Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Rodzinne spotkanie

grudzień 2007

O historii, która w dziwny sposób powiązała ze sobą trzy kontynenty – Europę, Amerykę i Australię.


Krystyna Winecka (Irena Wilder) – pisarka, dziennikarka, reporterka, autorka m.in. książek „Od Stanisławowa do Australii”, której fragmenty publikujemy na łamach „Przeglądu Australijskiego” oraz wydanej po angielsku „The Girl in the Check Coat”.

Urodziła się w Stanisławowie, studiowała w Warszawie, pracowała w Warszawie, Moskwie i Pradze. W 1968 roku emigrowała przez Wiedeń do Australii, gdzie mieszka do dzisiaj.

Od 1988 roku często odwiedza Śląsk Cieszyński. Jest członkiem Towarzystwa Miłośników Ustronia.


Pani Krystyno, spędziła Pani trzy ostatnie miesiące w Polsce. Wiem, że w czasie pobytu w Ustroniu przeżyła Pani niezwykłe wydarzenie, związane ze sprawami, które miały miejsce sześćdziesiąt sześć lat temu. Czy może Pani o tym opowiedzieć?

Krystyna Winecka w Warszawie

Krystyna i Otton Wineccy

– Oczywiście. Było to dla mnie wielkie i emocjonalne przeżycie. Historia ta w dziwny sposób powiązała ze sobą trzy kontynenty – Europę, Amerykę i Australię. Aby o tym opowiedzieć – muszę się cofnąć do okupowanej Warszawy, gdzie przebywałam od stycznia 1942 roku. Ukrywałam się tam pod przybranym nazwiskiem przed Niemcami. W jakiś czas później w tym samym celu do Warszawy przyjechała siostra mego ojca, ciotka Łucja, a wraz z nią mój kuzyn Lolek z młodziutką żoną Hanką i ośmiomiesięcznym niemowlęciem – Jędrusiem. Pewnego dnia ich kryjówkę odkryli szmalcownicy domagający się okupu. Grozili, że w przypadku odmowy doniosą o nich Niemcom, co było równoznaczne z wyrokiem śmierci. Ciotka Łucja oddała im wszystkie pieniądze. Kiedy przyszli po raz drugi oddala im swoją biżuterię. Kiedy przyszli po raz trzeci ciotka wypchnęła Lolka z domu i nigdy go już więcej nie zobaczyła. Hanka złapała leżące w beciku dziecko, wyrzuciła je przez okno pierwszego piętra, a potem sama za nim wyskoczyła. Oboje spadli na stertę świeżo przywiezionego piasku i nic im się nie stało, a szantażyści znikli. Ale kryjówka została spalona i obie kobiety wraz z dzieckiem uciekły z domu. Zbliżał się wieczór, więc schowały się w parku. Tam w krzakach umościły z liści posłanie dla Jędrusia, a kiedy dziecko płakało na zmianę nosiły go po ciemnych alejkach i płakały razem z nim. A po następnej nieprzespanej nocy wzięły Jędrusia, położyły go na stopniach pobliskiego kościoła i ukryte za rogiem czekały aż go ktoś podniesie. Wtedy udały się do biura werbunkowego i zgłosiły się na roboty do Niemiec, co dawało im pewne szanse przeżycia. Po skończonej wojnie ciotka Łucja wróciła do Warszawy w poszukiwaniu wnuka. Szukałam go razem z nią. Było to niezwykle trudne. Po długich i żmudnych staraniach odnalazłyśmy go w Lublinie u bezdzietnego małżeństwa, które się nim opiekowało. W dramatycznych okolicznościach odzyskała dziecko z powrotem i przeszmuglowała je do Niemiec, gdzie w szpitalu czekała na nie jego matka. Po jakimś czasie starszy syn ciotki – Tusiek, który wyjechał z Polski jeszcze w 1937 roku sprowadził ich do Ameryki.

Późniejsze ich dzieje udało mi się odtworzyć dopiero wiele lat później.

A jakie były te dalsze rodzinne dzieje?

– Kiedy Jędruś przyjechał do Nowego Yorku miał niespełna cztery lata. Z tego okresu pamiętał tylko podróż okrętem z dwiema kobietami, z których jedna była jego matką, a druga babcią. Był bardzo osamotniony i nie mógł z nikim rozmawiać, bo nikt z pasażerów go nie rozumiał. Jedyny wyjątek stanowiły obie kobiety, ale że był zbuntowany, to właściwie nie miał im nic do powiedzenia. Na szczęście w Nowym Yorku czekał na nich jego nowy wujek Tusiek, który przez następne lata zastąpił mu ojca, którego Jędruś nigdy nie znał. Matka powiedziała mu później, że jego prawdziwy ojciec zaginął podczas wojny. Kiedy dorósł został zapisany do szkoły i mieszkał w internacie. Po kilku latach jego matka wyszła powtórnie za mąż i wyjechała do Puerto Rico. Kiedy miał już 18 lat urodziła się jego przyrodnia siostra Sylwia, a w rok później Monika. Odwiedzał je podczas każdych wakacji. Po zdaniu matury rozpoczął studia. Skończył akademię wojskową, ożenił się, wyjechał z Nowego Yorku i założył własną rodzinę. O tym co działo się w jego życiu przed przyjazdem do Ameryki nie wiedział. Kiedy był jeszcze małym dzieckiem matka ani babcia nigdy nie wspominały o przeszłości. Później nie było już ku temu sposobności, a sam nigdy o nic nie pytał. Pewnego dnia wujek Tusiek zginął tragicznie w katastrofie szybowcowej. Potem zmarła babcia Łucja, a w krótkim odstępie czasu stracił także swoją matkę Hankę. Przeżył to bardzo ciężko.

Lata mijały. Miał już czworo wnuków, a jego kariera zawodowa zbliżała się do końca. Kiedyś przypadkowo spotkał w Europie człowieka, który pamiętał jego ojca . Powiedział mu, że w czasie wojny razem walczyli z Niemcami i że w jednej z bitew był świadkiem jego żołnierskiej śmierci. Teraz Jędrek po raz pierwszy odczul żal, że właściwie nic nie wie o swojej rodzinie. Nie wiedział nawet czy gdzieś na świecie żyją jacyś nieznani mu krewni. Niestety nie miał już nikogo, kogo mógłby o to zapytać...

Czy do kontaktu z kuzynem po tylu latach doszło w wyniku opublikowania w prasie wywiadu z Panią?

– Dwa lata temu w Londynie ukazała się moja książka „The Girl in the Check Coat” – „Dziewczynka w kratkowanym płaszczyku” (Informacje o książce – „GOOGLE” – Christine Winecki). Jest to saga dwóch rodzin, mojej i mego męża, począwszy od końca XIX wieku. Znalazł się w niej również szczegółowy opis wydarzeń, jakie miały miejsce w Warszawie w 1942 roku. Nie jestem w stanie szczegółowo zrelacjonować zbiegu okoliczności w jakich książka dostała się najpierw w ręce Sylwii i Moniki. Była dla nich całkowitym zaskoczeniem. Potem dały ją do przeczytania Jędrkowi. Był do głębi wstrząśnięty.

W maju ubiegłego roku między mną, a obiema siostrami zaczęła się ożywiona korespondencja. Jędrek zamknął się w sobie i przez szereg miesięcy nie potrafił rozmawiać na ten temat nawet z najbliższą rodziną. Do mnie długo się nie odzywał.

A jednak doszło do rodzinnego spotkania?

Rodzinne spotkanie

– Dokładnie po roku, w czerwcu 2008 do Ustronia na spotkanie z nami, (tj. ze mną i moim mężem) przyjechały trzy nieznajome Amerykanki: były to obie przyrodnie siostry Jędrka – Sylwia i Monika, a razem z nimi także jego córka Chrissy... Nie będę mówiła o naszym spotkaniu, bo trudno je nawet wyrazić słowami. Było cudowne.....

A kiedy wróciły do domu – nadszedł, już do Australii, długo oczekiwany serdeczny list od Jędrka. Dziękował w nim „za otwarcie przed Chrissy okna, które w najlepszej wierze moja matka i babcia trzymały przede mną zamknięte”.

To rzeczywiście wzruszająca historia. Myślę, że nasi australijscy czytelnicy chcieli by też wiedzieć jaki był program Pani pobytu w Polsce? Jakie miasta odwiedziła Pani poza Ustroniem i Warszawą?

– Oprócz Ustronia byliśmy w różnych miejscowościach na Śląsku Cieszyńskim, mianowicie w Cieszynie, Wiśle, Hażlachu (do dziś stoi tam dom pradziadka mego męża), a także w Bielsku, Bytomiu i w Warszawie. Pojechaliśmy również do Czech, do Brna i Prerova, gdzie mieszka rodzina męża, byliśmy w Ołomuńcu i zwiedziliśmy kilka ciekawych zamków.

Podobno w Ustroniu były zorganizowane dla Państwa specjalne uroczystości?

– Tak, miało tam miejsce jeszcze jedno niezwykłe wydarzenie. Mój mąż urodził się w Ustroniu, skąd pochodziło kilka pokoleń jego rodziny, a jego przodkowie w rozmaity sposób wpisali się do historii tej miejscowości. W końcu XIX wieku jeden z nich był członkiem rady gminnej, inny – jednym z założycieli istniejącego do dzisiaj „Towarzystwa Miłośników Ustronia” . Stoi tam jeszcze dom rodzinny jego przodków i mieszka troje jego kolegów i koleżanek z pierwszej klasy szkoły powszechnej (rok 1929). Mój mąż współpracuje z Muzeum Ustrońskim przy opracowywaniu dokumentów archiwalnych miasta, a w szeregu wydawnictw ukazują się jego artykuły. Mamy tam wielu przyjaciół, a ilekroć przyjeżdżamy (mniej więcej co dwa lata) Muzeum wraz z Towarzystwem Miłośników Ustronia urządza tradycyjne spotkanie z „Ustroniakiem z Australii”.

Słyszałam, że Pani mąż otrzymał tym razem odznaczenie?

– Właśnie podczas naszego ostatniego pobytu w maju 2008 władze miejskie przyznały mu zaszczytny tytuł Honorowego Obywatela miasta Ustronia. Ponadto, staraniem naszych ustrońskich przyjaciół na domu, w którym się urodził, została wmurowana tablica pamiątkowa, z fotografią z 1927 roku, na której widnieją trzy pokolenia jego byłych mieszkańców.

Czy miała Pani również spotkania autorskie, a jeśli tak – to w jakich miejscowościach?

– Jeżeli chodzi o spotkania autorskie – miałam ich kilka, między innymi w Domu Narodowym w Cieszynie, prowadzone przez redaktora naczelnego polskojęzycznego miesięcznika „Zwrot” z Czeskiego Cieszyna, a także w Towarzystwie Miłośników Lwowa i siedzibie Centrum Kresowego w Bytomiu, które od lat odwiedzamy. Poza tym, już mniej formalnie, spotykaliśmy się w większym lub mniejszym gronie z naszymi przyjaciółmi, także w Warszawie.

W poprzednim wywiadzie mówiła Pani o przygotowywaniu tekstów do opublikowania w „Pamiętniku Ustrońskim” i w Kalendarzu Ustrońskim. Czy udało się to zrealizować?

– W ostatnim „Pamiętniku Ustrońskim” ukazał się artykuł mego męża pod tytułem „Fordem A z Ustronia do... Melbourne”, a w „Kalendarzu Ustrońskim” jego wspomnienia szkolne z początków lat trzydziestych. W tym roku ukażą się tam nowe pozycje – w „Kalendarzu Ustrońskim” moja „Historia żywa” oraz syberyjskie wspomnienia męża z lat 1942-43, a w najbliższym „Pamiętniku Ustrońskim” dwa wywiady z nami.

Jakie są teraz Pani plany i … kiedy następny przyjazd do Polski?

– Na razie jesteśmy bardzo zajęci porządkowaniem materiałów z tegorocznej podróży i przygotowaniem tekstów do ustrońskich publikacji. Wiele czasu zabierają nam także spotkania z melbourneńskimi przyjaciółmi, z którymi dzielimy się naszymi przeżyciami. Jeżeli chodzi o dalsze plany na przyszłość to, jak powiada przysłowie: „Człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi”. Ale jesteśmy optymistami i następny przyjazd do Polski planujemy znowu za dwa lata.

Dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że spotkamy się za dwa lata w Polsce.

Rozmowę przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011