Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

60 lat temu...

Przegląd Australijski, styczeń 2009

O twardej duszy Polaka, który wszystko przetrzyma


W tym roku mija 60 lat od chwili, gdy przybyli do Adelajdy (między innymi) pierwsi żołnierze AK. Sądzę, że jest to dobra okazja, by wspomnieć o tych żołnierzach, o ich prężnej działalności w Kole Armii Krajowej, która trwa przecież dziesięciolecia! Jest Pan nie tylko prezesem tego Koła, ale także osobą, która skrzętnie gromadzi na jego temat wszelkie fotografie, pamiątki i dokumenty.

Stanisław Szymkiewicz

– Już w roku 1949, czyli 60 lat temu, powstała myśl założenia organizacji akowskiej. Ten pomysł zrealizowano w rok później – powstał Oddział Koła byłych żołnierzy Armii Krajowej w Południowej Australii – zatwierdzony przez Zarząd Główny AK w Londynie. Inicjatorami byli: G. Kozakiewicz, Z. Posłuszny, T. Stawiarski, Z. Manowski. Był to pierwszy Oddział Koła AK w Australii, w liczbie 70 członków – zrzeszający byłych partyzantów, powstańców warszawskich, członków wywiadu, dywersji, itp. Działali oni w różnych okręgach Polski. Byli wśród nich znani działacze polonijni: Andrzej Szczygielski – były Delegat Rządu RP w Londynie i prezes Federacji Organizacji Polskich w Południowej Australii. Jerzy Misiak (OAM) – były prezes Zarządu Krajowego Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Australii. Henryk Krzymuski – kierownik Teatru Starego. W tym czasie przyjęto także 13 członków nadzwyczajnych (wspierających). Najdłużej wspomagali nasz Oddział państwo Helena i Bolesław Jakimowiczowie.

Jaki cel przyświecał ówczesnym założycielom tego Koła?

– Wiadomo jakie to były czasy. W pierwszym rzędzie trzeba było bronić prawdy historycznej o Armii Krajowej. Ponadto niezbędne było też udzielenie pomocy materialnej inwalidom AK, szczególnie w Polsce. Ważne było utrzymanie więzi koleżeńskich, a także – do czasu wolnych wyborów w ojczyźnie – prowadzenie akcji niepodległościowej.

Koło Armii Krajowej w Adelajdzie wciąż pracuje. Jest znane i cenione za sprawą wielu jej działaczy – ludzi prawych i konsekwentnych w działaniu...

– Tak, pracujemy, choć w bardzo zmniejszonej – niestety – liczbie. Praktycznie od pierwszych miesięcy istnienia Koła zachowywano tradycje akowskie i pamięć o poległych i pomordowanych w czasie okupacji niemieckiej i sowieckiej oraz pierwszych lat PRL. Każdego roku, w rocznicę Powstania Warszawskiego, odprawiane są uroczyste msze święte zamawiane przez Oddział, z udziałem Pocztów Sztandarowych, przedstawicieli organizacji polskich oraz rodaków.

Oddział posiada własny sztandar, na drzewcu którego są między innymi gwoździe przybite przez księdza arcybiskupa Szczepana Wesołego w 1976 roku, prezydenta Kazimierza Sabbata w 1984 roku i Wandę Piłsudską w 1986 roku. Sztandar reprezentował Oddział na spotkaniu Ojca Świętego Jana Pawła II w Melbourne w 1986 roku i na Zjeździe Kombatantów w Warszawie w 1993 roku.

W dziesiąta rocznicę Powstania Warszawskiego Oddział przygotował akademię – koncert w języku angielskim, na której obecni byli przedstawiciele stanowego rządu Australii Południowej.

W 20 i 30 rocznicę zorganizowano przemarsz przez centrum Adelajdy, w którym wzięli udział Ak-owcy i Polonia adelajdzka oraz orkiestra policji, która pod pomnikiem War Memorial odegrała hymny narodowe polski i australijski. Następnie złożono wieńce.

W 35 rocznicę w Centralnym Domu Polskim czynna była wystawa o Armii Krajowej i odbyła się akademia, podczas której po raz pierwszy wyświetlono filmy dokumentalne z Powstania Warszawskiego i mordu katyńskiego.

40 rocznicę obchodziliśmy wyjątkowo bogato. Podczas koncelebrowanej mszy świętej w polskim kościele Zmartwychwstania Pańskiego w Unley, odsłonięto tablicę pamiątkową tam zawieszoną, a ufundowaną przez członków Oddziału. Tekst na tablicy brzmi tak: „W hołdzie Żołnierzom Armii Krajowej i tym wszystkim, którzy w walce o wolną Polskę oddali życie, o Ich ofierze pamiętając razem z całym narodem wołamy „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”.Urządziliśmy wówczas akademię w Centralnym Domu Polskim. Po części artystycznej wyświetlono film dokumentalny o Powstaniu z napisami w języku angielskim.

Po odzyskaniu pełnej niepodległości przez Polskę Oddział ufundował w roku 1993 jeszcze jedną tablicę z napisem: „Za Ojczyznę wolną dziękujemy Ci Panie”.

Projekt graficzny obu tablic przygotowała Krystyna Łużna, a tekst ułożyli ksiądz S. Marut, K. Łużna i ja. Tekst zatwierdził ksiądz arcybiskup L. Faulkner. Pierwsza tablica obrazuje emblemat Polski Walczącej „Kotwicę”, a druga dwa orły w koronie.

W 50 rocznicę złożyliśmy wieńce pod pomnikiem War Memorial z udziałem pocztów sztandarowych, społeczeństwa polskiego i przedstawicieli australijskich kombatantów zrzeszonych w RSL. Po południu odbyła się akademia w sali parafialnej w Ottoway. Część artystyczną wykonali aktorzy Teatru Starego.

W każdą rocznicę Powstania opracowywane są audycje radiowe w języku polskim i nadawane ze stacji 5EBI. Również w latach początkowych kilkakrotnie nadawane były takie audycje w radiu australijskim – na podstawie materiałów dostarczonych przez Oddział. Artykuły o tematyce akowskiej podawane są do prasy polonijnej. Z okazji 40 i 50 rocznicy Powstania Oddział wydał „Jednodniówki”.

Wielokrotnie Oddział organizował wystawy obrazujące walkę i martyrologię Narodu Polskiego podczas II wojny światowej i w okresie stalinizmu. Szczególnie ważna była wystawa przygotowana w ramach australijskich obchodów 50 rocznicy zakończenia II wojny światowej. Z Panią Łużną przygotowałem wystawę składającą się z 20 planszy obrazujących wkład żołnierza polskiego w walkach na wszystkich frontach wojny, tak za granicą jak i w kraju. Polska wystawa znajdowała się razem z eksponatami wojska australijskiego w budynku na Torrens Parade Ground w Adelaide. Wystawę odwiedziło kilkadziesiąt tysięcy osób różnej narodowości, między innymi dr G. Pieńkowski – Konsul Generalny RP. Za nasz wkład otrzymaliśmy podziękowanie od władz Muzeum Wojskowego od Lt. Col. OD Summers.

Wielokrotnie Oddział organizował spotkania z młodzieżą polską i australijską, na których zapoznawaliśmy ich z historią okresu okupacji i Powstania Warszawskiego. Wyświetlaliśmy filmy na ten temat. Spotkania z Polską Macierzą Szkolną organizowała pani Elżbieta Bukowska, a z australijską siostra zakonna Jadwiga Wróblewska.

Jak powszechnie wiadomo, od zarania swojej działalności Oddział organizuje pomoc potrzebującym.

– Zaczęło się od paczek i pieniędzy na zakup leków wysyłanych dla chorych na gruźlicę Ak-owców w Niemczech, a następnie przeniesiono tę pomoc dla inwalidów AK w Polsce. Szczecin, Warszawa, Kraków, Częstochowa... Pomoc potrzebna była wszędzie. Pomoc dla inwalidów nadal trwa, w miarę możliwości finansowych Oddziału.

Oddział niesie także wsparcie finansowe, w miarę swoich możliwości, dla innych osób i instytucji. Na przykład urządzaliśmy zbiórki na Fundusz Daru Narodowego, dla robotników w okresie Solidarności, na repatriantów z Rosji, na przychodnię lekarską dla Akowców w Warszawie, itp.

Zasługą Pani Krystyny Łużnej, członkini tego Koła, jest odszukanie dwóch australijskich żołnierzy...

– ...J. Wells'a – nawigatora samolotu lecącego z Włoch do Polski w ramach niebezpiecznej akcji, kryptonim „Most I” oraz W. Smitha – uczestnika Powstania – korespondenta wojennego. Staraniem Zarządu Oddziału obydwaj otrzymali Krzyż Armii Krajowej podczas specjalnie w tym celu zorganizowanych uroczystości w Adelajdzie i w Sydney. W Adelajdzie – w obecności pana H.T. Blake'a – prezesa Zarządu Głównego RSL w Południowej Australii J. Wells został udekorowany przeze mnie, w asyście kolegi Jerzego Misiaka. W Sydney dekoracji dokonał M. Danis, prezes Oddziału Koła AL na balu specjalnie zorganizowanym dla W. Smitha. Kilka lat później otrzymał on także Warszawski Krzyż Powstańczy. Natomiast J. Wells odznaczony został już w maju 1944 roku Krzyżem Walecznych przez Rząd RP w Londynie. Obie uroczystości, o których tu wspominam, odbyły się w sierpniu 1986 roku.

Chciałbym dodać jeszcze, że dla utrzymania więzi koleżeńskiej organizujemy spotkania, a szczególnie ważne są one w okresie Bożego Narodzenia, gdy spotykamy się na tzw. „Opłatku”. Wielu członków pracuje społecznie także w innych organizacjach.

Wysoko cenię sobie medal „Pro memoria” – „Za wybitne zasługi w utrwalaniu pamięci o ludziach i ich czynach w walce o niepodległość Polski podczas II wojny światowej i po jej zakończeniu”.

Koło Armii Krajowej w Adelajdzie czyni wiele, by zapoznać Australijczyków z udziałem polskiego żołnierza podczas II wojnie światowej.

– Celem zapoznania władz australijskich weteranów Zarząd Oddziału przekazał panu T.T. Healey – Deputy Commisioner of Veterans' Affairs, w sierpniu 1987 roku, materiał opisujący Armię Krajową i film o Powstaniu Warszawskim. Pan Healey zapoznał urzędników Departamentu Weteranów z opisem i filmem, co ułatwiło na przykład załatwianie podań przez Ak-owców o rentę weteranów.

Ten materiał pan Healey przesłał do Major General Alan Morrison, Service Member on the Repartiation Commission w Canberze.

Na przestrzeni tych 60 lat Australijczycy (także młodzież) byli zawsze zapraszani na nasze uroczystości. Stąd napisy w języku angielskim na filmie o Powstaniu Warszawskim, opracowywane w tym języku materiały historyczne, które trafiają do archiwów stanowych i państwowych.

Jesteśmy członkami australijskiej organizacji kombatantów, do której należą również byli żołnierze innych europejskich nacji. Są wśród nas australijscy uczestnicy walk z Wietnamu, w Korei... Z Australijczykami łączy nas – Polaków – nie tylko Powstanie Warszawskie (za sprawą p. Smitha), ale i Tobruk. Ramię w ramię maszerujemy podczas dorocznych obchodów Anzac Day.

Na zakończenie naszej rozmowy jeszcze osobiste pytanie: czy kiedykolwiek żałował Pan przyjazdu z Wielkiej Brytanii do Australii?

– Ależ nie! Australia? To niebieskie niebo! Słońce! Przestrzeń! To cudowne widoki w porównaniu do kopalnianego krajobrazu walijskiego. Powiem wprost: Australia uratowała mi życie! Przyznaję jednak, że zdrowie już mi nie dopisuje tak, jakbym chciał. Po tych latach ciężkiej pracy w Walii, 40 procent moich płuc już nie pracuje. Ale... wszyscy moi koledzy z kopalni, a była ich setka, już nie żyją. Wymarli do 1970 roku. A ja? Przyznaję, że mam szczęście. Pracuję w Adelajdzie społecznie nie tylko jako prezes Koła AK, ale działałem też w SPK, w Dożynkach, w „Słowie Polskim”. Dziesięć razy byłem z żoną w Polsce. Staram się być tam zawsze w sierpniu, by uczestniczyć w uroczystościach rocznicowych Powstania Warszawskiego, by spotkać kolegów z batalionu „Kiliński”.

Czy do Polski zawsze z żoną Pan jedzie?

– Ależ ona mnie samego nie puści!

Pewnie jest zazdrosna o piękne warszawskie sanitariuszki!?

– Margaret jest naprawdę w Polsce zakochana, mówi po polsku i wiele w tym języku rozumie. W Australii wychowaliśmy i wykształciliśmy nasze córki. Krystyna jest doktorem chemii, Barbara skończyła biologię i pracuje w laboratorium. Nasza wnuczka Rachel Maria Koldej jest genetykiem i pracuje obecnie w USA.

* * *

Szymkiewicz Stanisław „Kula”, s. Lucjana, ur. 8.05.1927 r. Grajewo, kapral pchr. Śródmieścia, bat. „Kiliński”, komp. „Szare Szeregi”, od 17.08.1944 r bat. „Sowińskiego” („Hela”) Stalag 344 Lamsdorf”.

Za tą notką z „Wielkiej Encyklopedii Powstania Warszawskiego” kryje się krótki, ale nader istotny fragment młodzieńczych lat życia Pana Stanisława Szymkiewicza z Adelajdy.

Jego największą dumą – jak dziś przyznaje – jest Patent Nr 16824, w którym:

„W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej potwierdza się, że Pan Szymkiewicz Stanisław w latach walki zbrojnej z najeźdźcami z honorem pełnił żołnierską powinność i uzyskał prawo do zaszczytnego tytułu: Weteran Walk o Wolność i Niepodległość Ojczyzny. Podpisał Prezes Rady Ministrów RP, Jerzy Buzek”.

Na stronie 330 „The Battle for Warsaw” Normana Davies'a znajdziecie również powstańcze wspomnienie Stanisława Szymkiewicza, prezesa Koła Armii Krajowej w Adelajdzie.

Tymczasem Pan Stanisław zapewnia: – bohaterem nigdy nie byłem, z granatem i butelką benzyny na czołgi nie szedłem... W Warszawie znalazłem się na dwa dni przed wybuchem Powstania. Cudem dotarłem do Śródmieścia, do batalionu „Kilińskiego”. Wkrótce rotmistrz Leliwa mianował mnie zastępcą dowódcy II plutonu. Od 17 sierpnia pełniłem już funkcję dowódcy i moja kompania szturmowała ulicę Grzybowską.

Dziś po tamtych dniach pozostała Panu Stanisławowi cenna pamiątka – ówczesny stuzłotowy banknot, a na nim napisy tej treści:

Kochanemu p. podpor. Kuli z którym spędziłem najcięższe dni powstania w Warszawie, za jego odwagę, śmiałość i poświęcenie dla Ojczyzny wpisuje kilka słów st. strz. „Olek”.

„Kochanemu wodzowi z ciężkich dni powstania – sanitariuszka Teresa”.

„Obozowemu braciszkowi lecz zawsze wodzowi i hersztowi szajki z Grzybowskiej, sanit. patrolowa ppor. Ewa Amapola”.

„Miej serce i patrz w serce, drogiemu dowódcy Rolnik”.

Skąd takie doświadczenie wojskowe u 17-letniego wyrostka zaledwie?

– W czasie wojny – jak to chłopak – bardzo chciałem walczyć z wrogiem – wyjaśnia Pan Stanisław. – Dołożyłem więc sobie dwa lata życia, by uczestniczyć w organizowanych wówczas kursach dla podchorążych, a potem walczyć w 27 Dywizji Wołyńskiej. Pamiętam, jak okropnie przeżyłem rozkaz: „składać broń!”. Płakałem po prostu! Wraz z innymi kolegami uciekliśmy do Warszawy. Znaleźliśmy się w niej na dwa dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego. W czasie Powstania nasze umiejętności żołnierskie okazały się nader przydatne.

Po Powstaniu trafiłem do obozu jenieckiego w Łambinowicach, na terenie dzisiejszej Opolszczyzny... W styczniu 1945 roku, przed nadejściem frontu rosyjskiego, Niemcy ewakuowali ten obóz, a to oznaczało dla nas – więźniów – kolejną tułaczkę. Ciągnęły wtedy szosą kolumny jeńców polskich, angielskich i amerykańskich... Wśród nich my – Polacy – powstańcy warszawscy, ewakuowani z obozu jenieckiego w Łambinowicach.

Po drodze, w jednej z niemieckich wiosek, spotkaliśmy mężczyzn w polskich mundurach z orzełkami, którzy walczyli po niemieckiej stronie. Byliśmy tym mocno zdziwieni. Szybko okazało się jednak, że byli to członkowie oddziałów NSZ Brygady Świętokrzyskiej w potrzasku między Sowietami a Niemcami. Postanowiliśmy razem uciekać. I tak stu podchorążych – powstańców warszawskich – dołączyło do tej brygady. Przeszliśmy razem kawał ówczesnej Czechosłowacji, zatrzymaliśmy się dopiero w Pilźnie. Pamiętam jak z bronią w ręku zaatakowaliśmy obóz koncentracyjny dla tysiąca kobiet i uwolniliśmy je z niewoli. Wkrótce te tereny znalazły się w strefie amerykańskiej. Na nasze szczęście! Rosjanie zażądali wówczas od gen. Robertsona wydania Brygady Świętokrzyskiej, w której i ja się znalazłem. Jednak w strefie amerykańskiej nie mieli oni nic do gadania. Oficerowie amerykańscy i sam gen. Robertson mówili wtedy, że akcja Brygady Świętokrzyskiej NSZ na tyłach XIII Armii niemieckiej oszczędziły Amerykanom walk i strat. Wkrótce wraz z dwoma kolegami opuściłem tę brygadę, by przedostać się do Włoch, do Armii gen. Andersa. Nawet tam dotarłem, ale jak się okazało, w Korpusie najbardziej przydatni byli doświadczeni, przedwojenni oficerowie. A ja? Gołowąs!

Dziś wiadomo na przykład, że gdy zapadła decyzja przeniesienia Brygady Świętokrzyskiej do II Korpusu gen. Andersa we Włoszech, rozpoczęto jej realizację. Jednak wkrótce zaprzestano, bo Anglicy nie zgodzili się na powiększenie stanu osobowego Korpusu.

– My żołnierze byliśmy wtedy w samym środku dziejącej się w Europie i w świecie Wielkiej Historii. I ja byłem jej drobiną. Nie dałem wówczas za wygraną. Dogadałem się z kierowcą ciężarówki. On schował mnie w aucie pod ławką i przykrył kocem. I tak dotarłem do Korpusu w Centrum Wyszkolenia Saperów, XVII Kompanii w Capua koło Neapolu.

W 1946 roku Korpus Andersa, i ja wraz z nim, dotarliśmy do Anglii. W rok później każdy otrzymał list od brytyjskiego premiera, że jako żołnierze jesteśmy już niepotrzebni. Musimy zadbać o swój los sami. Nie musimy się jednak martwić o byt, bo czeka na nas praca. Matka mnie ostrzegała, bym do Polski nie wracał. Co robić?! Jak wielu innych polskich żołnierzy zostałem w Anglii. Wie pani, Polak ma twardą duszę i wszystko przetrzyma. Budowaliśmy więc brytyjską potęgę rąbiąc w kopalniach brytyjski węgiel, wykuwając w skałach tunele. Siedemnaście lat tak pracowałem! W tym czasie ożeniłem się z Margaret, piękną i kochaną Walijką.

W połowie lat 60. ubiegłego wieku powiedziałem do żony Margarety: – uciekajmy stąd, bo zginę! Anglicy nie byli jednak skorzy do wypuszczania z kraju ludzi, którzy potrafią ciężko pracować. Napisałem więc list do Zarządu Głównego AK w Londynie, że szukam wsparcia i pomocy. List trafił do Sydney, Adelajdy, Melbourne i Perth. Tu w Adelajdzie funkcjonowały już Koło SPK i AK. SPK odpisało na mój list i obiecało pomoc. I tak 29 grudnia 1964 roku przybyłem z żoną i córkami – Barbarą i Krystyną, do Adelajdy. Za kilka dni, w styczniu, zatrudniono mnie w fabryce wyrobów chemicznych. Wkrótce kupiliśmy dom. Gdy nadarzyła się okazja dobrych zarobków w Nowej Zelandii, zaryzykowałem. Na budowie elektrowni potrzebowali górników. Ciężko pracowałem przez rok, choć kontrakt podpisałem z firmą na trzy lata. – Uciekaj, bo zginiesz! – pomyślałem po raz drugi w życiu. Wróciłem do rodziny w Adelajdzie i zatrudniłem się w fabryce wyrobów metalowych, w której pracowałem aż do emerytury, także jako kierownik wydziału.

Do Koła AK w Adelajdzie dołączyłem w 1976 roku, wcześniej należałem do Koła SPK, które udzieliło mi pomocy. Jestem prezesem Koła Armii Krajowej od 1978 roku. Stopień wojskowy: porucznik.


Lidia Mikołajewska


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011