Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Limuzyny czar...

Przegląd Australijski, listopad 2008

Umościliśmy się wygodnie w złotej limuzynie na fotelach wyściełanych jasną skórą, przy barku z telewizorem. Inż. Marek Grela snuje swoją opowieść.


Na drogach Barossa Valley

Limuzyny – samochody osobowe, które liczą sobie do 10 metrów długości – suną dostojnie ulicami Adelaide. Bywa, że za przyćmionymi szybami nikogo w nich nie widać. Zdarza się często, że młode pary jadące do ślubu albo siedząca w tych limuzynach młodzież radośnie wymachują rękami do przechodniów.

Pięknie utrzymane, luksusowe, snobistyczne samochody suną także drogami Barossa Valley, wioząc pasażerów – smakujących wyśmienite południowoaustralijskie wina – od jednej winiarni do drugiej... To jedna z atrakcji turystycznych Południowej Australii opisywana w przewodnikach.

Właścicielem dwóch limuzyn, złotej i białej, które spotkacie na australijskich drogach, jest inżynier Marek Grela, metalurg, absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, który przybył do Australii w 1988 roku.

Umościliśmy się wygodnie w złotej limuzynie na fotelach wyściełanych jasną skórą, przy barku z telewizorem. Inż. Marek Grela snuje swoją opowieść.

Inż. Marek Grela

– Był to dla mnie osobiście trudny, 1988 rok – przyznaje. – Po przyjeździe do Australii nie mogłem otrzymać pracy w swoim zawodzie. Na szczęście żona Janina, psycholog z wykształcenia, znalazła pracę. Udało się przetrwać najtrudniejszy czas. W sytuacji, w jakiej się znalazłem, pomyślałem o własnym biznesie. Zacząłem od naprawy samochodów. W kilka lat później przyjechali do nas rodzice. Wymyśliliśmy z Tatą – wysokiej klasy fachowcem, który przepracował trzydzieści lat w fabryce autobusów w Sanoku, że będziemy modyfikować sportowe samochody. Któregoś dnia przeczytałem w gazecie ogłoszenie z Sydney: – „sprzedam limuzynę”. Pojechaliśmy z ojcem obejrzeć to cudo, które okazało się kupą wysłużonego złomu. To był taki czas, kiedy w Sydney pozbywano się zużytych limuzyn i sprzedawano je do Adelaide, gdzie jeszcze tych aut było bardzo mało. – Wiesz co? – powiedział Tata – zrobimy taką limuzynę sami!

To były początki lat 90. ubiegłego wieku. Najważniejszy był projekt, a w nim bardzo poważne matematyczne i fizyczne obliczenia wytrzymałości, odpowiedniej sztywności a zarazem elastyczności podwozia, nadwozia, kół, które musiały wytrzymać znaczne obciążenie... Wszystko w takim projekcie jest ważne – nie tylko jakość samochodu, także (a może przede wszystkim?) bezpieczeństwo pasażerów. Inżynierowi Greli udało się wtedy przedłużyć Forda o półtora metra. Inżynierowie australijscy, którzy musieli ten projekt zatwierdzić i go podpisać, tylko głowami kiwali, jaki z polskiego inżyniera świetny matematyk i projektant.

W ten sposób powstał nasz biznes „White Orchid Limousines”.

W jaki sposób „robi się” limuzynę?

– Najprościej mówiąc przecina się auto na pół i sztukuje nadwozie i podwozie. Metal do metalu klei się lub spawa. Dach robi się ze specjalnych żywic. Dzięki wydłużeniu ówczesnego Forda, mieściło się w nim dziewięć osób. Cieszyłem się tą pierwszą limuzyną ogromnie i byłem z siebie dumny – przyznaje pan Marek. – W sobotnie popołudnia z przyjemnością woziłem swoich klientów na śluby lub do Barossa Valley.

* * *

W Adelaide nastała epoka limuzyn. Kupowano je w Sydney, sprowadzano ze Stanów Zjednoczonych, albo – tak jak inż. Grela – przerabiano z innych aut. Konkurencja na rynku była wówczas ogromna.

– Zatrzymaj się na chwilę! Popatrz co się na rynku dzieje! – rady ojca znów okazały się bezcenne. – W tym czasie rynkowe sondaże wskazywały na przykład, że młoda para najchętniej pojedzie na swój ślub dorożką, na drugim miejscu stawia stary samochód, a na trzecim – limuzynę. Nie było więc źle – ocenia pan Marek. – Kupiliśmy więc z Tatą starego Chevroleta z 1928 roku. Dwa lata nad nim pracowaliśmy! Chevrolet dla młodej pary, Ford dla członków orszaku ślubnego – taka była nasza propozycja. Chwyciło, i praktycznie nie mieliśmy konkurencji.

Po paru latach wymyśliliśmy, że zrobimy dziesięciometrową limuzynę! I zaczęły się „schody”, bo tak długiego auta jeszcze nikt w Australii nie wymyślił i nie zrobił. Trzy lata rozwiązywałem wszystkie problemy techniczne. Rama samochodu musiała być i sztywna i giętka zarazem. Zawieszenie musiało utrzymać także ciężki silnik. Nie mogło się przecież ono złamać pod kilkutonowym ciężarem, a karoseria auta na tym zawieszeniu nie mogła się rozłazić! Silnik został przeniesiony do tyłu, na dwie osie, żeby zbalansować ciężar. Australijscy inżynierowie, ci którzy gwarantowali za moją limuzynę swoim podpisem, dziesięć razy sprawdzali wszystkie kalkulacje, a później to moje najprawdziwsze cudo – najdłuższą limuzynę w Australii mieszczącą 12 osób, z podziwem oglądali. To był rewolucyjny projekt.

Samochód jest zarejestrowany jako autobus z użytkiem jako limuzyna (takie obowiązywały wówczas przepisy).

Następnym krokiem w rozwoju biznesu było zaprojektowanie i zbudowanie czegoś jeszcze większego: limuzyny na 16 pasażerów! Na bazie luksusowego samochodu marki Lexus. Znów patrzyły na niego „wielkie oczy”, którym się w głowie nie mieściło takie długaśne auto! I takie drogocenne, w którym za jedną szybę specjalnie hartowaną trzeba było zapłacić 3 300 australijskich dolarów. A takich szyb jest w tym samochodzie sześć. To był rok 2007. Tym razem – na skutek zmian organizacyjnych – w urzędach nastały nowe porządki, zmieniono także część przepisów, więc problemów z rejestracją nie było. Projektowanie – w dobie komputerów – też było łatwiejsze.

* * *

Przez piętnaście lat przewinęło się przez limuzynowy biznes w Adelaidzie około 300 biznesów. Dziś w Adelaide najlepsze limuzyny są w rękach trzech biznesmenów. Wśród nich inżyniera z Polski – Marka Greli.

– Limuzyna? To ozdobny element miasta. Jest wygodna i praktyczna. Świetna na wesela, na urodziny, na rocznice ślubu, na inne specjalne okazje związane na przykład z ukończeniem studiów – przekonuje pan Marek wyraźnie zakochany w takich autach. Do tych celów służą limuzyny białe albo złote. Srebrne zarezerwowane są na pogrzeby i ja takiej limuzyny nie mam.

Rozmaitych zamówień na pewno panu nie brakuje. Czy były wśród nich jakieś szczególne? Takie, które będzie pan zawsze pamiętał?

- Było ich wiele. Kiedyś pewna młoda kobieta zamówiła u mnie złotą limuzynę dla swoich rodziców, którzy pobierali się w 1946 roku. Po załatwieniu tej formalności (bo ślubem tego nazwać nie można), panna młoda została w domu, pan młody poszedł do pracy. Po 50 latach córka postanowiła urządzić swoim rodzicom prawdziwy ślub: z przyjęciem no i oczywiście z limuzyną.

Innym razem wnuczek zafundował swojej babci taką przejażdżkę z okazji jej setnych urodzin. Najwięcej przyjemności sprawia mi jednak praca charytatywna, gdy na przykład bezpłatnie wożę dzieci chore na raka – na boiska sportowe, gdzie spotykają się z gwiazdami futbolu i grają z nimi w piłkę lub na konne przejażdżki. Żeby pani widziała tę radość w ich oczach! Warta jest ona wszystkie pieniądze! Tak samo wszystkie pieniądze warte są listy i kartki od zadowolonych klientów...

Z tego co pan mówi wynika, że limuzynę wynajmują nie tylko snobi i bogacze?

– Oczywiście, choć takich też nie brakuje. Limuzyna jest dostępna także dla ludzi mniej zamożnych. Ale zdarzają się bogacze, którzy wynajmują tylko dla siebie pojazd na cały dzień i zwiedzają okolice. Bywa, że taką przejażdżkę lokalny rząd funduje swoim gościom – przedstawicielom innych rządów i dyplomatów. Woziłem także zagranicznych dziennikarzy, dzięki temu moje usługi są znane w wielu krajach świata. To ważne, ponieważ najlepsze pieniądze – jeśli można to tak określić – robi się na turystach.

W limuzynie goście mogą napić się alkoholu...

- ... żeby tak było, muszę mieć licencję na jego sprzedaż. Ja mam.

A palić papierosy można?

– Nie, nie wolno.

A co pan robi z niegrzecznymi pasażerami?

– Zdarza się to bardzo rzadko ale mówię, że wysadzę ich na drodze.

Boją się, że to prawda?

– Tak, bo to jest prawda. Ręka na pulsie też muszę trzymać, nie tylko na kierownicy.

Niewątpliwie ważne jest również moje zachowanie. Tu obowiązuje dyskrecja i wysoka kultura. Ważne są umiejętności jazdy – ostrożność, pewność, tu o żadnej brawurze nie ma mowy.

Panie Marku, na zakończenie naszej rozmowy jeszcze krótkie pytanie: czy odniósł pan sukces?

– To zależy co ktoś uważa za sukces. Dla mnie szczęśliwa rodzina i zdrowie jest ważniejsze niż sukces finansowy. A jeśli chodzi o limuzyny, to taki biznes, w który najpierw trzeba zainwestować pokaźne pieniądze, a potem naprawdę ciężko pracować. Kluczem do mojego sukcesu jest niewątpliwie wsparcie mojej żony i pomoc rodziców. Gdyby swego czasu Tata do nas nie przyjechał... Nie, już o tym nie myślę!

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

Rozmawiała Lidia Mikołajewska

Zdjęcia: Lidia Mikołajewska, www.whiteorchid.com.au


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011