Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Życzcie mi połamania szprych!

Przegląd Australijski, październik 2008

Prosi Wojtek Stefaniak, uczestnik Crocodile Trophy


Crocodile Trophy to wielkie wyzwanie i marzenie każdego kolarza na całym świecie. Crocodile Trophy to nie tylko wyścig z czasem, presja by dotrzeć do mety na dobrej pozycji, ale przede wszystkim walka w skrajnych i wyczerpujących warunkach klimatycznych, w północno-wschodniej Australii. Piach, wiatr, temperatury sięgające ponad 50 stopni Celsjusza, i wszechobecny pył to codzienność, z którą uczestnicy wyścigu muszą się uporać. Ten najcięższy etapowy wyścig świata odbędzie się kolejny raz w najgorętszym rejonie Australii – w Queensland.

Wojtek Stefaniak

Przygotowania do wyścigu Crocodile Trophy rozpocząłem już kilka miesięcy temu – najpierw szukaliśmy sponsorów, w między czasie startowałem w maratonach i trenowałem jak tylko był na to wolny czas. W końcu w czwartek 9 października wyleciałem z Warszawy.

Przyleciałem do Cairns w Australii w sobotę 11 października. Po drodze czekało mnie kilka niespodzianek, masa formularzy do wypełnienia. Rower leciał w bagażu głównym... Na szczęście dotarł cały i bez żadnych wgnieceń!

Rowerowanie czas zacząć! Pierwsza przejażdżka z Cairns została przeze mnie oficjalnie zaliczona!

W niedzielę jechałem z Cairns drogą na Cooktown, skręciłem na słynny lokalny podjazd o długości 8 km, by przetestować swoje możliwości w tych temperaturach (wtedy 33 stopnie). Pomyślałem, że przecież temperatura nie wpłynie tak bardzo na moje możliwości! Jak bardzo się rozczarowałem, niemalże płakałem podjeżdżając – tak było gorąco i tak wilgotno, że nie byłem w stanie jechać szybciej. Tego dnia przejechałem 75 km. Taki dystans to minimum dla mnie, ale muszę przyznać, że pogoda dała się we znaki. Wracałem przez Lake Placid – piękne jezioro , w kształcie tasiemca. Woda bardzo ciepła.

Następne dni to kolejne przejażdżki rowerowe. W poniedziałek chciałem sprawdzić polecaną przez jednego z Australijczyków trasę – z CNS do Lake Morris i Clohesy Road. Lake Moris to sztuczny zbiornik między szczytami gór lasu deszczowego. Prowadzi do niego dziwny podjazd – na zmianę podjazdy i wypłaszczenia, lekkie zjazdy i znowu strome podjazdy i tak przez 16 km. Jechałem także drogą ku Clohesy Rd, która przebiega przez serce tutejszego lasu deszczowego. Droga nieoznaczona, wygląda jakby nikt nią nie jeździł. Na początku trzeba jechać ostro pod górę. Po pokonaniu mniejszych i większych creeków (strumyków) dojeżdża się na szczyt. Jadąc dalej napotkałem Clohesy Fig Tree – szczególny pomnik przyrody. Wielkie drzewa i pozostałości po ludności autochtonicznej. W końcu zjadłem inauguracyjnego banana.

W Cairns poznałem Dominika. Dominik w 2001 roku był na Crocodile Trophy. Koleś wyluzowany, z kolczykami w uszach – takimi jak mają niektóre plemiona z Afryki. Mówił, że będzie ciężko. Że mam nie bać się węży i pająków, bo one bardziej boją się nas. Przestrzegał też, żebym uważał na wodę, którą będą podawać organizatorzy wyścigu. Pewnie wykorzystam kilka jego wskazówek, by spokojnie móc przejechać wszystkie etapy Crocodile Trophy.

W środę pojechałem do Smithfield, gdzie miałem spotkać się z Bernardem (lokalnym lepszym ścigantem xc). Po drodze trzeba było uważać na spadających ludzi – (bo skaczą na bungy) – o czym na szczęście informował znak. Spotkałem Flavio – Brazylijczyka mieszkającego w Cairns od 4,5 roku. Flavio zna tutejsze trasy jak własną kieszeń, i uwierzcie mi, że jeszcze nie jeździłem z osobą o tak genialnej technice jazdy na zjazdach. Niepozorny koleś, owłosiony, mały, rower też niezbyt wypasiony. Flavio zgodził się pokazać mi trasę XC MTB World Championships 1996.

Początek trasy niepozorny, lekki podjazd i wijąca się droga, liczne przejazdy przez mostki i nagle zaczyna się robić cieplej – pierwsze naprawdę strome podjazdy. Flavio znając trasę wie gdzie przyśpieszać, więc przyspieszam i trzymam się za nim. Za podjazdami zakręt i stromy zjazd z wyskokiem, z którego Flavio skoczył dość daleko. Skoczyłem za nim, poleciałem trochę za daleko… bolesne było lądowanie. Postanowiłem trochę zwolnić na zjazdach. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Flavio startował w Downhillu! Dojechaliśmy do bardzo stromego zjazdu po skale. Flavio dał radę. Ja zrezygnowałem. Rzadko się poddaję ale lepiej nie ryzykować przed Crocodile Trophy. Wystarczającym problemem było dla mnie zejście z roweru – buty już przy tym nachyleniu nie trzymały się podłoża. Jakie potem na tej trasie były zakręty! Aż się kręciło w głowie. Kilka gleb zostało zaliczonych – wszystko przez nagle pojawiające się skały, kamienie, liany i inne atrakcje. Momentami las był tak gęsty, że niestety nic nie widziałem w okularach przeciwsłonecznych.

Po skończeniu przejazdu przez trasy z Flavio, udałem się na spotkanie z Bernardem. Po drodze przejeżdżaliśmy przez tor Downhillowi z 94 i 96 roku. Te daty wydają się takie odległe. Ale jak Bernard opowiadał mi o tym jak tutaj się ścigali na World Champs DH, szczęka mi opadła. Bernard powiedział że średnia prędkość na odcinku prostym, tzn. bez skrętów ale ze wszystkimi innymi niespodziankami, kamieniami, głazami, korytami rzecznymi wynosiła 90-95 kilometrów na godzinę!!!. Ja tyle kiedyś jechałem, ale po płaskim i za tirem więc, DH to świry!!! To od Bernarda dowiedziałem się, że Flavio ma za sobą karierę w Downhillu. I tak zwiedzaliśmy trasy Queensland.

Poznałem chłopaków z Bike a Wish – Karola i Benedykta, którzy też wystartują w Crocodile Trophy. Pojeździliśmy po trasach okolic Cairns, wypytując się o dotychczasowe starty i dokonania. Poznałem też Belgów, którzy staną na starcie w Mereeba. Zamieniłem też kilka słów z Czechami, którzy twierdzą, że jadą po zwycięstwo.

W czasie tego tygodnia spotkałem wielu przyjaznych ludzi, którzy okazywali się tak samo jak ja maniakami rowerowymi. Tak dotrwałem do poniedziałku. Jak to powinno być w dzień przed wyścigiem, do którego przygotowywałem się od kilku miesięcy, wyścigiem który bez wątpienia będzie bardzo ciężki? Czy powinienem trząść portkami, że do startu zostało już tylko kilkanaście godzin? – „Nie… wrzuć na luz” – pomyślałem. Trzymajcie kciuki, życzcie połamania szprych i zerwania łańcucha - powinno starczyć.


Wojtek Stefaniak


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011