Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Australijskie wesele

Przegląd Australijski, kwiecień 2009

Rozmowa z Bogdanem Krzywoniem – właścicielem firmy Adelaide Wedding Decor


Piętnaście lat temu życie Bogdana Krzywonia wywróciło się do góry nogami.

Było niemal jak w bajce. Oto przyszła dobra wróżka i rozwiązała przed nim węzełek pełny dobra wszelkiego. Trzeba ją było zauważyć i uszczknąć z tego węzełka kilka darów dla siebie.

Bogdan wybrał.

Po pierwsze i najważniejsze – ożenił się z Anną.

Bogdan Krzywoń

Po drugie posłuchał kolegi, który zauważył: – jesteś zdolny, masz sprawne ręce i głowę pełną pomysłów, więc zabieraj się do roboty, bo jest biznes do zrobienia... W Adelajdzie funkcjonowała wtedy firma, która organizowała rozmaite przyjęcia. A było ich tyle, że nie nadążali z realizacją zamówień. Na jej czele stała sympatyczna Serbka – stylistka, dziewczyna zdolna, sympatyczna, życzliwa i pomocna.

Po trzecie na australijskim rynku pojawiły się olejowe świeczki. One również były dla Bogdana darem losu, bo nagle się okazało, że te świeczki są absolutnie niezbędne w kościołach, w salach przyjęć i wszędzie tam, gdzie tylko zechcą je zapalić. Nie dymią, nie kopcą, nie kapią woskiem... Wystarczy wlewać do odpowiedniego pojemniczka olej nasączający tradycyjny świeczkowy knot. Ideał!

– Będę te świeczki wypożyczał na rozmaite okazje, a wesela szczególnie, bo w tej dziedzinie jest wielkie pole do działania i popisu – tak narodził się Bogdanowy biznes.

No cóż... nawet świeczka potrzebuje ładnej oprawy.

I wtedy wykorzystał Bogdan swoje osobiste walory – pomysłowość i pracowitość. Wymyślał świeczniki.

– Obłożyłem się amerykańskimi i europejskimi katalogami, by poznać aktualne trendy w przyozdabianiu sal, w zdobnictwie... Nie, nie żeby kopiować! Miałem własne pomysły, które rysowałem na kartkach papieru. Potem zaopatrzyłem się w odpowiednie wstęgi blachy i nauczyłem się je wyginać i spawać na pożyczonej spawarce. Gdy wkrótce kupiłem sobie elektryczno-gazowy „mig”, spawanie stało się dziecinnie proste – wspomina Bogdan Krzywoń.

Po dwóch latach takiej domowej dłubaniny Bogdan wynajął sklep przy Melbourne Street w North Adelaide. Robi wrażenie – prestiżowa dzielnica, znana ulica, każdy adres łatwo tam znaleźć.

– Wynajęcie pomieszczeń w takim miejscu jest dla biznesu koniecznością – mówi Bogdan. - Mieszkałem wtedy w odległej od centrum miasta dzielnicy. Niektórzy klienci, gdy usłyszeli gdzie mieszkam, machali ręką na moje świeczniki i szukali ich gdzieś bliżej, byle do Fairview Park nie jechać, choć to taka piękna górska dzielnica. W tym moim sklepie były nie tylko świeczniki. Także inne rzeczy, o które klienci pytali i szukali. Ucho trzeba mieć wyczulone, by dobrze wysłuchać życzeń panien młodych, które pragną, by ich ślub był jedyny i niepowtarzalny. Wszystkich tych życzeń nie dalibyśmy rady z Anną spełnić, bo to nasz wspólny małżeński biznes, zatrudniłem więc „podbiznesiki”. Jedna z moich współpracownic zajmowała się kwiatami do ozdobienia sal i kościołów, inna projektowała i drukowała zaproszenia, jeszcze inna szyła i wynajmowała obrusy i pokrycia na krzesła... Biznes tak się rozkręcił, że praktycznie robiliśmy wszystko to, co konieczne przy organizacji weselnego przyjęcia – dekorowaliśmy kościoły, sale przyjęć albo ogrody, w których te przyjęcia się odbywały. Ozdabialiśmy stoły, krzesła, ściany, piedestały, na których ustawialiśmy świeże kwiaty, stawialiśmy kolumny i rozkładaliśmy czerwony dywan...

Po kilku latach sprzedałem część biznesu. Ten – okrojony – wystarcza teraz na godziwe i spokojne życie.

Miło spotkać człowieka, z którym mogę porozmawiać o australijskim obyczaju weselnym. Jest taki?

– Australijski?! Czy ja wiem? Włoski! Tak, włoski, bo to Włosi narzucili Australijczykom nie tylko swoje lazanie, makarony i pizze, ale i obyczaje weselne. Bo to oni przede wszystkim są właścicielami sal, domów weselnych, które wynajmują na rozmaite przyjęcia (Function Centre) – wzięte i modne, w których mieści się na przyjęciu kilkuset gości. Włosi chcą i lubią wydawać pieniądze na wesela. Spraszają wtedy swoje rodziny, a to nie tylko ciotki, wujowie czy kuzyni. Włoska rodzina – to Wenecja, Neapol, Sycylia, bo oni gromadzą się, tworzą klany zależne od miejsca pochodzenia. Bywa, że się te „rody” nie lubią, a bywa i tak, że chętnie ze sobą współpracują. Ot, dzieje Italii w Australii się kłaniają...

Czy te włoskie domy polecasz na przyjęcia weselne?

– Nie, ja niczego nie polecam, bo gdybym mógł, to powiedziałbym, że moim zdaniem najlepsze do takiego celu są hotele.

Hotele?!

– Tak, ponieważ dysponują one nie tylko odpowiednimi salami, w których często ustawiają tzw. szwedzkie stoły, ale także pokojami dla gości. Nie trzeba wracać po kielichu do domu, można się tam również spokojnie przespać i wypocząć.

A co sądzisz o domach polskich w Adelajdzie?

– W Centralnym Domu Polskim i w Koperniku również wesela się robi, ale polskie wesela dopiero nadchodzą! Żenią się i wychodzą za mąż dzieci „solidarnościowej” Polonii. Ta fala już idzie.

Czy do tej pory Polacy chętnie z naszych domów korzystają?

– Tu nie ma sentymentów. Bawią się tam, gdzie chcą i gdzie im wygodnie. Często właśnie w hotelach, także w klubach włoskich, w parkach i ogrodach, z których Adelajda słynie. Przyjęcie gości weselnych w ogrodzie botanicznym albo w parku też robi wrażenie. Zielona trawa, czerwony dywan, białe kolumny, wokół stoły i krzesła... Znacznie taniej to wychodzi.

Widziałam też śluby na plaży i w przydomowym ogrodzie. A jeśli o pieniądzach mowa... Ile będzie mnie kosztowało wydanie za mąż córki?

– Od 15 tysięcy do 70 tysięcy dolarów.

Mowę mi odjęło, ale zapytam przewrotnie, gdzie jest najdrożej?

– Jeśli zażyczy ona sobie ślubu w adelajdzkiej katedrze katolickiej, do tego dzwony, a potem przyjęcie w adelajdzkim ratuszu z pięknymi organami, czyli wszystkie uroczystości w sercu miasta na Victoria Square. Jeśli zechcesz ode mnie wypożyczyć największy, bo na jedenaście świeczek i trzy metry wysoki świecznik, to zapłacisz za niego 60 dolarów. U mnie jest taniej, niż gdzie indziej, bo ja za wypożyczenie „normalnego” świecznika biorę tylko $16,50. I jeszcze cię uprzedzę, że nowoczesne kościoły nie cieszą się „wzięciem” wśród młodych par. Dlatego wspominam o katedrze, choć jest najdroższa.

Mówisz: „jeśli zażyczy ona sobie...”

– Tak, bo to rodzice państwa młodych urządzają przyjęcia weselne i pokrywają wszelkie koszty z tym związane. Zdarzyło się, że matka panny młodej zapytała, dlaczego tak drogo? Więc ja jej na to, że córka o cenę nie pytała wybierając to, co się jej podobało.

Czyli córka decyduje...

– ... a mama płaci.

Czy ta córka przychodzi do ciebie sama i o wszystkim decyduje?

– Na ogół przychodzi z przyjaciółkami, czasem z matką, najrzadziej z przyszłym mężem, bo on się na wszystko zgadza i w tych sprawach nie chce decydować.

W jakich sprawach?

– Na przykład o przystrojeniu sali wynajętej na przyjęcie...

Czym się wtedy przyszła mężatka kieruje?

– Modą, którą znajduje w katalogach, i snobizmem. Zawsze pragnie, by było piękniej i wystawniej, niż u przyjaciółki, która niedawno wyszła za mąż.

Jaka kolorystyka obowiązuje w tym sezonie?

– To wyjątkowo kapryśna i zmienna moda, więc powiem tak: biel i złoto (albo srebro) – to klasyka. W tym sezonie modny jest fiolet, więc drużki panny młodej ubiorą się we fioletowe suknie. Ja dopasuję do tych sukien kolory kwiatów, zaproszeń, kokard na przystrojonych krzesłach i obrusów. Po fiolecie najmodniejszy jest kolor różowy, a potem... cała reszta w zależności od indywidualnych upodobań i sezonu. Tę modę dyktuje Australii Europa. Dlatego australijskie dziewczyny szukają „natchnienia” najczęściej we włoskich i francuskich katalogach. Dyktuje ją Rzym i Paryż, czasami Londyn.

Ja też oglądam katalogi, wysłuchuję życzeń i uczestniczę w Targach Weselnych organizowanych w Adelajdzie kilka razy w roku. Tam spotykam też wszystkich innych biznesmenów w tej dziedzinie, którzy zaczęli rozwijać swoje biznesy później ode mnie. Na tych Targach odbywają się pokazy mody ślubnej (to główny punkt programu), swoje usługi oferują kwiaciarki, właściciele limuzyn, zespoły muzyczne, producenci zaproszeń, filmowcy, fotograficy... Tam właśnie spotkałem Marka Grelę, który wynajmuje swoje limuzyny młodym parom.

Kwiaty...

– Pamiętaj! Tylko prawdziwe, nigdy sztuczne! Kwiaciarki dekorują nimi stoły i ołtarze. Kwiaty ze stołów zabierają ze sobą po uroczystości goście weselni. Obecnie najpopularniejsze są lilie orientalne – białe lub różowe, orchidee singapurskie oraz – najdroższe – róże.

To biznes, w którym spotykasz ludzi młodych, szczęśliwych i pełnych nadziei na dobrą przyszłość. Czy zdarzyło się inaczej?

– Trudno mi powiedzieć, ale z przykrością wspominam wesele, które się... nie odbyło. Dwie włoskie rodziny nie mogły dojść do porozumienia przy urządzaniu przyjęcia. Młodzi tak się zdenerwowali, że natychmiast po ślubie pojechali w jakąś podróż i tyle ich widziano. Największe straty poniósł organizator weseliska, który wziął zaledwie 500 dolarów zadatku. Zdążył wydać znacznie więcej na zakup mięsiw, warzyw, owoców dla 320 gości...

Australijskie małżeństwa są bardzo często mieszane...

– ... wtedy bywa, że młoda para decyduje się na dwie ceremonie kościelne.

Czy w Australii zauważasz jakieś zmiany w weselnych obyczajach?

– Jak już wspomniałem na początku, ten obyczaj narzucili Włosi i on się upowszechnił. Grecy, którzy ślubowali zawsze w niedzielę, teraz też wybierają sobotę, bo przekonali się, że następnego dnia lepiej wypocząć, niż pędzić do pracy. Zmiany obserwuję także wśród Azjatów. Oni mają taki zwyczaj, że wszyscy razem zasiadają przy okrągłym stole. Główny i najważniejszy stół „wykorzystuje” tort – ogromny, ciężko dekorowany światełkami, wodotryskami, mosteczkami, kwiatkami... Teraz Azjaci coraz częściej naśladują Europejczyków – czyli główny stół dla państwa młodych, świadków i drużby, przy najbliższym – rodzice młodych, przy kolejnych stołach – goście. Tort też ma swoje miejsce, ale już nie takie centralne jak do tej pory.

* * *

Bogdan Krzywoń pochodzi ze Skawiny pod Krakowem. W naszej rozmowie mile wspominał czas, kiedy grał na akordeonie (a potem na syntezatorze), na okolicznych weselach. Marzył o tym, by w tym graniu być tak doskonały i tak samo wielbiony przez tłumy jak beatlesi.

Do Australii przyjechał w 1981 roku „polską drogą” przez Wiedeń. Kolega – Krzysztof Radliński – artysta ceramik, z którym wypalali w Polsce gliniane garnki w piecu własnej konstrukcji – namówił go, by starał się o wizę do Australii, choć sam wyjechał do rodziny w USA. Zapewniał jednak: – „nie dla ciebie USA, bo tam się jedzie do ciężkiej pracy po pieniądze, a ty musisz się wyleczyć” (z nieszczęśliwej miłości).

– Krzysztof nie docenił – mimo wszystko – jak jestem silny – mówi Bogdan. – Ja sobie zawsze dawałem radę w życiu, na nikogo nie zwalałem winy za swoje problemy. Taką mam zasadę. Na początku pobytu nie miałem jednak szczęścia w znalezieniu pracy. Inni ją znajdowali, a ja nie! Zacząłem jednak od solidnej nauki języka angielskiego, pracowałem też dorywczo, wszedłem w środowisko polonijne. Bardzo dobrze wspominam czas współpracy z księdzem Marianem Szablewskim, któremu zaproponowałem na początku granie w kościele, ale on akurat organisty nie potrzebował. Dla kościoła na Ottoway namalowałem obraz Matki Boskiej, który nawet był wyświęcony, ale spłonął wraz z kościołem. Gdy trzeba było ten kościół odbudować, stanąłem do konkursu z własnym projektem, który pomógł mi technicznie dopracować nieżyjący już prof. architekt Stefan Rohoziński. Współpraca z nim była naprawdę satysfakcjonująca. Wszedłem też w środowiska teatralne księdza Mariana Szablewskiego (Teatr Ottoway) oraz pana Henryka Krzymuskiego (Teatr Stary) i tam współpracowałem z legendą adelajdzkiej Polonii – Stanisławem Ostoją Kotkowskim.

Pytasz co jest moją największą miłością? Nie co, a kto... To moja córka Helenka i jej mama – moja kochana Ania, z którą „kręcę” weselny biznes. Od grania na polskich weselach się zaczęło i pewnie skończy się na australijskich weselach.


Lidia Mikołajewska

Fot. Lidia Mikołajewska i www.adelaideweddingdecor.com


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011