Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Zaczarowany ogród

Przegląd Australijski, kwiecień 2008

Jest w nim jakaś tajemna moc, której nie potrafię wyjaśnić. A może wyczuwam w ten sposób wielkie Basine serce włożone w ten skrawek ziemi w Hope Valley...


Pamiętam. Był dość późny wieczór. Weszłam do ogrodu rozświetlonego jedynie światłem dochodzącym z pokoju przez szyby okna. Nade mną szumiały wysokie drzewa, wokół – na niewielkim wietrze – kołysały się rozłożyste filodendrony, liście bananowca, bambusy, palmy, dumnie sterczały kaktusy, pięły się po ścianach domu i po innych roślinach jakieś pnącza... Zachwyciło mnie ogromne bogactwo liści rozmaitych kształtów i wielkości... Gdzieś tam z głębi roślinnych zakamarków nastrojowo szemrała woda... W ciągu jednej chwili znalazłam się w tajemniczym, zaczarowanym, cudownym bajkowym świecie.

Podczas kolejnej wizyty u Basi i Zygmunta Mosiów pobiegłam prosto do ogrodu, by zachłysnąć się nim jeszcze raz. Tym razem, choć nie towarzyszyły temu wypadowi tajemnicze nocne mroki i cienie, ponownie odczułam ten sam dreszczyk emocji, której do dziś nie potrafię zapomnieć.

Basinym ogrodem jestem oczarowana niezmiennie. Jest w nim jakaś tajemna moc, której nie potrafię wyjaśnić. A może wyczuwam w ten sposób wielkie Basine serce włożone w ten skrawek ziemi w Hope Valley, we wschodniej, górskiej części adelajdzkiej metropolii?

Otoczenie tego domu jest w Australii typowe, w sumie kilkaset metrów kwadratowych. I na tej niewielkiej przestrzeni, a właściwie tylko jej części, Basia Moś wyczarowała ogród jak marzenie!

– To ogród w stylu afrykańskim – mówi Basia podczas naszego ostatniego spotkania.

Byłam ciekawa jej ogrodu – czy przetrwał tegoroczne rekordowe adelajdzkie upały? Przetrwał! Wprawdzie nie słychać już kojącego szemrania wody – efekt restrykcji wodnych – to jednak w dużej mierze ogród jest w dalszym ciągu tym czym go zapamiętałam – uroczym minitropikiem. Cieszę się, bo widziałam ostatnio wiele miejscowych ogródków przydomowych „porosłych” suchymi, smętnie sterczącymi pożółkłymi badylami. W Adelajdzie jak wiadomo za nieprzestrzeganie ograniczeń w używaniu wody grożą wysokie kary finansowe.

Tymczasem ten ogród przetrwał, choć Basia boleje nas stratą wielu roślinek, niemal codziennie usuwa uschnięte brakiem wody liście...

Skąd ta Afryka w Australii?

– Na początku lat 80-tych znaleźliśmy się w Afryce. Byliśmy wtedy znacznie młodsi, odważni, otwarci na nowe. Zygmuntowi zaoferowano pracę na jednej z politechnik, więc niewiele się zastanawiając spakowaliśmy się w trzy walizki i całą naszą mikroskopijną rodzinką – z dwiema córkami – wyjechaliśmy do Nigerii. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że jak się raz zakosztuje Afryki, to się jej nigdy nie zapomni. To absolutna prawda! Podpisujemy się pod tym stwierdzeniem całą duszą. Afryka weszła nam w krew i nie sposób jej wyplenić. Afryka dla nas to wspaniałe kolory, niezapomniane zapachy, wilgoć podzwrotnikowa, ociekanie potem, ale i piekielna susza, harmatan (wiatr z Sahary), okropne ulewy w stylu przysłowiowego oberwania chmury, szaleńcze wieczorne cykady, wspaniałe afrykańskie niebo nocą. No i sztuka afrykańska...

Nie sposób tego nie zauważyć gdy wchodzi się do waszego domu wypełnionego egzotyczną afrykańską sztuką. Ale nie o tym dzisiaj... Czy Nigeria to początek twoich zainteresowań ogrodniczych?

- Właściwie tak. Początki tego mojego hobby były bardzo łatwe. Wystarczyło wsadzić przysłowiowego patyka do ziemi lub wrzucić nasiona i po kilku dniach miałaś żyjącą i rosnącą roślinę! Tak zaczynałam. Wyrosła mi w ten sposób fragnipania, z nasion paw-paw wybujało nam w sześć miesięcy drzewo rodzące owoce! Bardzo szybko jednak przerzuciłam się wyłącznie na kaktusy...

Dlaczego?!

– Zagospodarowując otoczenie naszego domu w Nigerii zaczęłam od posadzenia pięknych afrykańskich krzewów. Na drugi dzień nie było po nich prawie śladu. W ziemi siedziały tylko smętne kikutki. Tubylcze kozy objadły je do ostatniego listka! Nic się przed nimi nie uchowało, forsowały każdą barierę jaką budowaliśmy by ochronić nasz mini-ogródek przed ich apetytem. Jedynie niektóre gatunki kaktusów były dla kóz nie do strawienia. Gdybym lubiła mięso kozie...

Po trzech latach pobytu w Nigerii, gdy zamieszkaliśmy w Szwajcarii, uprawiałam kwiatki tylko na balkonie. Dopiero w Australii rozwinęłam skrzydła. Kiedy po przyjeździe do Adelajdy prawie dwadzieścia lat temu kupiliśmy nasz dom, wokół niego rosło tylko kilka drzew i krzewów. Na froncie eukaliptus, który przeznaczyłam do natychmiastowego wycięcia. Na szczęście na zamiarach się tylko skończyło. Dziś jestem naprawdę zadowolona, bo ten eukaliptus latem ocienia dom, a zimą go ociepla chroniąc od wiatrów. Poza tym jest zawsze piękny i pachnący. Stanowi też świetną przystań dla ptaków. W zależności od pory roku mamy na nim na przykład stado rozelii, często też jesteśmy budzeni śmiechem kukubar siedzących dosłownie nad naszym dachem. Jak wiesz eukaliptusy cieszą się niekoniecznie dobrą opinią. Są jednak wśród nich gatunki znacznie mniej uciążliwe w utrzymaniu. Nasz naprawdę niewiele śmieci. Latem, w okolicach Bożego Narodzenia, trzeba posprzątać opadającą z pnia korę. W czasie wietrznej pogody zgrabię trochę opadłych liści. I to wszystko.

No właśnie. W czasie suszy eukaliptus świetnie sobie poradzi, bo to miejscowe drzewo, dostosowane do tutejszego klimatu. Często słyszę opinie, że z powodu braku wody, w australijskich ogrodach powinniśmy sadzić miejscową roślinność, a nie obcą, sprowadzaną z całego świata. Co o tym sądzisz?

- Ależ w tym roku padały w Adelajdzie nawet eukaliptusy! Także inne miejscowe gatunki drzew i krzewów rzekomo odpornych na suszę. W ekstremalnych warunkach nawet one nie dają rady. Z parków i ogrodów usunięto wiele drzew i krzewów. Myślę, że tegoroczną suszę najlepiej przetrwały rozmaite gatunki traw ozdobnych. Właśnie trawy dały sobie chyba najlepiej radę z brakiem wilgoci, zresztą podobnie jak i kaktusy oraz rozmaite sukulenty – wszystkie te rośliny potrafią przetrwać trudne warunki. Wracając jednak do sprawy importowanych gatunków: jest w tym oczywiście sporo racji. Szczególnie jeśli chodzi o gatunki wymagające sporo wody, a takich w sprzedaży nie brakuje. Dlatego przy kupowaniu roślin u ogrodników zawsze zwracam uwagę na dostępne informacje dotyczące zapotrzebowania na wodę, światło albo cień i inne wymagania, przede wszystkim glebowe. To co urośnie u mnie w ogrodzie w ciężkiej gliniastej ziemi, na adelajdzkich wzgórzach, nie da się uprawiać w ogrodach nadmorskich. Roślina, która przyjmie się w Adelajdzie, może zginąć w Victor Harbor, itd. Teraz, gdy pomagam córce urządzić ogród w górach, nie mam wielkiego wyboru roślin, bo na skałach nie wszystko urośnie.

Tymczasem sklepy ogrodnicze kuszą!

– Wiem coś na ten temat, bo często tam bywam. Dostępna jest nam ogromna gama roślin z całego niemal świata. Niektóre wręcz fascynujące swym kształtem, ukwieceniem czy kolorytem. Skoro nie mogę ich mieć w swym ogrodzie to przynajmniej oko nacieszę.

Gdy bliżej przyglądam się twojemu ogrodowi, to widzę, że pod drzewami uprawiasz swoje rośliny przede wszystkim w doniczkach, których zresztą prawie nie widać.

– Bo w ziemi pod drzewami niewiele urośnie. Drzewa wypiją całą wilgoć. Dają też sporo cienia, a nie wszystkie rośliny to lubią.

Ile masz tych pojemników?

– Kiedyś doliczyłam do trzystu i dalej przestałam liczyć. Wśród tych kilkuset doniczek znajdziesz również czterdzieści pojemników obsadzonych orchideami...

Wiele moich znajomych „ogrodniczek” zamartwia się, że orchidee kwitną tylko raz, kiedy kupują je w sklepie. Potem już nie.

- Zakwitną one pod warunkiem, że dasz im odpowiednią, specjalną ziemię i nawozy. A ponadto umieścisz je w zacienionym miejscu, światła dasz tylko tyle, ile prześwieci przez gałęzie drzew i krzewów. Orchidee lubią też specyficzny mikroklimat – ciepło i wilgoć. Wtedy kwitną tak pięknie jak w Singapurze.

Gdy patrzę na swoje własne rośliny w doniczkach, to mi ich żal, że się „duszą”. Uważam bowiem, że najpiękniej i najzdrowiej rosłyby w ziemi.

– Niektóre z nich na pewno tak. Jednak uprawa w doniczkach, choć wymagająca wysiłku i zachodu – jak na przykład przesadzania ich do coraz większych pojemników – ma tę zaletę, że ogród ciągle się zmienia. Kwitnące rośliny wystawiam na widok, by widoczne były w swojej pełnej krasie, a chowam gdzieś w głębi ogrodu po przekwitnięciu, gdy nie są już takie ładne. A gdy już o doniczkowej uprawie mówimy, to muszę cię przestrzec. Rośliny doniczkowe bardzo łatwo jest utopić!

Nie rozumiem!

– To proste. Doniczka musi mieć dobry odpływ wody. Jeśli ten odpływ zablokują na przykład korzenie, to nadmiar wody z niej nie wypłynie. Rośliny giną albo z braku wody albo z jej nadmiaru.

Jesteś więc niejako zmuszona miejscowymi warunkami do ogrodnictwa doniczkowego. Czy nie tęsknisz w związku z tym za tą bardziej naturalną formą ogrodnictwa „ziemnego” jaką był ogródek w klimacie afrykańskim?

- Przyznaję że są dni kiedy czuję pewnego rodzaju nostalgię. Ale od razu uświadamiam sobie również niedogodności życia na kontynencie afrykańskim i nostalgia natychmiast przechodzi. Wtedy szczypię się w ucho z niedowierzaniem, że jesteśmy w Adelajdzie. Mamy bowiem tutaj, jak sama widzisz, możliwość odtworzenia niejako tej atmosfery tropikalnej bez konieczności godzenia się z niedogodnościami życia w Afryce, a zapewniam cię jest ich naprawdę multum. Doceniam wtedy to, czym możemy cieszyć się tutaj, a czego tak często nie dostrzegamy i nie doceniamy...

Wiem, że twój ogród zachwyca nie tylko mnie. Masz wielu znajomych, którzy mają podobne zdanie, proszą cię nawet o radę przy zakładaniu swych ogródków przydomowych...

– ... wtedy zawsze uprzedzam, że ich ogród nie od razu będzie piękny. Na to piękno czeka się latami. Wciąż się coś dosadza i przesadza. Ja na przykład od początku marzyłam o ogrodzie tropikalnym. To, co tu widzisz, to pseudotropik, bo przecież mieszkamy z dala od równika, poza tym niektóre rośliny tylko udają odmiany tropikalne. Udało mi się jednak stworzyć coś na kształt afrykańskiego ogrodu dzięki drzewom, które dają cień. Dodaj do tego akcenty odpowiednio dobranych roślin tropikalnych: bananowiec, bambus, palmy, filodendrony, kaktusy i masz prawie tropik. W takim towarzystwie inne nietropikalne rośliny niekoniecznie rażą oko. U nas na przykład wisteria udaje z powodzeniem lianę... A ponadto – nie uwierzysz – założeniu takiego ogrodu dobrze służą blaszane płoty wokół naszych domów. Pomagają w utrzymaniu mikroklimatu osłaniając od wiatrów.

A ja na te płoty patrzeć nie mogę!

– Nieciekawie wyglądający płot można zawsze przysłonić roślinami i masz estetyczny problem z głowy.

Widzę, że ogród to właściwie nieustająca praca. Ale czy tylko?

- W naszym wypadku absolutnie nie. To jeszcze relaks, obcowanie z przyrodą, posiedzenie przy herbatce czy kawie przy śpiewie ptaków. Mamy taką swoją wymarzoną „afrykańską” oazę na przysłowiowe wyciągnięcie ręki. Zygmunt twierdzi, że doświadcza niebiańskiego spokoju i ładu ducha pracując nad swą muzyką, gdy wystarczy mu tylko unieść wzrok znad swych instrumentów by mieć przed sobą widok bujnej roślinności. Dzielimy też z Zygmuntem wspólną pasję rejestrowania świata przy pomocy kamery video oraz fotografii. Zapewniam cię, że jest to kolejny wspaniały sposób na ukojenie nerwów czy zapomnienie o pośpiechu dnia codziennego. Jeśli pozwolisz to udostępnimy ci część naszej kolekcji zdjęć. Zobaczysz na niej jak zmieniał się nasz ogród, jak wyglądał przed suszą i jak susza wpłynęła na jego aktualny wygląd.

Świetny pomysł. Dziękuję za rozmowę, a naszych czytelników zapraszam do Galerii, którą zatytułowałam: „Australijskie Ogrody”.

Rozmawiała Lidia Mikołajewska

Fot. Zygmunt Moś


GALERIA


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011