Strona powstala 27.08.2001

 

Strona Gł�wna

Kontakt

O stronie

Szukaj: wedlug slow kluczowych - wedlug pytan

AustraLink.pl


Image Map

 

JACEK 3

Jacek byl (i chyba nadal jest) czytelnikiem niniejszej strony.  Korespondowal za mna, zadawal pytania, az pewnego dnia zadzwonil do mnie ... z Adelajdy.

Jacek przyjechal tu wraz z rodzina, aby dokonac weryfikacji swych marzen, wyobrazen i zdobytej wiedzy o Australii, z australijska rzeczywistoscia.

Zgadzam sie, to najlepszy sposob, aby dowiedziec sie prawdy.

 

Czesc I - Nasza Australia

 

<< odcinki poprzednie

Odcinek 6 - Jak zostac nauczycielem - pisze zona Jacka

Refleksje na temat - list do Jackow

Ja tez zaliczam sie do nowej fali emigracji - list

odcinki nastepne >>


Odcinek 6 - Jak zostac nauczycielem - pisze zona Jacka.

Wreszcie mam czas na napisanie kolejnego odcinka naszych wrażeń z Australii � jest przerwa wielkanocna, co oznacza dwa tygodnie wolnego od szkoły, praktyk itp. Choć nie do końca, bo w zeszłym tygodniu spędziłam parę dni na treningu dla nauczycieli � jeden był obowiązkowy przed rejestracją w Departamencie Edukacji (tzw. mandatory notification course � wszyscy nauczyciele w Australii są prawnie zobowiązani do zgłaszania fakt�w maltretowania, wykorzystywania i zaniedbywania dzieci), drugi wybrałam sama, bo stwierdziłam, że podobnie jak w Polsce, im więcej papier�w człowiek ma tym lepiej. Więc muszę tu zbierać australijskie papiery.

Generalnie moja sytuacja zawodowa zaczyna się krystalizować � dostałam obowiązkową tu rejestrację nauczycielską, odbyłam konieczne szkolenia (pierwsza pomoc, i ww. mandatory notification), więc mogę się zarejestrowaćw Departmencie Edukacji, kt�ry potem zacznie szukać dla mnie pracy. Tutaj jest tak, ze szkoły publiczne zgłaszają zapotrzebowanie na poszczeg�lnych nauczycieli, a departament dopasowuje z bazy danych osobę spełniającą warunki i składa jej ofertę zatrudnienia. Przy czym bardzo trudno jest otrzymać stały etat � praktycznie ponoć coś takiego mozliwe jest tylko w �country� � czyli w bliższej lub dalszej odległości od obszaru metropolitalnego Adelajdy. Może to byc 50 km stąd, a może być 500, w totalnej głuszy. W Adeli i bliskiej okolicy gł�wnie  otrzymać można kontrakt � czyli umowę na czas określony � w zalezności od potrzeb szkoły � mogą to byc 3 tygodnie, a może byc rok szkolny. Jeżeli raz odm�wi się przyjęcia oferty, kt�ra odpowiada twoim kwalifikacjom i lokalizacji, jaką zaznaczyłeś w swoim formularzu do DETE (dep. edukacji), to do końca kwartału nie otrzymasz kolejnej oferty. Jeżeli odm�wisz drugi raz, nie będziesz brany pod uwagę do końca roku szkolnego. Jednym słowem, tw�j wpływ na to, w kt�rej szkole będziesz pracować, jest zerowy.  Możesz tylko z grubsza wybrać sobie rejon zatrudnienia.

A jeżeli nie otrzymasz żadnej oferty pracy, to pozostaje tzw. relief teaching � czyli zastępstwa. Polega to na tym, że departament wydaje ci list uprawniający do pracy jako TRT (temporary relief teacher), i z tym listem zgłaszasz się do szk�ł, w kt�rych chciałbyś pracować na zastępstwach. Możesz tez zgłosić sie do rejonowego systemu TRT � kt�ry z reguły obsługuje ileś tam szk�ł w swoim regionie. I potem codziennie rano czekasz � może zadzwoni telefon, że masz przeyjchać na 8,30-9,00 tu czy tam, na tyle i tyle godzin zatępstwa. Wtedy pakujesz się i jedziesz. Oczywiście możesz odm�wić � w tym przypadku departament nie wyciąga żadnych konsekwencji wobec ciebie, to się odbywa niejako poza nimi, ale primo, nie zarobisz, secundo, jak szkoła stwierdzi, że często odmawiasz, to też przestanie dzwonić do ciebie.  Ja na razie cała sytuację znam tylko z teorii, ale pewnie niedługo poznam ją w praktyce. Nie liczę specjalnie na jakiś kontrakt (jestem germanistą), nie wspomnę nawet o stałej umowie.

Nasze wyobrażenia (sama już nie wiem, na czym oparte) że w SA brak nauczycieli język�w, okazały się mylne. Tzn. może i brak � ale większość szk�ł od jakiegoś czasu przechodzi na języki azjatyckie,  argumentując to położeniem geograficznym i bliższym związkom z krajami Azji niż Europy. Zapewne słusznie.

Tak więc nastawiam się głownie na zastępstwa � taki system pracy ma ponoć swoje zalety � zero odpowiedzialności za program czy wyniki nauczania, czasem materiały na zastępstwo sa przygotowane przez nauczyciela prowadzącego (czasem nie i trzeba mieć coś swojego, żeby wypełnić dzieciom czas � nie chodzi w tej sytuacji o konkretną realizację jakiegoś materiału, ale raczej o zapewnienie klasie opieki i zajęcia). Pracujesz codziennie (o ile masz tyle ofert) gdzie indziej, inne dzieci, inni nauczyciele. To też ma plusy i minusy � ale ja np. strasznie nie lubię takiej niepwenosci co rano, i za każdym razem innych ludzi. Może da się do tego przywyczaić.

No i ta niepewność zarobk�w � podobno w pierwszym kwarale zastępstw jest mało, potem coraz lepiej, a pod koniec roku, można nawet pracowac 4-5 dni w tygodniu. Dni�wka wychodzi ciut wyższa od normalnej stawki nauczycielskiej � rekompensuje to brak zarobk�w w ferie. Ponoć czasami nawet się zdarza, że jak spodobasz się w szkole, to ona może rekomendować cię na etat lub kontrakt, jeżeli zaistnieje taka potrzeba w danej szkole. A departament może (ale nie musi) nawet taką rekomendację uwzględnić.

Og�lnie rzecz biorąc, departament edukacji jest tu dla mnie najmniej ulubioną instytucją, plasuje się nawet przed Immigration SA.  Tak zbiurokratyzowanej instytucji jeszcze nie widziałam, podobnie jak takiej niekompetnecji i spychologii. Moim zdaniem wszystkie zatrudnione tam osoby dostaly się po protekcji, bo nikt z tych, z kt�rymi ja rozmawiałam (a byłam tam osobiście 4 razy, dzwoniłam chyba ze 6) nie potrafił udzielić mi dokładnych informacji w odpowiedzi na moje pytania, jak ten system fukncjonuje. (Nota bene, w Australii, podobnie jak w Polsce i chyba wszędzie, większość os�b dostaje prace z polecenia � rodziny, znajomych itp. � czyli network; słyszałam od Australijczyk�w zorientowanych w temacie, że 70% stanowisk nie jest w og�le ogłaszana, tylko obsadzana przez network).

Wracając do DETE, każdy z kim rozmawiałam, w chwili gdy stwierdzał, że nie jest w stanie odpowiedzieć na moje pytania, albo wołał na pomoc kolejną osbe, kt�ra czasami potrafiła coś więcej  powiedzieć, a czasami nie, i tylko brała numer telefonu obiecując, że oddzwoni ktoś kompetentny. Czasami nawet ktoś oddzwaniał, aczkolwiek nie zawsze, a przez telefon też nigdy do końca nie udało mi się nic dowiedzieć.

Najbardziej podobała mi się sytuacja sprzed dw�ch tygodni, kiedy wreszcie po spełnieniu wszelkich wymog�w chciałam się w DETE zarejestrować  - wtedy okazało, że niestety mam już nieaktualny formularz (dostałam go od nich miesiąc wcześniej), bo teraz obowiązuje nowy. Niestety jeszcze nie został wydrukowany, będzie za miesiąc, ale w internecie pojawi sie może już za tydzień!!!! W każdym razie, tego starego już przyjąć nie mogą. Zabrakło mi sł�w, odczekałam cierpliwie, aż w internecie pojawi się nowy formularz, wydrukowałam go, wypełniłam (nie zauważyłam specjalnych r�żnic!), i poszłam ponownie się zarejestrować. Pani w recepcji (jedna z moich tam ulubionych postaci!) zaczeła sprawdzać formularz i pytać mnie, dlaczego nie wypełniłam tej i tej rubryki. (wypełnienie tego formularza to jest wyższa szkoła jazdy, sama instrukcja wypełniania jest dwa razy dłuższa od formularza), na co ja m�wię, że to jest tylko dla absolwent�w, a  ona z rozbrajającą miną m�wi, że to jest nowy formularz i ona go jeszcze nie widziała na oczy. Załamałam ręce, no bo pewnie nikt z nich jeszcze go nie zna, więc nie wiem, jak sobie poradzą z wprowadzeniem moich danych do bazy.  Zwłaszca, że to bedą dane nietypowe, no bo przecież ja jestem oversesas trained, nie mam dyplomu stąd, pracowałam też tylko zagranicą � czy oni aby będą wiedzieli, co z tym zrobić???? No c�ż, już niedługo pewnie przekonam się na własnej sk�rze, jak im to poszło.

I to by było na tyle � kolejny odcinek (o słuzbie zdrowia) wkr�tce.



powrot do gory

Refleksje na temat - list do Jackow

Mirek wybral dla zony Jacka ladne imie, Kasia. Zrobil to dla ulatwienia narracji.

 

Czesc,

mam na imie Mirek. Z zainteresowaniem przegladam strone Stana i ostatnimi czasy zaciekawily mnie Kasiu Twoje oraz Twojego meza losy "Australijczykow".

Chcialbym sie podzielic wrazeniami, tudziez doswiadczeniami immigranta - jednak nie australijskiego, a amerykanskiego. Choc to bardzo odlegly kraj, mysle ze systemy wladzy, zwyczaje, edukacja, kultura sa bardzo zblizone do australijskich, jest to wszakze rowniez "kraj anglosasow".

Przebywalem wraz z malzonka w USA od jesieni 1999 roku do jesieni 2001. Po wyladowaniu w niezwyklej krainie i pierwszych kontaktach z ziemia Kolumba, bylismy nastawieni bardzo pozytywnie, podobalo nam sie niemal wszystko, bylo inaczej niz w Polsce - jakby bardziej kolorowo, dobrej jakosci drogi, super samochody, tanie paliwo, rowniotko wystrzyzone trawniki, zadbane otoczenie wokol domow, w tym okresie jeszcze bujna zielen, takze potezne sklepy zawierajace prawie wszystko co do szczescia potrzebna itp.

W pierwszych dniach goscili nas znajomi mieszkajacy na stale w Stanach Zjednoczonych, oni to pomogli nam w zlatwieniu pierwszej pracy, mieszkania, wprowadzili nas mniej, lub wiecej w zycie na obczyznie. Przyjechalismy do USA posiadajac wizy turystyczne z zamiarem znalezienia sponora, legalnej pracy, oraz w pozniejszym czasie, otrzymania zielonej karty (te trzy rzeczy to niespelnione marzenia wielu wielu ludzi). Jednak na poczatku trzeba zlapac jakakolwiek prace, zeby miec na chleb, w moim przypadku bylo to malowanie (bynajmniej nie artystyczne) zalatwione u znajomego moich znajomych

Jak wywnioskowalem z Twoich opisow, bylas nastawiona na "nie", prawie w kazdej sprawie na obczyznie, a w kazdym razie bylo duzo wiecej minusow, anizeli plusow. Wlasnie do tego chcialbym sie w glownej mierze odniesc w tym liscie.

Otoz w moich oczach wyglada to nastepujaco: po przyjezdzie w pierwszych dnaich jestesmy pozytywnie nastawieni (nalezaloby raczej powiedziec, ze zbyt wiele oczekujemy), mamy ambicje aby znalezc fajna - oczywiscie dobrze platna prace, fajne mieszkanie itp. Jednak w konfrontacji z panujacymi realiami zmuszeni jestesmy brac to, co akurat jest.

Przewaznie nie jest to wymazona praca i inne okolicznosci z tym zwiazane, zatem po przyjeciu takiej, czy innej propozycji, zaczynamy pracowac, placic za mieszkanie i inne rzeczy, w zasadzie jestesmy zdani sami na siebie. I tu "swiatopoglad" nabiera nieco pesymistycznego posmaku.

Przywiezionych oszczednosci juz dawno nie ma, pojawia sie walka o przetrwanie (na pewno nie krwawa, ale jest). Zastanawiamy sie  wtedy, czy dobrze zrobilismy wyjezdzajac z Polski, gdzie mielismy wszystko co do szczescia potrzebne, a tu nie mamy prawie nic, wszystko musimy zdobywac od nowa. Jednak poki co, musi tak byc, przynajmniej do czasu kiedy uda nam sie odrobic to co przeznaczylismy, aby sie tutaj dostac. 

W USA panuje tygodniowy system wyplacania wynagrodzenia, co przyczynia sie, poza tym ze sa o wiele wiele wieksze zarobki, do tego ze na koniec miesiaca nie zostaje nam 5 centow w portfelu.

Po, powiedzmy ustabilizowaniu sie sytuacji, zaczynamy zarabiac i odkladac jakies tam pieniadze. Po odpracowaniu kosztow przesiedlenia jednak juz nie myslimy tak intensywnie zeby wrocic do kraju z dwoch powodow: po pierwsze juz troche przywyklismy do nowej rzeczywistasci, po drugie pojawia sie szansa na zarobiebie i odlozenie wiekszej gotowki, z ktora to potem jest sens wracac do kraju. Z w/w powodow pozostajemy przy wykonywanej pracy, usilnie w czasie wolnym szukajac ofert w swoim fachu (w moim przypadku - informatyka), glownie za posrednictwem internetu (jak sie pozniej okaze internetowe poszukiwania to fikcja).

Tak mijaja tygodnie i miesiace. Po mniej wiecej pol-rocznym pobycie nadchodzi okres depresji, chce nam sie wyc, poniewaz jest nam bardzo, bardzo zle (znam osoby, ktore po przyjezdzie byly zachwycone Ameryka, deklarowaly podroze, zwiedzanie itp. jednak po mniej wiecej pol roku plakaly za swoim krajem i bliskimi).

Jednak zerwac tak ze wszystkim nie jest latwo i pozostajemy na obczyznie. Jakby nie bylo zycie juz nabralo jakiegos biegu, lepszego lub gorszego. Legalnych ofert pracy jak nie bylo tak nie ma i zbytnio nie ma perspektyw. Mija rok na obcej ziemi, czlowiek jest juz zadomowiony, zna juz teren, zwyczaje, gdzie go moga oszukac, a gdzie nie, wie co i jak. Juz przywyklismy do rzeczywistosci, ale problem (a raczej dylemat) powrotu jest nadal aktualny.

Znajomych, w podobnej sytuacji, nekaja podobne mysli i watpliwosci, probujemy przedluzuc waznosc wizy, ale z negatywnym rezultatem, po utracie waznosci otrzymujemy status "czarnego rezydenta". Szanse na legalne zatrudnienie daza do zera, pobyt przedluza sie do 2 lat.

I tutaj moje spostrzezenie, uwazam ze 2 lata do czas graniczny gdzie mozna jeszcze wrocic do kraju, choc i tak jest to bardzo trudne, aby podjac taka decyzje. Dluzszy pobyt kwalifikuje czlowieka do pozostania na obcej ziemi, ze wzgledu na przyzwyczajenie i obawe przed konfrontacja ze stara rzeczywistascia - czyli w Polsce. Niepewnosc jutra, brak pracy itp.

Moja malzonka i ja postanawiamy jednak wrocic (decyzji nie podjelismy bez walki ze soba nawzajem). Nakladaly sie na to rowniez inne sprawy, jak np. atak terrorystyczny we wrzesniu 2001 i inne "wagliki" z tym zwiazane, ale glownym powodem byla swiadomosc bytu "czarnego rezydenta" i niezbyt ciekawa przyszlosc z tym zwiazana.

Wrocilismy w pazdzierniku. Na poczatku zadowoleni, nie przejmujac sie zbytnio sytuacja w kraju, jednak po czasie ok. roku, po przywyknieciu do szarej rzeczywistosci, po osluchaniu sie o politycznych przekretach i w ogole o sytuacji w kraju (u progu wejscia do Unii Europejskiej), po dwukrotnym remoncie zawieszenia w samochodzie, ze wzgledu na fatalny stan drog, po konfrontacji z obowiazujacymi prawami i zasadami (Katarzyno - mie narzekaj na biurokracje w Australii) w polskiej rzeczywistosci, pojawila sie mysl ponownego wypadu gdzies w swiat.

Po rozejrzeniu sie w cyber przestrzeni uwaga skupia sie na Krainie Oz. Jednak minie jeszcze troche czasu zanim przygotujemy sie do przygotowania potrzebnych papierow, zamysl jednak pozostaje.

27.04.2003.

pozdrowienia dla wszystkich imigrantow

powrot do gory

Ja tez zaliczam sie do nowej fali emigracji - list

Witaj Stan, witaj Jacku i "Kasiu"

Ja tez zaliczam sie do nowej fali emigracji. Przyjezdzajac tutaj znalam tylko dwie osoby, ktore zreszta pomogly mi niezmiernie. Kazda w inny sposob.  Jedna to �tubulec�, znajacy bardzo dobrze realia lecz kompletnie nie rozumiejacy rozterek z jakimi borykalam sie w tych pierwszych miesiacach. Druga - to Polka mieszkajaca tu od ok 30 lat, z fantastycznym podejsciem do wszelakich probemow - �Magda, nie przejmuj sie, ulej to�. Ciezko jednak bylo �ulac� pierwsze roczarowania, porazki i rozterki.

Emigracja nie jest latwa, szczegolnie kiedy podejmuje sie ten krok bedac w wieku �srednim�, czyli jak to bylo w moim przypadku - tuz przed 30-stka.

Wczoraj wlasnie minal rok od momentu mojego przyjazdu (mieszkam w pieknym zakatku Melbourne), znalazlam chwile na mala refleksje i nagle doznalam olsnienia - wreszcie nie czuje sie tak cholernie zle jak przed paroma miesiacami. Czytajac wspomnienia "Kasi" usmiechalam sie szeroko, bo to byly tez moje mysli! Ja przyplacilam to dotatkowo mala depresja i totalnym zniecheceniem do czegokolwiek. Teraz, po roku patrze na wszystko zupelnie inaczej. Jest o niebo lepiej i ja zaczelam postrzegac to miejsce jako moj dom. Pracuje (mam bardzo dobra prace, ktora znalazlam po miesiacu szukania, ale wciaz rozgladam sie za inna), ciesze sie kazdym dniem, klimatem, plaza, tysiacem mozliwosci "czynnego wypoczynku" (kazdy weekend spedzamy na pieszych wedrowkach - nic nie kosztuje a "laduje akumulatory") ... doceniam po prostu zycie, takie jakim ono jest.

Podobno kazdy emigrant do konca zycia bedzie mial skrzywiona dusze. Jesli wrocisz do Polski, bedziesz tesknic za Australia. Pozostajac tu zawsze bedzie brakowac ci Polski. Jest to cos o czym pisze Mirek. Poznawszy lepszy swiat (uwazam ze jednak Australia- ze swoja biurokracja, sluzba zdrowia, systemem edukacyjnym itp, jest jednak lepszym niz Polska swiatem), ciezko bedzie przystosowac sie do szarej polskiej rzeczywistosci.

Jestem bardzo ciekawa jak tocza sie losy Jacka i jego rodziny - napiszcie czasem - moze bede mogla Wam jakos pomoc, przynajmniej "duchowo". Czytanie tych wspomnien inspiruje mnie do napisania mojej historii. Postaram sie to zrobic i jesli Stan stwierdzisz ze nie jest koszmarnie nudna, moze opublikujesz to na swojej stronie. Moze komus to pomoze w podjeciu decyzji o wyjezdzie, lub tez doda otuchy ze warto przeczekac pierwsze ciezkie miesiace.

Najwazniejsze jest jedno - nie mozna przyjezdzac tu wygorowanymi oczekiwaniami raju na ziemi (tak jak bylo ze mna i pewnie z wieloma osobami). Jest to normalne miejsce, w ktorym trzeba ciezko pracowac by cokolwiek osiagnac. Z perspektywy roku stwierdzam ze warto bylo!

Pozdrawiam serdecznie, Magda

powrot do gory

odcinki nastepne >>