Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Wala i Zenon Sobeccy – Legendy Adelajdzkiej Polonii

Przegląd Australijski, październik 2008

Nasze życie


– Ta, albo żadna! – Zenek z ledwością uniósł głowę i po chwili padł na wznak jak nieżywy.

Choć trawiła go gorączka, nie byłby sobą, gdyby nie zauważył dziewczyny pięknej jak marzenie. Panienki ślicznej, delikatnej, wiotkiej, w oficerkach na zgrabnych nogach.

Jest rok 1946. Szpital w amerykańskiej strefie Niemiec na terenie obozu ukraińskiego. Sierżant z kampanii wartowniczej Zenon Sobecki leczy się w szpitalu chory na żółtaczkę.

– Chyba popsutą konserwę zjadłem – wspomina pan Zenon dziś, a mamy rok 2008. – Zachorowałem, a mój porucznik mówi, że jego żona pracuje w szpitalu na terenie obozu ukraińskiego. Muszę więc tam jakoś dotrzeć, na pewno będą mnie dobrze leczyć. Poszedłem w gorączce osiem kilometrów. Położyli mnie na jednym z sześciu łóżek w sali, na wprost drzwi. I w tych drzwiach, na drugi dzień rano, ujrzałem cud – zjawisko. Śliczną pielęgniarkę, która towarzyszyła lekarzowi w obchodzie.

Niestety, za szybko wyzdrowiałem i trzeba było wracać do swojej kompanii. – Sierżant Sobecki melduje powrót ze szpitala! Zakochałem się! Wracam!

– I wrócił! – pani Wala doskonale to pamięta.

– Ale ona mnie nie chciała – pan Zenon też pamięta. – Jak mnie drzwiami wyganiała, to ja oknem wracałem. Uparty byłem, ale to mi się opłaciło.

– Wesele mieliśmy piękne! – rozmarza się pan Zenon. – 10 maja 1947 roku to było. Przyjaciółki Wali upiekły chleb, zorganizowały jajeczka, ubrały się w piękne łotewskie stroje. Ave Maria – co za niespodzianka! – grała nam na skrzypcach Niemka, której Wala ojca uratowała.

* * *

Rozmawiamy w domu państwa Wali i Zenona Sobeckich, w Seaton. To dom pełen rodzinnych pamiątek i fotografii. A na tych fotografiach rodzice Wali i Zenona, ich dzieci – syn Kazimierz Stanisław (dr biochemii) i córka Jolanta Izabella (nauczycielka), pięcioro wnuków i dwoje prawnuków... Wala i Zenon Sobeccy zakotwiczyli się w Australii na całe swoje życie...

Czy to znaczy, że spełnił się wam sen o Australii?

– A leż... Ja chciałem wyjechać z powojennej Europy do USA – żachnął się pan Zenon na takie pytanie. – Ale tam potrzebowali do pracy na farmach rodziny z dużą ilością dzieci, których myśmy się jeszcze nie dorobili.

– Więc może do Kanady? – zastanawialiśmy się – dodaje pani Wala. – Ale też nic z tego, bo tam potrzebowali mężczyzn do ciężkiej pracy w kanadyjskich lasach, a mój Zenek, po tych wszystkich wojennych przejściach i chorobach, był chudy jak szkielecik.

– Zdecydowałem więc, że jedziemy do Australii. Ale żona nie bardzo tej Australii chciała, kręciła nosem, przekonywała, że nowozelandzki klimat będzie dla nas lepszy. Zgodziłem się, ale ją – Łotyszkę – tam chcieli, a mnie – Polaka – nie! I tak nam „przypadła” Australia.

Pierwsze wrażenie?

– To był pierwszy taki transport do Australii: statkiem płynęły rodziny z dziećmi. Wcześniej takie szanse mieli tylko ludzie samotni. Podróż okrętem z Port Said w Egipcie trwała dwadzieścia osiem dni. Dorośli i dzieci ledwo ją przeżyły. Ja dla 18-miesięcznego syna kradłem chleb, żeby go nakarmić. Wiele dzieci chorowało. I po takiej ciężkiej podróży wypełnionej rozpaczą, powitały nas w porcie Nelson Bay (to tu, gdzie teraz stoją żaglowce sydneyskich milionerów) pustynia i gorący piach, który w oczy nam sypał. Oddychać nie było czym. Dzieci i kobiety w płacz. Wtłoczyli nas do wielkiego baraku z blachy (wyglądał jak beczka), który wcześniej opuścili żołnierze amerykańscy. Trzydzieści pryczy tam było. Kobiety i mężczyźni osobno po obu stronach ściany. Co!? Osobno!? Po dwudziestu ośmiu dniach postu na okręcie!? Nigdy w życiu! Koce nam za ściany robiły... – śmieje się pan Zenon, który jeszcze w rodzinnym Łopiennie (miejscowość między Gnieznem a Poznaniem) jako chłopiec marzył o tym, że księdzem zostanie.

– A jak się dzieci zaczęły rodzić, to nie nadążaliśmy z odbieraniem porodów! Od razu po przyjeździe trafiłam do pracy w szpitalu – wspomina pani Wala. – Dzieci zaczęły chorować na odrę, koklusz i rozmaite infekcje. Ciężko mi było, bo byłam sama. Był to taki czas, gdy rodziny rozdzielano. Kobiety zostały w Nelson Bay, a mężczyzn wysłano do Queensland na plantacje trzciny cukrowej. Zenek został wprawdzie na miejscu, ale pracował w stalowni. Musiałam znaleźć kogoś do opieki nad synem. Bywało, że tygodniami Kazia i Zenka nie widziałam.

Gdy po dwóch latach obóz rozwiązano (dług wobec Australii zaciągnięty na podróż został spłacony), powiedzieli, że oto nadszedł czas, byśmy sobie sami radzili. Wynajęliśmy pokoik i to było nasze pierwsze wspólne „mieszkanie”. Tam urodziła się nasza córka. Powiem pani szczerze, gdyby z Australii prowadził jakiś most na inny kontynent, to na pieszo bym wtedy stąd uciekała...

– Wala chciała zostać w Newcastle, ale tu w Adelajdzie był już mój kolega Heniek, który namawiał na przyjazd, bo pracy w „Holdenie” przy produkcji samochodów było pod dostatkiem – wpada w słowo pan Zenon. – W tym „Holdenie” pracowałem czterdzieści lat. Do emerytury w 1980 roku. Za emerytalną wyprawę pojechaliśmy z Walą w podróż dookoła świata. Polskę też odwiedziliśmy.

* * *

Przede mną „bojowe” zadanie: w kilku tysiącach słów tego artykułu opowiedzieć o Wali i Zenonie Sobeckich – legendach adelajdzkiej Polonii. O ludziach doskonale znanych w naszym środowisku nie tylko ze swoich pasji społecznych. Pani Wala – zawsze poważna, miła i życzliwa, pan Zenon – równie życzliwy, tryskający humorem i dowcipem rozbawi każdego mruka. Może w tym miejscu czytelnik zapyta też: „Łotyszka w Polonii?”. Odpowiadam więc: – A tak! Łotyszka w Polonii! Pani Wala mówi pięknym językiem polskim i w ojczyźnie swojego męża jest autentycznie zakochana. Takie odniosłam wrażenie gdy, na przykład, oglądałam relację z ich pobytu w Polsce w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Pan Zenon nakręcił kamerą film, a potem osobiście go w domu montował. Pani Wala napisała relację z tej podróży i pod film ją czytała. Żebyście słyszeli, ile w tej relacji ciepła i serdeczności dla polskich tradycji i rodzin, ile dumy z pięknych polskich krajobrazów i miejsc świętych! – Języka polskiego uczył mnie, jakże inaczej!, Zenek – wyjaśnia pani Wala, która włada kilkoma językami. – A jak poprawiał na każdym kroku! Nie mogłam mówić ani pisać z błędami.

Niestety, nie potrafił pan Zenon nagrać osobnej ścieżki dźwiękowej i podłożyć jej pod obraz filmowy. Wszystko montował jednocześnie.

– Ale się kłóciliśmy! – śmieje się dziś na to wspomnienie. – Mówię do Wali tak: – wgram teraz pod te obrazki dźwięki dzwonu kościelnego. Gdy wybrzmią, zaczynasz czytać. Więc te dzwony dzwonią, a Wala pyta: – „już? mogę zaczynać?”. Całą robotę diabli wzięli. Trzeba było cofać film i zaczynać od nowa...

Czy utrzymuje Pani kontakty z rodakami?

– Odwiedziłam Łotwę trzykrotnie. W Adelajdzie przyjaźnimy się z kilkoma łotewskimi rodzinami. To mi jednak nie przeszkadza, by uczestniczyć również w życiu polonijnym.

Więc powiedzcie mi szczerze, jak to z wami było?

Pani Wala wzdycha i wylicza: – Kościół, chór, śpiew... To było życie mojego męża niemal od pierwszych dni pobytu w Adelajdzie. W latach 50. współorganizował liczne koncerty, które zarabiały na spłatę długu zaciągniętego na kupno Domu Polskiego na Woodwille. Przez dziesięć lat dyrygował chórem kościelnym w Royal Park i Ottoway. Zenek był pierwszym solistą ówczesnej Polskiej Grupy Tanecznej „Tatry”, gdy kierował tym zespołem Michał Mordwinow. Prowadził także (po panu Mikuckim) zespół Łowiczanki. W 1984 roku, na Pol-art w Melbourne, gdy Tatry tańczyły polki i kujawiaki, Łowiczanki pięknie śpiewały... Mąż pracował społecznie jako sekretarz, skarbnik i kierował pracami komisji rewizyjnej w Domu Kopernika. Wciąż pracuje w Centralnym Domu Polskim, w którym za barem stoi i drinki serwuje. Gdy on pracował zawodowo i wyżywał się społecznie, ja pracowałam w szpitalu na trzy zmiany, zajmowałam się ogrodem i dziećmi, wykonywałam w domu wszystkie prace damskie i męskie. Sama mieszkanie odmaluję, gwoździe w ścianę przybiję... Wszystkiego musiałam się nauczyć!

Pan Zenon przekomarza się: – Ja dyrygowałem, a ty Walu solówki śpiewałaś w moim chórze kościelnym na Ottoway. Gdy ja na weselach rozbawiałem przyśpiewkami towarzystwo, ty też się wtedy dobrze bawiłaś. W Domu Kopernika, wraz z innymi paniami, każdego tygodnia pączki smażyłyście na sprzedaż. Od piątej rano! Pamiętasz jak u pani Brzezińskiej noce przespałaś, żeby bladym świtem z domu nie wychodzić? A że do tych pączków powidła były potrzebne, to smażyłyście je w wielkim kotle - ze śliwek, które zrywałyście w swoich ogródkach. Gdy ja w Centralnym Domu Polskim za barem stoję, to ty w kuchni pierogi lepisz, zupy i inne frykasy przyrządzasz. Gdy – też jako wolontariuszka – gotujesz w każdą środę obiady dla australijskich emerytów, to ja je osobiście po okolicznych domach rozwożę i cieszę się, gdy oni chwalą twoje obiadki i się po nich oblizują.

Pani Wala: – Zenek? Porywczy, wybuchowy, typowy choleryk.. Ale wszyscy go kochają. W kościele w Royal Park, gdzie upiększa mszę świętą grając na organach, parafianie błagają wręcz, by grał dalej, a jemu się „emerytury” zachciewa!

Pan Zenon: – Ta moja najukochańsza w świecie żona paskudny ma charakter. Wszystko chce robić sama. Aż mnie skręca czasami... Ale ona nigdy nie stęka i nie żali się. I świetnie gotuje! Ot, moja Wala. Uparciuch taki!

Pani Wala: – Tyle lat sama wszystko robiłam, więc nie potrafię teraz poprosić o jakąkolwiek pomoc.

Pan Zenon: – Waluś! Beze mnie byś zginęła!

Pani Wala: – Ja trawię problemy przez tydzień, on po dziesięciu minutach nie pamięta. Nawet dzieci się dziwią, że matka z ojcem tyle lat wytrzymała.

Oboje zgodnie: – Największą naszą radością są dzieci, wnuki i prawnuki. Jesteśmy dumni z tego, że syna i córkę dobrze wykształciliśmy, że sobie w życiu radzą i nigdy nie wstydzą się tego, że są Polakami.

* * *

Państwo Sobeccy działali społecznie w grupie adelajdzkiej Polonii, która (na przykład) w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku z godnym podziwu zapałem budowała domy polskie, organizowała teatr i zespół jego przyjaciół, harcerstwo, klub szachowy, szkoły języka polskiego, bale debiutantek, piłkarskie zespoły sportowe i taneczne, chóry, które śpiewały pieśni kościelne i polskie pieśni narodowe i ludowe. Reprezentowały one adelajdzką Polonię na wszystkich imprezach, konkursach i polonijnych spotkaniach we wszystkich najważniejszych australijskich miastach i miasteczkach... Polska Grupa Taneczna „Tatry” popularyzowała – także na australijskich festiwalach – polskie pieśni, tańce i stroje ludowe. Ich śladami poszły później inne ośrodki polonijne w Australii, które też organizowały podobne zespoły. .

– Nawet pani sobie nie wyobraża jak nas to wszystkich łączyło, jak myśmy tej wspólnoty pragnęli – mówiąc to pani Wala ma łzy w oczach. – Pamiętam, gdy weszliśmy w cztery ściany własnego Domu Polskiego oddychało się wtedy głęboko i miało poczucie szczęścia, bo czuliśmy się naprawdę u siebie. W tych czterech skromnych ścianach nikt nam nie krzyknął prosto w nos: „don't speak Polish!” Do Domu na Woodwille przynosiło się ciasto, sałatki, kanapki i 300 – 400 osób bawiło się wyśmienicie w dwóch pokojach, bo w tym trzecim grała orkiestra. Radości mieliśmy co niemiara...

– Dziś niektórzy Polacy naszych uczuć nie rozumieją – martwi się pan Zenon. – Czy nasz ówczesny dorobek naukowy, społeczny, kulturalny, oświatowy... pójdzie w zapomnienie?

* * *

W sierpniu 2008 roku Zarząd Domu Polskiego im. Mikołaja Kopernika postanowił uczcić 35 rocznicę poświęcenia tego Domu przez kardynała Karola Wojtyłę (późniejszego papieża) i wręczyć dyplomy „Za wieloletnią pracę na rzecz Związku Polaków Domu Mikołaja Kopernika z okazji 35-tej rocznicy oficjalnego otwarcia i poświęcenie Domu Kopernika przez księdza kardynała Karola Wojtyłę (późniejszego papieża Jana Pawła II)”.

Dyplomy te wręczali konsul honorowy Dariusz Ross oraz prezes Związku Polaków Domu Kopernika – Ryszard Chaustowski. Otrzymali je także ci wszyscy, którzy ten Dom trzymają dzisiaj przy życiu.

Wśród nagrodzonych dyplomami byli Wala i Zenon Sobecki, znani i cenieni społecznicy w Adelaide (zdjęcia obok)...


Lidia Mikołajewska


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011