Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Polski maratończyk w Sydney

Przegląd Australijski, październik 2006

Niedzielny poranek 17 września 2006 roku na długo pozostanie w pamięci polskiego maratończyka Leszka Stachowiaka, uczestnika Blackmores Sydney Marathon.


To był niesamowity widok. Na linii startu stanęło 17 tysięcy kobiet, mężczyzn i dzieci, by wziąć udział w tradycyjnym biegu maratońskim podczas The Blackmores Sydney Running Festival 2006.

Dla wielu była to świetna zabawa w tzw. biegu rodzinnym, biegu przez popularny Sydney Harbour Bridge, poprzez półmaraton i... pełny maraton na dystansie ponad 42 kilometrów dla tych, którzy swój bieg potraktowali wyczynowo.

Wśród prawdziwych maratończyków z całego świata, na dystansie 42 kilometrów 195 metrów, był Leszek Stachowiak, członek Klubu Biegacza Dragon z Janowca Wielkopolskiego. Nasz zawodnik ukończył swój bieg na 448 miejscu w czasie 3:50:21. Do mety dobiegło 1217 zawodników.

Zawodnicy biegli przez Sydney Harbour Bridge, ulicami metropolii, do mety przy Sydney Opera House, która jest zaliczana do cudów współczesnego świata.

* * *

– Marzenia się spełniają – mówi Leszek Stachowiak. – Te słowa popularnej polskiej piosenki są od dawna moją dewizą życiową. Świadczy o tym 46 maratonów, które przebiegłem w ciągu dziewięciu lat. Ponieważ założyłem sobie kiedyś, że przebiegnę chociaż raz na każdym kontynencie, od dawna marzyłem, aby zaliczyć w Australii Sydneyski maraton. Nie byłem jednak pewny, czy to marzenie mi się spełni, jego realizacja wiązała się bowiem z ogromnymi kosztami. Sądziłem też, że nie mam w Australii żadnych znajomych.

Pewnego dnia przypomniałem sobie, że przecież w Australii mieszka mój krajan – Jacek Szociński!

To jemu właśnie zawdzięczam nawiązanie znajomości z Krystyną i Romanem Czesak, którzy umożliwili mi dziesięciodniowy, wspaniały, niezapomniany pobyt w Sydney i okolicach. Państwo Czesakowie okazali się cudownymi, gościnnymi ludźmi, dzięki którym nie tylko przebiegłem maraton, ale i zwiedziłem ciekawe miejsca w stanie Nowa Południowa Walia, której Sydney jest stolicą. Byliśmy w Blue Mountain, Fenolan Caves, zwiedziliśmy Królewski Park Narodowy, Featherdale Wildlife Park, Sydney Tower, Sydney Aqarium, spacerowaliśmy plażami... Zachwycaliśmy się wspaniałą roślinnością Królewskich Ogrodów Botanicznych. Tym, co najbardziej mnie urzekło, był Olmpic Park. Pewnie dlatego, że jestem nauczycielem wychowania fizycznego i wieloletnim fanem sportu. Myśl, że znajduję się w miejscu, gdzie przed 6 laty walczyli i zdobywali laury najlepsi sportowcy świata, na pewno pozostanie w mojej pamięci na bardzo długo.

17 września stanąłem na starcie maratonu. Chociaż byłem tysiące kilometrów od Polski, to na każdym kilometrze tego najdłuższego biegu byli ze mną moi polscy znajomi – Krysia i Jacek. Dzięki nim i wspaniałej atmosferze, która towarzyszyła tej imprezie, udało mi się przebiec kolejny, czterdziesty szósty maraton i „zaliczyć” Australię.

Dziesięć australijskich dni minęło niepostrzeżenie. Wróciłem do Polski nie tylko z medalem, ale przede wszystkim ze wspaniałymi wrażeniami, bagażem nowych doświadczeń życiowych i z myślą, że poznałem wielu wspaniałych ludzi.

Chciałbym podziękować Krysi, Jackowi i Romanowi, którzy przyczynili się do tego, że moja wyprawa na antypody była udana i pełna niezapomnianych wrażeń. Pozdrawiam również moich nowych znajomych, którzy podczas barbecue zorganizowanego przez Krysię i Romana cieszyli się ze mną moim kolejnym sportowym sukcesem.

Prawdopodobnie już nigdy nie znajdę się w Australii, ale ludzi tam poznanych i zwiedzonych miejsc nigdy nie zapomnę.

Panie Leszku, nigdy nie mówi się „nigdy”. Mam nadzieję, że znów Pana w Australii zobaczymy. Jak zaczęła się Pana przygoda z maratonem?

- „Od zawsze” interesowała mnie historia tego biegu. Uważałem jednak, że jest to dyscyplina dla wybrańców. Jednak gdy w 1982 roku Ryszard Marczak zajął czwarte miejsce w Nowym Jorku, zacząłem marzyć o udziale w tym największym maratonie świata. Z tym marzeniem żyłem przez kilka lat. W1996 r. podczas biegu sylwestrowego w Poznaniu długo rozmawiałem z Jurkiem Stawskim i dziwiłem się, jak to jest możliwe, by biegać maratony z martwicą wątroby i bez jednej nerki!? Jurek powiedział mi tak: - ja bez jednej nerki i z martwicą wątroby mogę biegać maratony, a ty, zdrowy jak koń sobie nie poradzisz?! Spotkamy się w kwietniu we Wrocławiu, tylko trenuj solidnie! Co mogłem zrobić innego? Wspólnie z kolegą z osiedla, Julkiem Rokitą, zaczęliśmy przygotowania do naszego pierwszego maratonu we Wrocławiu. W biurze maratonu, a był to rok 1997, spotkałem Jurka, i on się naprawdę ucieszył, że mnie widzi, że go posłuchałem i podjąłem tak ważną decyzję.

Cieszę się, że Pana przygoda z tym sportem zaczęła się we Wrocławiu, bo jest to moje rodzinne miasto. Dlatego ciekawa jestem wrażeń, jakie Pan z Wrocławia wywiózł.

- Maraton we Wrocławiu to wielkie emocje i strach o to czy podołam. To wielki wysiłek, ale i... wspaniała atmosfera! Na 35 kilometrze nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Ogromną siłą woli jednak go ukończyłem i to w czasie poniżej czterech godzin! Dokładnie w 3:59:52. Proszę mi wierzyć, byłem wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i już wiedziałem, że maraton to jest to!

Po raz pierwszy za granicą wystartował Pan w Berlinie...

To był również rok 1997. Szok! Dwa miliony kibiców na trasie, zespoły muzyczne, orkiestry, mieszkańcy z garnkami i trąbkami. Całe miasto żyło tym maratonem. Ale tym razem miałem pecha. Na 26 kilometrze dopadł mnie ból kolana. Swój bieg ukończyłem w czasie 4:15:45. O maratonach mogę mówić godzinami. Każdy jest inny. Ale zawsze wspaniały i pełen wrażeń.

Trudno jest mi sobie wyobrazić, że, ot, któregoś dnia postanowił Pan o starcie w maratonie, w ciągu kilku miesięcy przygotował się do zawodów i zdobył medal.

- Oczywiście, że jest to niemożliwe. Wszystko zaczęło się w roku 1983, gdy podjąłem pracę w Szkole Podstawowej w Sarbinowie II jako nauczyciel wf . Gdy po kilku miesiącach pracy okazało się, że jest tu młodzież z uzdolnieniami lekkoatletycznymi, postanowiłem zająć się nią. Wtedy zacząłem „bawić się” w bieganie razem z moimi uczniami. Założyłem Klub Biegacza, organizowałem wyjazdy na biegi masowe. Bieganie zaczęło sprawiać nam dużo radości i sukcesów. W ciągu sześciu lat pracy moi wychowankowie wygrywali nawet mistrzostwa województwa.

Po pewnym czasie zacząłem dodatkowo biegać na dłuższych dystansach, 8-kilometrowych, też rekreacyjnie. 1 września 1989 roku podjąłem pracę w Szkole Podstawowej w Janowcu Wielkopolskim Zgłosiłem się do Pana Andrzeja Dobersztyna, dyrektora Ogniska Pracy Pozaszkolnej z propozycją utworzenia klubu biegacza przy tej placówce. Efektem kilkuletniej pracy z utalentowaną młodzieżą było zdobycie srebrnego medalu na Mistrzostwach Polski w biegach przełajowych przez Tomasza Woźniaka. Jeżdżąc po kraju z młodzieżą na imprezy biegowe postanowiłem zorganizować podobną w Janowcu Wlkp. Propozycja przypadła do gustu ówczesnemu naczelnikowi miasta Panu Tadeuszowi Błochowiakowi. Od tej pory, od roku 1989, w ostatnią niedzielę maja odbywają się w Janowcu Wlkp. Ogólnopolskie Biegi im. Tomasza Hopfera na dystansie 10 kilometrów.

A potem przyszedł rok 1996, gdy spotkałem biegającego sąsiada z osiedla Julka Rokitę. Biegaliśmy sobie wspólnie, startowaliśmy w zawodach, rywalizowaliśmy z innymi. Jesienią pojechaliśmy na Cross na Skarpie w Toruniu. To, co przeżyłem na trasie, było koszmarne! Na ostatnim okrążeniu miałem już serdecznie dosyć. To wtedy właśnie spotkałem Jurka Stawskiego z chorą wątrobą i bez jednej nerki, który mnie przekonał...

Cieszę się, że pańskie marzenia się spełniają. Czy mogę zapytać jakie one są?

Przebiec wszystkie maratony w Polsce. Biegać wszystkie maratony w Poznaniu. Przebiec w każdym kraju jeden maraton. Zaliczyć największe maratony w Nowym Jorku, Chicago i Bostonie. Jest to realne, bo mam wizę do USA na dziesięć lat. Przebiec maraton na każdym kontynencie. Jak dotychczas, moje plany konsekwentnie realizuję.

Serdecznie dziękuję i życzę powodzenia.

Rozmawiała Lidia Mikołajewska

Fot:


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011