Kiedy byłem chłopcem marzyłem o bezludnych wyspach z Robinsonem
Crusoe. Bywa, że pragnienia stają się rzeczywistością...
Tak się zaczęło
Stanisław Turek, czyli polski Robinson
Pewnej niedzieli w przedsionku kościoła w Ottoway (polski kościół w
północnej części Adelaide, przyp. red.) podjąłem ulotkę „PALMS”
(Paulian Association Lap Missionary Sekretariat) w sprawie
rekrutacji wolontariuszy w charakterze świeckich misjonarzy.
Przeczytałem, przemyślałem i złożyłem podanie o przyjęcie mnie w
szeregi australijskich wolontariuszy.
Po rekomendacji księdza dra Mariana Szablewskiego i
przeszkoleniu w Ośrodku PALMS w Sydney, wyruszyłem w długą, bo
pięcioletnią pasjonującą podróż na Wyspy Pacyfiku.
Niesposób opisać wrażeń oraz doświadczeń tych lat w jednym artykule.
Dlatego w pierwszym odcinku wspomnę tylko swoje pierwsze wrażenia z
pobytu na Wyspach Archipelagu Samoa.
Kolebka Polinezji
Kościółki i kaplice rozbrzmiewają codziennie pieśnią i muzyką
Na bezkresnych wodach Oceanu Spokojnego są tysiące atoli i wysp.
Jedną z nich jest Western Samoa. 100 kilometrów dalej –
Amerykańska Samoa. Podzielone politycznie zachowały ten sam język,
zwyczaje, rytuały plemienne i dzięki temu – swoje pierwotne piękno i
urok.
Samoanie nie bez powodu dumni są ze swoich Wysp. Uważają Samoa za
kolebkę innych plemion Polinezji.
Bardzo interesująca, i jakże podobna do chrześcijańskiej, jest ich
religia. Wierzą, że wszystko cokolwiek się w życiu dzieje, ma swoje
przyczyny w Wielkim Duchu. Historia stworzenia świata podobna jest
do Księgi Genesis. Podobne jest także proroctwo o tym, że posłannicy
boga Tagaloa przybędą z nieba...
To wszystko sprawiło, że Samoanie byli dobrze przygotowani do
przyjęcia chrześcijaństwa. Zrozumienie jego zasad nie sprawiało im
trudności.
Pierwszych misjonarzy przybyłych w 1830 r. z London Missionary
Society Samoanie określili słowem „palagi”, to znaczy ludzi, którzy
przybyli z nieba. Od tego czasu każdy, kto tylko może, usiłuje
zbawiać mieszkańców Polinezji. W ślad za misjonarzami osiedlali się
tu europejczycy, którzy przybywali na Polinezję w celach handlowych.
Rywalizacja o wpływy Brytanii, USA i Niemiec zakłóciła na długi czas
spokój Wysp. Jak powiedział jeden z Samoan: — „Trzy duże psy
warczały na siebie o bardzo małą kość”.
Groźny spór rozstrzygnął dopiero 16 marca 1889 r. straszliwy tajfun.
W sztormie zginęło 146 marynarzy. W wyniku traktatu berlińskiego w
1889 roku, rządy trzech mocarstw ustanowiły pewną autonomię dla
Samoa.
Stevenson wśród Samoan
Przy grobie R. L. Stevensona
Jednym z wielu oczarowanych Wyspami był słynny pisarz szkocki
R.Louis Stevenson. Zakupił 1.5 km kwadratowych ziemi w pobliżu
stolicy Wyspy Upolu Apii i wybudował w 1890 dom nazwany Wailima.
W okresie nieporozumień przekonywał kolejnych panujących, że
Samoanie powinni rządzić się sami, zgodnie ze swoimi zwyczajami,
dzięki czemu zyskał ich serca. W dowód sympatii i respektu nadali mu
tytuł „Tusitala” (teller of tales).
Po śmierci zaś, zgodnie z życzeniem Stevensona, Samoanie uroczyście
wynieśli jego ciało na wzgórze, skąd rozciąga się wspaniały widok na
Apię.
Bez kokosu nie ma życia
Kokos upada do Oceanu, woda niesie go setki kilometrów do pustych
atoli. Tam zapuszcza korzenie, rośnie jedna, druga palma i tak
powstaje wysepka - wyspa.
Kiedy szedłem przez wioskę Salani ścinano drzewo kokosowe. Niektórzy
płakali, a jeden z mieszkańców wziął do ręki kokos, ucałował i
rzekł: — „Bez kokosu nie ma tu życia. Ono karmi, okrywa, patrzy na
nas. Ma oczy i usta. Żyje z nami od kolebki”.
W odległych wioskach
Uśmiech Polinezji. Młodzież po nabożeńswie niedzielnym
Mokro, wilgotno... jednym słowem tropikalne gorąco. Popijając wodę
ze strumyków filtrowaną własnymi zębami, zapuszczałem się w odległe
wioski. A w każdej z nich, z wodzem zwanym matai, uzgadniałem
wykonanie prac przy malowaniu i dekorowaniu lokalnych kościółków. W
jednym malowałem obraz, w innym naprawiałem stłuczone huraganem
witraże itp. To właśnie dzięki tym umiejętnościom mogłem wyjechać
jako wolontariusz na Wyspy Archipelagu Samoa. Na misjach mogą
pracować zarówno kobiety jak i mężczyźni w różnych zawodach.
Mieszkańców zapadłych wiosek dziwił biały człowiek.
Samoańscy mężczyźni są małomówni, często zadumani, poważni. Samoanki
zaś kokieteryjne, ładne i bardzo ciekawskie. Nie stroją się w
sztuczną biżuterię, ale znakomicie ozdabiają włosy i szyje kwiatami
hibiskusa. Kwiat ten nie tylko leczy i zdobi, ale ma też swoją
wymowę. Zatkany za prawym uchem znaczy, że panna jest stanu wolnego,
za lewym zaś, że jej serce już zajęte.
Gdy Samoanie czują głód, sięgają po owoc, który rośnie na drzewie.
Podobnie z miłością, też biorą ją kiedy przyjdzie ochota. Owocem
tego jest wiele panieńskich dzieci, które zwyczajowo adoptują
bezdzietne małżeństwa. To dla nich zabezpieczenie starości, gdyż
tutejsze dzieci bardzo dbają o rodziców oraz uczucia drugiej osoby.
Kiedy żenią się bądź wychodzą za mąż, zdolne są do wielkich
poświęceń.
Kiedy chciałem rozmawiać z matai, żona budziła go z drzemki przez
delikatne łaskotanie w stopy. A gdy inny miał twarde stopy od
chodzenia boso, wówczas żona lekko poklepywała go po kolanie. W
rozmowie zwykle siedziały milczące, a wolno im było wstać i
rozmawiać wyłącznie za pozwoleniem czy skinieniem ręki męża.
Co twoje to moje
Pewnego dnia, w odległych górach, spotkałem samotnego Samoańczyka,
ukaranego przez matai wygnaniem z wioski. Na pytanie: — czy bardzo
cierpi i kiedy wróci?, odpowiedział, że nie czuje się samotny, bo
rozmawia z Duchem Wszechświata, z górami, kwiatami, zwierzętami. To
był prawdziwy pustelnik.
Samoańczycy mają zdrowy kodeks moralny. Z jednym tylko, moim
zdaniem, wyjątkiem. Cudzą własność traktują tu jak swoją, na
zasadzie „co twoje to moje”. W ten sposób pozbyłem się koszul. — Bo
po co ci dwie? — pytali.
Zdarzyło się jednak, że samoańczyk ukradł sąsiadowi żywność. Tego
samego dnia matai wyznaczył złodziejowi karę. Polegała ona na tym,
że pod dom winowajcy przyszła cała rodzina poszkodowanego i tak
długo się gościli, aż wyjedli mu wszystkie zapasy!
No i jak tu być złodziejem? Ale tak sobie myślę, czy nie jest to
lepszy zwyczaj, niż osadzanie winnych w więzieniu na koszt
podatników?
„Nie wysilaj się, biały człowieku...”
Matai po ceremonii
W Lalomanga zastała mnie noc. Piękno nocy tropikalnej zaostrza
wrażliwość, a cóż dopiero kiedy z oddali dochodził śpiew i muzyka na
tradycyjnych instrumentach?!
Tego nie można opisać. To tylko można przeżyć. Taniec, śpiew, muzyka
wypełniają dusze mieszkańców i stanowią ich modlitwę, pełną siły i
mocy.
Kiedyś mieszkańcy wioski Lotofaga zaprosili mnie na ucztę.
Zaproszenie przyjąłem bardzo chętnie. W pewnym momencie usłyszałem
pieśń, której nie rozumiałem. Zapytałem więc o czym śpiewają? A oni
mi na to, że to pieśń pożegnalna. Śpiewają ją na... pożegnanie
babci, która za trzy dni odejdzie do krainy przodków!
Ha! Babcia smacznie żuła betel, śpiewała, świetnie się bawiła i było
mało prawdopodobne, że odejdzie na zawsze! Ja naprawdę nie mogłem
sobie tego wyobrazić.
A jednak po trzech dniach byłem świadkiem jej odejścia gdzieś na
odludziu. Przyznaję, że podglądałem w tajemnicy przed wszystkimi.
Ale wierzcie mi, ja musiałem to sprawdzić na własne oczy! Kobieta
siedziała wśród drzew. Coś tam jadła, z „kimś” rozmawiała, była
bardzo pogodna. Po pewnym czasie zastygła nieruchomo. Pozostała
uśmiechnięta, wydawała się szczęśliwa. Może serdecznie powitana w
Krainie Duchów? Kto to wie?
To i wiele innych zjawisk, jakie obserwowałem na wyspach, budziły
moją ciekawość. Prosiłem o wyjaśnienie miejscowego szamana. A on
powiedział mi mniej więcej tak: — Duch jest we wszystkim co żyje. Po
śmierci ciała powraca do źródła. Ale nie wysilaj się biały
człowieku, bo wy cywilizowani tego nie zrozumiecie. Zatraciliście
instynkt natury, dlatego tak bardzo boicie się śmierci.
Nie mogłem zrozumieć, więc pozostało mi tylko otoczyć tajemnicze
zjawiska szacunkiem.
Dziś inaczej patrzę na świat, który mnie otacza. Nauczyłem się żyć i
doceniać najdrobniejsze radości, jakich, wbrew pozorom, nie szczędzi
codzienność.
Dzieci natury
Typowa polinezyjska wioska
Samoańska wioska to kilkadziesiąt prostych chat. Drewniane pale
wbite w ziemię, a na nich dach z liści palmowych. Przewiewne i
zdrowe. Jedyne umeblowanie stanowią skrzynia i maty na podłodze do
spania, a obok chaty palenisko. Kiedy jest deszcz lub wichura,
opuszczają podwiązane pod dachem maty z traw tropikalnych drzew.
Często obok chat na widocznym miejscu są ozdobione grobowce z
kamienia, służące nie tylko jako miejsce spoczynku doczesnych
szczątków, ale także do suszenia kopry, a nawet jako stół do
spożywania posiłków. Tradycja utrzymuje, że duchy zmarłych
uczestniczą w codziennym życiu, dlatego muszą być blisko. Sprawy
duchów i żywych przeplatają się niemal w każdym aspekcie życia tych
dzieci natury – Samoańczyków.
Polacy na Samoa
Siostry zakonne i kardynał Pio Taofinu’u tańczą hula-hula
Na Western Samoa poznałem młodego, zdolnego polskiego misjonarza
księdza Pawła Kowalika, salezjanina oraz Basię i Marka
Polkowskich z synkiem.
Marek pracował przez cztery lata jako ginekolog w szpitalu w Apii w
ramach programów ONZ, Basia kolekcjonowała muszle i służyła
Samoankom pomocą.
Hen, w Górach Upolu, wśród bujnej roślinności tropikalnej mieszka
pani Marianna Wójtowicz z synem i córką. Dzięki niej na Samoa
dzieci w szkole śpiewają polskie piosenki, a na uroczystościach
młodzież tańczy poloneza. Czy wiecie, jakie to wzruszenie usłyszeć
tak daleko polską pieśń? Marianna jest dobrym ambasadorem kultury
polskiej na dalekich Wyspach Polinezji.
Zaprzyjaźniłem się z wieloma Samoańczykami. Do swoich przyjaciół
zaliczam Filo, Tinę, Pale, Koreti. Szczególnie cenię sobie
serdeczną przyjaźń z kardynałem Pio Taofinu’u. To
Samoańczyk z krwi i kości, osobisty przyjaciel Jana Pawła II. To
sprawia, że my Polacy mamy u niego szczególne względy.
Na spotkanie z papieżem w Western Samoa pospiesznie kończono tu
budowę ekumenicznej świątyni o architekturze nawiązującej do stylu
samoańskiej chaty zwanej fala. Opracowałem projekt dekoracji
świątyni ekumenicznej, ale z braku funduszy prace zostały
wstrzymane.
Stanisław Turek
Zdjęcia: prywatne archiwum Autora
|