Rozmowa z dr Anną Habryn, prezesem Mt Kosciuszko
Inc. w Perth, w Zachodniej Australii
Dr Anna Habryn – z wykształcenia polonistka i kulturoznawca. W
Perth, stolicy Zachodniej Australii, mieszka od 1982 roku. Jest
założycielką Mt Kosciuszko Inc.
Dr Anna Habryn jest między innymi autorką „Miłości po
szkocku” opartej na prawdziwej biografii, drukowanej w literackim
dodatku do „Gazety” w Toronto, w Kanadzie.
Pod adresem:
http://www.mtkosciuszko.org.au/ przeczytacie między
innymi:
(…) Historia obeszła się ze Strzeleckim bezdusznie. Za
odkrycie złota w Australii nagrodzono w 1851 roku kogoś innego, mimo
protestów przyjaciół Strzeleckiego, którzy byli wtajemniczeni w całą
sprawę: to gubernator Gipps prosił Strzeleckiego w roku 1840 o
zachowanie tajemnicy, w obawie przed anarchią, jaka zapanowałaby w
kolonii na wieść o odkryciu złota!
Góra, której nadał imię Adyny, nazywa się dziś inaczej.
Próbowano też odebrać mu zaszczyt zdobycia i nazwania najwyższego
szczytu Alp Australijskich. Nazwa Mount Kosciuszko, przez lata
przekręcana i trudna do zapamiętania, teraz ma mieć swój aborygeński
odpowiednik. Może będzie łatwiejszy do wymówienia…
Czy warto upominać się o Strzeleckiego, o należne mu
miejsce w pamięci i w encyklopediach? Na pewno tak. Był jednym z
najwybitniejszych ludzi XIX wieku, prekursorem współczesnych idei, o
którym powinni pamiętać zarówno entuzjaści ochrony środowiska, jak i
zwolennicy postępu ludzkiej cywilizacji.
I wydaje się, że to właśnie my, jego rodacy,
emigranci jak on, musimy przypominać Australijczykom nazwisko
Strzeleckiego tak długo, jak długo w odpowiedzi na pytanie o pochodzenie
nazwy Góry Kościuszki można usłyszeć wyjaśnienie: „…bo facet, co odkrył
tę górę, nazywał się Kościuszko”.
Paweł Edmund Strzelecki jest Pani ulubionym
bohaterem. Dlaczego?
Dr Anna Habryn
— „Ulubiony” to może niezbyt trafne określenie.
Zainteresowałam się Strzeleckim, bo jest to postać właściwie mało znana
zarówno wśród Polaków jak i wśród Australiczyków, a na pewno nie
zasługuje ona na zapomnienie. Od innych podróżników, a szczególnie od
„zdobywców” Australii różni go to, że swoim wyprawom stawiał cel naukowy
i zostawił po sobie wymierny dorobek w postaci map, pomiarów i książki.
Mówię o wydanej w 1845 roku w Londynie „Physical Description...”, która
była w ogóle jedną z pierwszych, a na pewno w tamtych czasach
najpoważniejszą z naukowych publikacji o Australii.
Ale najbardziej fascynuje mnie w tej postaci tajemnica,
która otwiera pole dla wyobraźni...
Jest kilka książek o Strzeleckim. Na podstawie niewielu
znanych faktów z jego biografii kilkakrotnie próbowano zrekonstruować
jego psychologiczny portret. W zależności od nastawienia autora lub
autorki wychodzą z tego peany lub paszkwile.
A ja widzę w losach Strzeleckiego podobieństwo do losu
wielu współczesnych nam polskich emigrantów: samotność wśród obcych,
niemożliwość zupełnego wtopienia się i zasymilowania, dążenie do
zaznaczenia swojej obecności na świecie, romantyczną wiarę w swoje
posłannictwo.
Sądzę, że Strzelecki musiał znać „Odę do młodości”, tę
samą, którą wbijaliśmy na pamięć w szkole. Wygląda na to, że usiłował
„wylatywać nad poziomy”. Stąd jego wizja nowoczesnego świata wielu
kultur i harmonijnie żyjących ze sobą narodów, świata bez niewolnictwa,
a Australii jako ziemi wolnych ludzi. Stąd też i entuzjazm dla rozwoju
techniki i cywilizacji, stąd jego poszukiwania nie tyle złota, co
węgla... Wyprzedzał w tym swoich współczesnych.
Można by go ponadto uznać za pierwszego ekologa, i
pierwszego, jeszcze przed Bronisławem Malinowskim, antropologa kultury.
Zresztą – był dla swoich współczesnych i długo potem, postacią wybitną.
To chyba wystarczy, żeby starać się więcej o nim dowiedzieć.
Skąd, Pani zdaniem, bierze się tak nikłe
zainteresowanie Australijczyków swoją historią? A może tylko tą polską,
a nie angielską jej częścią? Być może się mylę, bo wiadomo, ze
Strzelecki był przez współczesnych sobie Anglików wysoko cenionym
odkrywcą.
— Historia nie jest w australijskich szkołach
przedmiotem skrupulatnego nauczania. Curriculum daje nauczycielom dużą
swobodę wyboru tematów. Sięgają więc po materiały już opracowane i te,
których „przerabianie” sprawia najmniej kłopotu. Gdyby dać im do ręki
odpowiednio opracowane materiały o Strzeleckim, bez uprzedzeń zapewne
wprowadziliby ten temat na lekcje szkolne. Gdyby dać im konspekty,
zestaw materiałów audiowizualnych, krótki film dokumentalny, teksty
literackie na temat Strzeleckiego, wszystko w ładnym pakiecie...
Niestety, takich łatwych do wykorzystania materiałów dla szkół nie ma.
Powinni je opracować fachowcy, a fachowcy pracują, jak wiadomo, na
zamówienie i za pieniądze...
Co należy zrobić, żeby powstał film o Strzeleckim?
Czy są jakieś szanse?
— Na razie nie ma. Nie ma powieści o Strzeleckim, na
której można by oprzeć scenariusz, tak jak to przywykli robić polscy
twórcy filmowi. Ale przede wszystkim nie ma PIENIĘDZY.
W naszych rozmowach pytanie o pieniądze pojawiało się od
razu na wstępie: – „Skąd wziąć pieniądze? — Czy Polonia je ma? — Nie? —
A czy jest w tym temacie coś, co zainteresowałoby potencjalnych
producentów zagranicznych?”
Owszem, jest. Przy odpowiednim potraktowaniu tematu
mógłby on zainteresować nie tylko Polaków i Australijczyków, ale i
Amerykę. Ale... kto taki scenariusz napisze? No właśnie, kto?
Była już próba zainspirowania scenariusza filmu
fabularnego o Strzeleckim w Australii. W latach 80. nawet powstał
scenariusz takiego filmu, zrobiony w Polsce według koncepcji kina
przygodowego i na dodatek bardzo słabo osadzony w historycznych
realiach. Nam jednak chodzi o film ważny, film wykorzystujący cały
potencjał, także filozoficzny, tego tematu. O kostiumowym serialu
telewizyjnym, fabularnym lub tylko fabularyzowanym nikt do tej pory nie
myślał. Tu muszę się przyznać: mam pomysł na taki serial, w stylu „Dumy
i uprzedzenia” lub „Życia Balzaka”. Ale... pieniądze! Co prawda
produkcja dla TV jest tańsza, ale ciągle chodzi o film kostiumowy, a
więc nie niskobudżetowy...
Gdyby jednak taki film powstał, mógłby on
przedstawić panoramę życia całego prawie świata w XIX wieku! A przy
okazji – widzowie mogliby nie tylko zapamiętać, ale i pokochać
Strzeleckiego.
Jakie są Pani odczucia na wieść o chęci zmiany nazwy
Parku Narodowego i Góry Kościuszko?
— Oczywista bzdura i jestem przeciwko.
- Po pierwsze: oprócz nazw funkcjonujących w tej chwili: Mt
Kosciuszko i Kosciuszko National Park, nie ma innej, na przykład
aborygeńskiej nazwy dla najwyższego szczytu Alp Australijskich, ani
nawet zbiorowej jednej nazwy dla terenów parku narodowego w Górach
Śnieżnych. Takie nazwy dopiero trzeba by było wymyślić. Nie mamy tu
więc do czynienia z „przywracaniem” Parkowi czy Górze ich
pierwotnych nazw.
- Po drugie: te nazwy, które od wielu lat funkcjonują i są
używane, powinno się traktować jak cenne dziedzictwo historii i w
związku z tym próba zmian tych nazw jest zamachem na dobra kultury.
- Po trzecie: uważamy, ze nazwa Góry Kościuszki jest najbardziej
widocznym symbolem wielokulturowości Australii i jako taki powinna
być szanowana.
- A po czwarte: jest w Australii ponad 160 tysięcy ludzi
przyznających się do swoich polskich korzeni i dla przeważającej
części tej społeczności nazwy polskiego pochodzenia są przedmiotem
dumy. Władze i biurokraci powinni się z tym liczyć. A my powinniśmy
bronić tych nazw jak swojej własności.
- Dlatego wymyśliliśmy Rajd Mt Kosciuszko, zlot Polaków w
Jindabyne, dla podkreślenia, że czujemy się z Górą Kościuszki
związani uczuciowo.
Jakie cele pragną osiągnąć uczestnicy Rajdu?
Cele są trzy:
- podkreślić, że obchodzi nas to, co się dzieje dookoła Góry i
Parku Narodowego i poprzeć głosy protestu przeciwko propozycjom
zmian czy modyfikacji nazw Parku i Góry Kościuszki, czyli poprzeć te
wszystkie ”submissions„ wysłane przez polonijne organizacje i
prywatnych ludzi do autorów nowego Planu Zarządzania Parkiem
Kościuszki;
- wystosować prośbę do rządów Nowej Południowej Walii (stolica
Sydney– przyp. red.) i Australii o ufundowanie Muzeum Strzeleckiego.
Jesteśmy pewni, że Polacy dołożą starań, żeby zebrać eksponaty i
pomóc w poprowadzeniu takiej placówki;
- chcemy także w Jindabyne ogłosić akcję zbierania pieniędzy na
ufundowanie nagrody specjalnej w ogólnoaustralijskim konkursie
National History Challenge. Ten konkurs jest co roku przeprowadzany
przez Ministerstwo Edukacji. I można w jego ramach ufundować nagrodę
za pracę na temat Strzeleckiego i jego znaczenia dla historii
Australii. Potrzeba na to około 2 tysięcy dolarów australijskich.
Wiem, że w ostatnią niedzielę w Brisbane już rozpoczęto zbiórkę na
ten cel i są już pierwsze efekty!
Ale przede wszystkim mamy nadzieję, ze zlot w Jindabyne
będzie okazją do spotkania ludzi z różnych stron Australii, do wspólnej
zabawy, do podzielenia się doświadczeniami i planami na przyszłość, może
do zawarcia przyjaźni... I do zamanifestowania, że jesteśmy razem i
jesteśmy jednego zdania, przynajmniej w jednej sprawie...!
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Lidia Mikołajewska
|