Od redakcji:
- Czy dużo Polek uczy się języka angielskiego w Renaissance Centre na
Rundle Mall? – padło kiedyś takie pytanie. Pani Zosia odpowiedziała z lekkim
przekąsem: - To zależy ile żon przyjedzie... I podkreśliła słowo: „żon”.
Jacy są najnowsi imigranci z
Polski? Skąd się tu biorą? Czy to tylko żony dla Australijczyków? Nie. Publikujemy kolejny tekst napisany
przez panią Barbarę Marcoll z grona najnowszej polskiej emigracji.
Oto w jaki sposób znalazła się ona
w Adelaide.
Basia Marcoll i Stan Guziński
Ktoś kiedyś powiedział,
że jeżeli wystarczająco mocno będziemy czegoś pragnęli i nasze
zachowanie będzie podporządkowane naszemu celowi, w końcu to osiągniemy.
Czy tak było ze mną w przypadku mojego wyjazdu do Australii? Nie wiem. W
każdym razie już przed ponad rokiem zaplanowałam sobie spotkanie z p.
Stanem Guzińskim i współpracę w ramach Australinku.
Chociaż
Australia była miejscem, które od wielu lat chciałam odwiedzić, nie
bardzo wydawało mi się, ażeby kiedykolwiek to rzeczywiście nastąpiło.
Wiadomo – wysoka cena biletu lotniczego, no i... odległość. Australia
jest tak daleko od Polski, że chyba bardziej od ceny biletu
odstraszająca była dla mnie, osoby przywiązanej do rodziny i miejsc,
właśnie ta odległość. Tymczasem od 1 stycznia 2005 roku jestem na
czerwonym kontynencie i mój pobyt tutaj bardzo sobie chwalę. Ale jak do
tego doszło, że mój nowy adres to teraz Australia Południowa?
Uważam, że nic w życiu
nie dzieje się przypadkowo, więc kiedy w styczniu ubiegłego roku mój mąż
zmienił pracę i odtąd filarem jego nowych obowiązków stały się wyjazdy
zagraniczne, czułam, że w naszym życiu rozpoczyna się kolejny etap.
Łukasz jest inżynierem i pracuje w fabrykach samochodów. Decyzja o
zmianie pracy, choć zaskakująca dla naszej rodziny i znajomych, była
przemyślana i zgodna z pierwszym z naszych wspólnych priorytetów
„zwiedzać świat, podróżować, pomieszkać dłużej w innym kraju”. Pierwszy
wyjazd był do Tajlandii i chociaż Łukasz spędził w tym kraju blisko pół
roku, ja, ze względu na moją pracę zawodową, towarzyszyłam mu tylko
przez 6 tygodni. To był bardzo ciekawy czas, nie tylko ze względu na
egzotyczny kraj, który na chwilę stał się naszym domem, ale również
dlatego, iż to właśnie wtedy skrystalizowały się nasze plany dotyczące
dalszego podróżowania i poznawania życia w innych krajach.
Na pierwszej pozycji
naszej listy „miejsc do odwiedzenia” była oczywiście Australia, ponieważ
zobaczenie czerwonego kontynentu na własne oczy było naszym marzeniem od
dawna.
Pamiętam, jak Łukasz przyszedł do domu po pracy i wyjął z teczki plik
kartek. Były to wydrukowane z internetu informacje ze strony
www.australink.pl. To był mój pierwszy kontakt z innymi niż
przyrodnicze, polityczne czy geograficzne informacjami na temat tego
pięknego kraju. Siedziałam na tarasie naszego tajskiego domu i czytałam
zachłannie każdą kartkę, zastanawiając się, jakie jest życie w
Australii. Informacje, które podawał Stan były dla mnie bardzo
egzotyczne i szczerze mówiąc chociaż rozjaśniały moje pojęcie na temat
Australii, trudno mi sobie było wyobrazić żółte latarnie w Adelajdzie (a
teraz proszę, jestem tutaj i nawet nie zwracam szczególnej uwagi na
kolor ulicznych lamp!). Lektura „Australinku” bardzo rozbudziła nasz
apetyt na Australię i wtedy, w maju 2004 roku obiecaliśmy sobie, że
jeśli tylko nadarzy się okazja wyjazdu do Australii – skorzystamy z
niej. Taka okazja pojawiła się pół roku później i Łukasz przyjechał
wtedy służowo do Adelajdy na miesiąc, ale pod koniec pobytu otrzymał
propozycję spędzenia tutaj roku. Kiedy zapytał mnie o opinię, po prostu
entuzjastycznie wyraziłam swoją chęć do wyjazdu. Po załatwieniu
wszystkich formalności i długiej podróży, 1 stycznia wylądowaliśmy w
Południowej Australii, w Adelajdzie.
I oto
parę dni temu spotkałam się ze Stanem, wypiliśmy kawę w centrum Adelajdy
i w wyniku naszej rozmowy piszę ten artykuł.
Chociaż
jestem tutaj dopiero od kilku miesięcy, czasem wydaje mi się, że od
kilku lat. Australia to kraj, którego można się „nauczyć” szybko i
szybko staje się on drugim domem. Jest tutaj rzeczywiście tak, jak to
opisuje Stan i inne osoby, które współtworzą stronę „Australinku”.
Sympatyczni, przyjacielsko nastawieni ludzie, prawie codziennie świecące
słońce i miś koala w ogródku to naprawdę Australia.
Cieszę
się, że coś, co rok temu wydawało się mało realne do spełnienia,
rzeczywiście doszło do skutku! I jestem szczęśliwa mogąc na bieżąco
weryfikować stronę Stana ;-)))
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy tutaj są lub byli oraz tych,
którzy chcą przyjechać do tego pięknego kraju! Naprawdę warto, polecam!
Barbara Marcoll
|