Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Polski Robinson (1)

Panorama w sieci, wrzesień 2004


Kiedy byłem chłopcem marzyłem o bezludnych wyspach z Robinsonem Crusoe. Bywa, że pragnienia stają się rzeczywistością...


Tak się zaczęło
Stanisław Turek

Stanisław Turek, czyli polski Robinson

Pewnej niedzieli w przedsionku kościoła w Ottoway (polski kościół w północnej części Adelaide, przyp. red.) podjąłem ulotkę „PALMS” (Paulian Association Lap Missionary Sekretariat) w sprawie rekrutacji wolontariuszy w charakterze świeckich misjonarzy.

Przeczytałem, przemyślałem i złożyłem podanie o przyjęcie mnie w szeregi australijskich wolontariuszy.

Po rekomendacji księdza dra Mariana Szablewskiego i przeszkoleniu w Ośrodku PALMS w Sydney, wyruszyłem w długą, bo pięcioletnią pasjonującą podróż na Wyspy Pacyfiku.

Niesposób opisać wrażeń oraz doświadczeń tych lat w jednym artykule. Dlatego w pierwszym odcinku wspomnę tylko swoje pierwsze wrażenia z pobytu na Wyspach Archipelagu Samoa.

Kolebka Polinezji
Kościółek

Kościółki i kaplice rozbrzmiewają codziennie pieśnią i muzyką

Na bezkresnych wodach Oceanu Spokojnego są tysiące atoli i wysp. Jedną z nich jest Western Samoa. 100 kilometrów dalej – Amerykańska Samoa. Podzielone politycznie zachowały ten sam język, zwyczaje, rytuały plemienne i dzięki temu – swoje pierwotne piękno i urok.

Samoanie nie bez powodu dumni są ze swoich Wysp. Uważają Samoa za kolebkę innych plemion Polinezji.

Bardzo interesująca, i jakże podobna do chrześcijańskiej, jest ich religia. Wierzą, że wszystko cokolwiek się w życiu dzieje, ma swoje przyczyny w Wielkim Duchu. Historia stworzenia świata podobna jest do Księgi Genesis. Podobne jest także proroctwo o tym, że posłannicy boga Tagaloa przybędą z nieba...

To wszystko sprawiło, że Samoanie byli dobrze przygotowani do przyjęcia chrześcijaństwa. Zrozumienie jego zasad nie sprawiało im trudności.

Pierwszych misjonarzy przybyłych w 1830 r. z London Missionary Society Samoanie określili słowem „palagi”, to znaczy ludzi, którzy przybyli z nieba. Od tego czasu każdy, kto tylko może, usiłuje zbawiać mieszkańców Polinezji. W ślad za misjonarzami osiedlali się tu europejczycy, którzy przybywali na Polinezję w celach handlowych.

Rywalizacja o wpływy Brytanii, USA i Niemiec zakłóciła na długi czas spokój Wysp. Jak powiedział jeden z Samoan: — „Trzy duże psy warczały na siebie o bardzo małą kość”.

Groźny spór rozstrzygnął dopiero 16 marca 1889 r. straszliwy tajfun. W sztormie zginęło 146 marynarzy. W wyniku traktatu berlińskiego w 1889 roku, rządy trzech mocarstw ustanowiły pewną autonomię dla Samoa.

Stevenson wśród Samoan
Przy grobie R. L. Stevensona

Przy grobie R. L. Stevensona

Jednym z wielu oczarowanych Wyspami był słynny pisarz szkocki R.Louis Stevenson. Zakupił 1.5 km kwadratowych ziemi w pobliżu stolicy Wyspy Upolu Apii i wybudował w 1890 dom nazwany Wailima.

W okresie nieporozumień przekonywał kolejnych panujących, że Samoanie powinni rządzić się sami, zgodnie ze swoimi zwyczajami, dzięki czemu zyskał ich serca. W dowód sympatii i respektu nadali mu tytuł „Tusitala” (teller of tales).

Po śmierci zaś, zgodnie z życzeniem Stevensona, Samoanie uroczyście wynieśli jego ciało na wzgórze, skąd rozciąga się wspaniały widok na Apię.

Bez kokosu nie ma życia

Kokos upada do Oceanu, woda niesie go setki kilometrów do pustych atoli. Tam zapuszcza korzenie, rośnie jedna, druga palma i tak powstaje wysepka - wyspa.

Kiedy szedłem przez wioskę Salani ścinano drzewo kokosowe. Niektórzy płakali, a jeden z mieszkańców wziął do ręki kokos, ucałował i rzekł: — „Bez kokosu nie ma tu życia. Ono karmi, okrywa, patrzy na nas. Ma oczy i usta. Żyje z nami od kolebki”.

W odległych wioskach
Uśmiech Polinezji

Uśmiech Polinezji. Młodzież po nabożeńswie niedzielnym

Mokro, wilgotno... jednym słowem tropikalne gorąco. Popijając wodę ze strumyków filtrowaną własnymi zębami, zapuszczałem się w odległe wioski. A w każdej z nich, z wodzem zwanym matai, uzgadniałem wykonanie prac przy malowaniu i dekorowaniu lokalnych kościółków. W jednym malowałem obraz, w innym naprawiałem stłuczone huraganem witraże itp. To właśnie dzięki tym umiejętnościom mogłem wyjechać jako wolontariusz na Wyspy Archipelagu Samoa. Na misjach mogą pracować zarówno kobiety jak i mężczyźni w różnych zawodach.

Mieszkańców zapadłych wiosek dziwił biały człowiek.

Samoańscy mężczyźni są małomówni, często zadumani, poważni. Samoanki zaś kokieteryjne, ładne i bardzo ciekawskie. Nie stroją się w sztuczną biżuterię, ale znakomicie ozdabiają włosy i szyje kwiatami hibiskusa. Kwiat ten nie tylko leczy i zdobi, ale ma też swoją wymowę. Zatkany za prawym uchem znaczy, że panna jest stanu wolnego, za lewym zaś, że jej serce już zajęte.

Gdy Samoanie czują głód, sięgają po owoc, który rośnie na drzewie. Podobnie z miłością, też biorą ją kiedy przyjdzie ochota. Owocem tego jest wiele panieńskich dzieci, które zwyczajowo adoptują bezdzietne małżeństwa. To dla nich zabezpieczenie starości, gdyż tutejsze dzieci bardzo dbają o rodziców oraz uczucia drugiej osoby. Kiedy żenią się bądź wychodzą za mąż, zdolne są do wielkich poświęceń.

Kiedy chciałem rozmawiać z matai, żona budziła go z drzemki przez delikatne łaskotanie w stopy. A gdy inny miał twarde stopy od chodzenia boso, wówczas żona lekko poklepywała go po kolanie. W rozmowie zwykle siedziały milczące, a wolno im było wstać i rozmawiać wyłącznie za pozwoleniem czy skinieniem ręki męża.

Co twoje to moje

Pewnego dnia, w odległych górach, spotkałem samotnego Samoańczyka, ukaranego przez matai wygnaniem z wioski. Na pytanie: — czy bardzo cierpi i kiedy wróci?, odpowiedział, że nie czuje się samotny, bo rozmawia z Duchem Wszechświata, z górami, kwiatami, zwierzętami. To był prawdziwy pustelnik.

Samoańczycy mają zdrowy kodeks moralny. Z jednym tylko, moim zdaniem, wyjątkiem. Cudzą własność traktują tu jak swoją, na zasadzie „co twoje to moje”. W ten sposób pozbyłem się koszul. — Bo po co ci dwie? — pytali.

Zdarzyło się jednak, że samoańczyk ukradł sąsiadowi żywność. Tego samego dnia matai wyznaczył złodziejowi karę. Polegała ona na tym, że pod dom winowajcy przyszła cała rodzina poszkodowanego i tak długo się gościli, aż wyjedli mu wszystkie zapasy!

No i jak tu być złodziejem? Ale tak sobie myślę, czy nie jest to lepszy zwyczaj, niż osadzanie winnych w więzieniu na koszt podatników?

„Nie wysilaj się, biały człowieku...”
Matai po ceremonii

Matai po ceremonii

W Lalomanga zastała mnie noc. Piękno nocy tropikalnej zaostrza wrażliwość, a cóż dopiero kiedy z oddali dochodził śpiew i muzyka na tradycyjnych instrumentach?!

Tego nie można opisać. To tylko można przeżyć. Taniec, śpiew, muzyka wypełniają dusze mieszkańców i stanowią ich modlitwę, pełną siły i mocy.

Kiedyś mieszkańcy wioski Lotofaga zaprosili mnie na ucztę. Zaproszenie przyjąłem bardzo chętnie. W pewnym momencie usłyszałem pieśń, której nie rozumiałem. Zapytałem więc o czym śpiewają? A oni mi na to, że to pieśń pożegnalna. Śpiewają ją na... pożegnanie babci, która za trzy dni odejdzie do krainy przodków!

Ha! Babcia smacznie żuła betel, śpiewała, świetnie się bawiła i było mało prawdopodobne, że odejdzie na zawsze! Ja naprawdę nie mogłem sobie tego wyobrazić.

A jednak po trzech dniach byłem świadkiem jej odejścia gdzieś na odludziu. Przyznaję, że podglądałem w tajemnicy przed wszystkimi. Ale wierzcie mi, ja musiałem to sprawdzić na własne oczy! Kobieta siedziała wśród drzew. Coś tam jadła, z „kimś” rozmawiała, była bardzo pogodna. Po pewnym czasie zastygła nieruchomo. Pozostała uśmiechnięta, wydawała się szczęśliwa. Może serdecznie powitana w Krainie Duchów? Kto to wie?

To i wiele innych zjawisk, jakie obserwowałem na wyspach, budziły moją ciekawość. Prosiłem o wyjaśnienie miejscowego szamana. A on powiedział mi mniej więcej tak: — Duch jest we wszystkim co żyje. Po śmierci ciała powraca do źródła. Ale nie wysilaj się biały człowieku, bo wy cywilizowani tego nie zrozumiecie. Zatraciliście instynkt natury, dlatego tak bardzo boicie się śmierci.

Nie mogłem zrozumieć, więc pozostało mi tylko otoczyć tajemnicze zjawiska szacunkiem.

Dziś inaczej patrzę na świat, który mnie otacza. Nauczyłem się żyć i doceniać najdrobniejsze radości, jakich, wbrew pozorom, nie szczędzi codzienność.

Dzieci natury
Typowa polinezyjska wioska

Typowa polinezyjska wioska

Samoańska wioska to kilkadziesiąt prostych chat. Drewniane pale wbite w ziemię, a na nich dach z liści palmowych. Przewiewne i zdrowe. Jedyne umeblowanie stanowią skrzynia i maty na podłodze do spania, a obok chaty palenisko. Kiedy jest deszcz lub wichura, opuszczają podwiązane pod dachem maty z traw tropikalnych drzew.

Często obok chat na widocznym miejscu są ozdobione grobowce z kamienia, służące nie tylko jako miejsce spoczynku doczesnych szczątków, ale także do suszenia kopry, a nawet jako stół do spożywania posiłków. Tradycja utrzymuje, że duchy zmarłych uczestniczą w codziennym życiu, dlatego muszą być blisko. Sprawy duchów i żywych przeplatają się niemal w każdym aspekcie życia tych dzieci natury – Samoańczyków.

Polacy na Samoa
Kardynał Pio

Siostry zakonne i kardynał Pio Taofinu’u tańczą hula-hula

Na Western Samoa poznałem młodego, zdolnego polskiego misjonarza księdza Pawła Kowalika, salezjanina oraz Basię i Marka Polkowskich z synkiem.

Marek pracował przez cztery lata jako ginekolog w szpitalu w Apii w ramach programów ONZ, Basia kolekcjonowała muszle i służyła Samoankom pomocą.

Hen, w Górach Upolu, wśród bujnej roślinności tropikalnej mieszka pani Marianna Wójtowicz z synem i córką. Dzięki niej na Samoa dzieci w szkole śpiewają polskie piosenki, a na uroczystościach młodzież tańczy poloneza. Czy wiecie, jakie to wzruszenie usłyszeć tak daleko polską pieśń? Marianna jest dobrym ambasadorem kultury polskiej na dalekich Wyspach Polinezji.

Zaprzyjaźniłem się z wieloma Samoańczykami. Do swoich przyjaciół zaliczam Filo, Tinę, Pale, Koreti. Szczególnie cenię sobie serdeczną przyjaźń z kardynałem Pio Taofinu’u. To Samoańczyk z krwi i kości, osobisty przyjaciel Jana Pawła II. To sprawia, że my Polacy mamy u niego szczególne względy.

Na spotkanie z papieżem w Western Samoa pospiesznie kończono tu budowę ekumenicznej świątyni o architekturze nawiązującej do stylu samoańskiej chaty zwanej fala. Opracowałem projekt dekoracji świątyni ekumenicznej, ale z braku funduszy prace zostały wstrzymane.


Stanisław Turek

Zdjęcia: prywatne archiwum Autora


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011