojej wizji świata.

A zatem Leokadio, zamiast do widzenia, powiem: – do Miłości! Romantycznie bardzo, w naszej tradycji literackiej także, ale też w duchu kultur aborygeńskich, gdzie miłość ma również wymiar wspólnotowy, ponadpokoleniowy, ponadziemski. i w bezpośrednim przełożeniu to ten rodzaj współżycia, którym kieruje wzajemny szacunek do i ciekawość różnic oraz prosta zasada współistnienia, nie ekspandowania siebie i swego na innego, drugiego człowieka.

– Dziękuję, Tereso. Na zakończenie chciałabym Ci powiedzieć, że sondowałaś mnie dziś tak głębinowo, że zastanawiałam się już tylko czy istnieją jeszcze jakieś większe głębiny, na które w tej rozmowie poprowadzisz?.. I wiesz co? Labiryntując, że tak powiem, w ślad za Tobą, Twoją myślą, pokochałam to nasze kuriozum, i aż mi żal, że ów nasz spacer intelektualny się kończy… Przyznam, że bywałam na tej promenadzie szczęśliwa. Dziękuję Ci za nią.


© Rozmawiała Teresa Podemska-Abt


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011