Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012
Polski Robinson (2)
Panorama w sieci, wrzesień 2004

„A tatou auaufaatasi, ua tatou mablosi
A tatou fevaevaea i ua tatou vaiva palasi”.

Taka jest myśl przewodnia plemion Wysp Polinezji, która znaczy: „Gdy jesteśmy zjednoczeni, jesteśmy silni, a kiedy podzieleni, jesteśmy słabi”.


Pozwoliłem sobie zacytować tę myśl, bo wydaje mi się bardzo mądra i prawdziwa, a ponadto czynię to z polecenia wodza matai, ku pamięci POLONUSÓW.

Taniec i muzyka są nieodłączną częścią życia Polinezyjczyków

Polinezja obejmuje ogromną powierzchnię. Zaczyna się na Hawajach na północy, a kończy na Nowej Zelandii na południu.

Ten olbrzymi teren Pacyfiku zamieszkują plemiona, które mają podobne tradycje, rytuały, obyczaje, a przede wszystkim język.

Pierwsi misjonarze Williams i Barff poznali i ujęli ten język w słowa pisane. Dzięki temu już w 1834 wydali katechizm i książkę hymnów.

Język polinezyjski zawiera 14 liter, w tym pięć samogłosek i dziewięć spółgłosek.

Gramatyka jest bardzo prosta. Nie ma stopniowania ani wykrzykników. Efekty te osiąga się poprzez powtarzanie słów. Na przykład „keri” znaczy „kopać”, ale powtórzone dwa razy „keri keri” – „szybko kopać”.

Słowniczek

Dla zainteresowanych pracą wolontariusza na Wyspach Polinezji podaję kilka słów bardzo pożytecznych na początku:

  • hello (powitanie) - talofa,
  • dziękuję - fa afetai,
  • przepraszam - tulou,
  • do widzenia - tofa soiufa,
  • witam - afio mai,
  • proszę - fa amolemole,
  • jak się czujesz? - o a mai oe?

W pierwszych miesiącach wolontariusze korzystają z pomocy tłumacza. Są to często młodzi ludzie, którzy ukończyli studia w Nowej Zelandii. Przychodzi jednak czas, albo wymaga tego sytuacja, że trzeba radzić sobie samemu, czasem nawet w bardzo trudnych sytuacjach.

Zamorskie wieści

Istotne sprawy najlepiej omawiać z matai

Pewnego dnia zaproszono mnie na zebranie starszych wioski Talimalo. W dużej owalnej chacie, gdzie nie ma ścian tylko pale wspierają dach z liści albo gałęzi palmowych, mimo upału było przewiewnie. Na matach siedziało kilkunastu starszych wiekiem.

Na honorowym miejscu siedział matai ozdobiony symbolami swej władzy – na szyi kwiaty, na ramieniu „mop” z włókien drzewa, a obok wytatuowanych nóg – rytualna laska.

Jak każde spotkanie rodzinne czy plemienne rozpoczęto od ceremoniału nazywanego AVA.

W drewnianym naczyniu córka matai sporządziła korzenny napój, następnie przelała go do skorupy kokosu i podała matai. Ten po rytualnym upuszczeniu kilku kropel na podłogę i wypowiedzeniu: — manuia lava (na zdrowie), pociągnął zdrowo i podał naczynie siedzącemu obok. Następnie podano palusani – tradycyjny przysmak – rybę z kremem kokosowym.

Po posiłku matai wręczył mi list napisany w języku angielskim z prośbą o przetłumaczenie. W liście tym niejaki Mr. Bob Turner zawiadamiał rodzinę żony na Wyspie, że jego ukochana małżonka Koreti zmarła w Orlando, zaś prochy zmarłej (po kremacji) przesyła w czerwonym pudełku. Do tego jeszcze, zgodnie z wolą zmarłej, dołącza jej rzeczy osobiste, itd.

Wśród zebranych powstało zamieszanie, a dwóch starszych natychmiast wyszło na zewnątrz. Upłynęło kilkadziesiąt minut zanim zrozumiałem poruszenie zamorską wiadomością.

Nieporozumienie nad urną

W 1944 roku stacjonowali na Wyspie amerykańscy żołnierze. Mr Bob zakochał się w pięknej Samoance Koreti. Pobrali się i razem wyjechali do rodzinnej miejscowości Boba na Florydzie. Po długim i, jak sądzę, szczęśliwym pożyciu Koreti pierwsza pożegnała ten świat. Zrozpaczony Bob tuż po uroczystości pogrzebowej spakował dwie paczki dla rodziny Koreti. W jednej żywność i słodycze ku pokrzepieniu serc wraz z czerwonym metalowym pudełkiem z prochami zmarłej. W drugiej paczce przesłał bieliznę i odzież wraz z listem na temat zawartości czerwonego metalowego pudełka.

Być może było tak, że tego dnia było bardzo gorąco albo zrozpaczony Bob wypił dużo piwa... Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nie nadał obu paczek pocztą lotniczą? Pierwsza przyszła z żywnością oraz urną z prochami Koreti. Rodzina rozdzieliła między siebie zawartość paczki, a szary proszek w czerwonym pudełku potraktowała jako przyprawę i zużyła do posiłków.

Kiedy kilka tygodni potem przyszła druga paczka z odzieżą (wysłana drogą morską) i z załączonym listem zawiadamiającym o śmierci i zawartości czerwonego pudełka, powstało zamieszanie i konsternacja. Rodzina Koreti zjadła prochy swojej siostry czy cioci!

Po godzinnej przerwie zebrała się familia zmarłej i wszyscy mieszkańcy wioski. Debatowano nad tym jak uczcić jej pamięć. Ponieważ padały różne sprzeczne opinie i zanosiło się na nieporozumienie, poddałem myśl, aby rodzina Koreti usypała tamę na przepływającym przez wioskę strumyku. Propozycję przyjęto jednomyślnie ku radości całej wioski, która włączyła się do noszenia kamieni. Po kilku dniach wioska miała już staw i odtąd nie brakowało słodkiej wody.

Wkrótce pojawiło się tam stado kaczek i gęsi. Do stada dołączyłem później otrzymanego w prezencie łabędzia.

Legenda Koreti

Minęło kilka miesięcy i otrzymałem list od brata Koreti o tragicznym losie mojego ptaka.

Pisał mi, że wioska dokupiła mu „żonę” z myślą o potomstwie.

Łabędzie długo stanowiły przykładną parę, aż pewnego dnia mój łabędź zakochał się w zwyczajnej wioskowej gęsi. Gęś nie doceniając zaszczytu, który ją spotkał, odpaliła amanta. Łabędź szalał z miłości, uganiał się za swoją wybranką od rana do wieczora, ale nadaremnie. W końcu przestał jeść, stracił na wadze, rozchorował się i wkrótce zakończył życie u stóp nieprzejednanej bogdanki.

Odtąd na stawie, zwanym dziś stawem Koreti, pływa samotnie oficjalna żona łabędzia – jak wyrzut sumienia. Niektórzy powiadają, że żyje w niej duch Koreti.

Przepis na szczęście

Moi przyjaciele

W drodze do Aleipata zatrzymałem się na noc w małej wiosce u zaprzyjaźnionego małżeństwa. Chata wśród drzew chlebowych obrośnięta kwiatami hibiskusa i frangipani. On – Filo, zdrowy siedemdziesięciolatek wyrabiał z kory specjalnego drzewa tapy i maty. Ona – Jacynta, zdrowa i z uśmiechem na twarzy znakomicie ozdabiała te tapy samoańskimi ornamentami, jakie tradycja przekazała od stuleci, w kolorach wielu odcieni brązu. Tapy te były, i nadal są, jedynymi okryciami na codzień, dlatego zbyt na nie stale istnieje.

Widząc Fila i Jacyntę szczęśliwych i zdrowych, zapytałem o tajemnicę ich szczęścia małżeńskiego.

— Wspólnie z żoną, tuż po ślubie, zawarliśmy porozumienie – zaczął Filo. — Umowa polegała na tym, że kiedy żonę coś dręczy, ona zbeszta mnie i wyrzuci z siebie żale i pretensje. Jeśli ja jestem na nią zły, to idę na polowanie. Myślę, że dzięki temu spędziłem dużą część życia w ruchu. Oboje jesteśmy zdrowi i szczęślliwi i nie żywimy do siebie urazy.

Jacynta potwierdziła wywód męża z uśmiechem i dodała, że największą na świecie zarazą jest smutna twarz, bo tym smutkiem zaraża się całe otoczenie.

Długo w noc rozmawialiśmy o zwyczajach i obyczajach oraz legendach przekazywanych z ust do ust, z pokolenia na pokolenie.

Higiena

Innego dnia w odległej wiosce matai i starsi wioski radzili nad sprawami higieny i czystości. Zastanawiali się, komu przyznać nagrodę a kogo ukarać.

W klimacie tropikalnym, gdzie wilgotność często przekracza 80 procent, zachowanie czystości jest bardzo ważne.

Zwykle każdy mieszkaniec wioski – w potrzebie – idzie na poletko i w miejscu gdzie tkwi łopatka, kopie dołek, w którym zakopuje naturalny fertilizer. Dzięki temu zabiegowi jest czysto, a właściciele zbierają dorodne i smaczne plony manioku, tapioku czy taro.

Stary zwyczaj

Rytuał jest bardzo bolesny

Nazajutrz była niedziela, po nabożeństwie i posiłku oglądałem grę młodych. Grali w pewną odmianę krykieta, zwanego tu kiritaki.

Wieczorem, w rytm muzyki, młodzi tańczyli taniec fia-fia, w którym ruchami rąk, nóg i ciała wyrażali tradycyjne przekazy i wiedzę zawartą w pieśniach.

W przerwie tańców dokonano rytuału pasowania dwóch chłopców na mężczyzn. Jest to stary zwyczaj, z którym misjonarze daremnie walczą. Starsi wykonują tatuaż od bioder aż po kolana specjalnie przygotowanym z ziół barwnikiem. Motywem tatuażu są stare ornamenty plemienne. Zabieg ten jest bardzo bolesny, jest próbą męskiej odwagi i wytrzymałości.

Wieczór był późny, na dachu samoańskiej chaty kilku mężczyzn odtańczyło ku uczczeniu tatuowanych taniec z żonglerką płonących pochodni.

* * *

Wczesnym rankiem wyruszyłem do wioski w górach wykonać projekt przyszłej świątyni. Mapu Lefale pochodził z tej wioski. Dorobił się w Nowej Zelandii i pragnął część swoich oszczędności przeznaczyć na budowę. Kardynał obiecał pomoc. Moim zadaniem było przedstawić mieszkańcom wioski taki projekt, który zaakceptują wszyscy.


Stanisław Turek


Zdjęcia: archiwum Autora


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011