Drukujemy opowiadanie Oli Szyr z Canberry zatytułowane „Eliza”. To imię dziewczyny, która wspomina Oli swoje perypetie w pierwszych dniach, tygodniach i latach pobytu w Australii. Ponad dwadzieścia lat temu do Australii przybyła wielka rzesza Polaków, tzw. solidarnościowa emigracja. Oto odcinek dwunasty.
O tym jak kobiety radzą sobie
Dziś wieczorem zaczęłam rozmyślać o Polsce. Tak dla relaksu... Starałam się koncentrować na dobrych, przyjemnych obrazach z mojego dzieciństwa.
Nie było lekko, ponieważ byłam dzieckiem samotnej matki, co przynonosi stres rodzicowi, który z kolei przekazuje go dziecku. Czy tego chce, czy nie chce.
Kto wie? Może właśnie dlatego lubię moje wspomnienia? Czasy, gdy trzeba było walczyć o przetrwanie, zwyczajnie radzić sobie na codzień? No i miałam – mimo wszystko – poczucie bezpieczeństwa. Moja mama potrafiła wyczarować przyjemną, domową atmosferę. Pamiętam wieczorne śpiewy, deklamacje wierszy, smaczne jedzenie. No i mama była dla nas! Dla mnie i dla mojej siostry. To były rozmowy, żarty, zabawy. Nie przyprowadzała “wujków”, co zdarza się samotnym paniom.
Mieszkaliśmy w Warszawie. Mama pracowała w biurze lokalowym na Bielanach. Pamiętam, że w każde wakacje szkolne zabierała mnie i siostrę do swego biura w lesie, i zostawiała nas na niewielkiej polanie. Mówiła: – proszę, przyjdźcie do biura w południe, to wspólnie coś zjemy. Wobec tego musiałyśmy od dziewiątej do dwunastej w południe bawić się w lesie same… I to był mój pierwszy strach, który pamiętam: pustka, cisza i tylko my dwie pomiędzy krzakami i pośród traw. Małe dziewczynki. Osiem i dziesięć lat. Bałyśmy się, ale przez chwilę tylko, bo niemal natychmiast zauroczyła nas natura. Wokół pachniały zioła, rozkwitały kwiaty, świeciło słońce. Był to zwykle czerwiec, lipiec – czyli lato w pełni. Piękno przyrody przynosiło ukojenie i radość. Tak to teraz pamiętam. Ten ciepły powiew wiatru muskający moją skórę, niebieskie niebo, urzekajace zapachy i my rozłożone na zielonej trawie pośród kaczeńców, z których wiłyśmy wianki. To są moje wspomnienia. Te obrazy stają mi przed oczami tuż przed zaśnięciem. To moja medytacja: lasy, pola, kwiaty i cisza.
Rano budzę się wyspana i zabieram do pracy. To życie mnie popycha. W ciągu dnia nie mam czasu na rozmyślania. W firmie, jak to w firmie, trzeba jakiś program poprawić, przetestować nowy system. I już zbliża się czwarta po południu, czyli zakupy…Ale ja najpierw biegnę do znajomych po swoją dawkę przyjacielskiego narkotyku.
Dziś odwiedzam znów Marię, u której spotykam dwie dziewczyny z Sydney.
Marta i Krysia
Te dwie czterdziestolatki są samotnymi matkami. Marta – kobieta pulchna ale ładna, blondynka o szerokim uśmiechu, Krysia szczupła szatynka o ciemnych, dużych oczach.
Obie rozwódki z dziećmi, chyba na australijskich zasiłkach dla samotnych matek, radzą sobie i to całkiem dobrze. Wesołe, śmieją się opowiadając ostatnie wydarzenia.
Krysia mówi, że poznała starszego pana, około sześćdziesiątki. Jej zdaniem facet jest brzydki, niewysoki, popija, stary kawaler, ale z walorami: właściciel delikatesów! Sprzedaje głównie dziczyznę, czyli mięso z kangura, przepiórki, mięso z jelenia, królika, i mnóstwo innych drobiazgów. Biznes idzie dobrze. Stanley prowadzi go już od trzydziestu lat. Żony nie dorobił się jednak, za to lubił przyjemne życie: wypitkę i kasyna. Mimo to – jak twierdzi – uskładał sporo pieniędzy.
– Skąpy jak piorun – ocenia Krysia – ma węża w kieszeni, ale mimo wszystko radzę sobie z nim całkiem dobrze. Na pierwszą randkę poszłam z Martą, która była przekonana, że to okazja nie do odrzucenia, bo pan samotny i zamożny...
Często obie zabieramy go na spacery, żeby się nie nudził, bo głaszczemy, zgodnie z powiedzeniem: “Czesz dziedka z redka cztoby gładki był”.
– I tak pan Stanley pod koniec tygodnia nakłada czyste ubranie, dość eleganckie jak na niego – opowiada Krysia. – I jest dumny, że może iść na spacer z ładną, kobietą.
Z nich obu Krysia przypadła mu do gustu najbardziej. Trochę wyższa od niego, ładnie ubrana, bierze go pod rękę i idą do sklepów. – Wybieram trzy, cztery pary markowych bluzek, spodni i co mi tam jeszcze potrzeba. Mówię mojemu panu, że lubię różne desenie, kolory, formy, a moda ciągle zmienia się.
– Ale po co ci cztery pary spodni ? – pytam naiwnie..
– Biorę ile się da, a w następny dzień zwracam do sklepu trzy pary, jedną zatrzymując dla siebie. To samo robię z bluzkami. W ten sposób zarabiam około 300 “dolków” tygodniowo – wyjaśnia Krysia. – Facet nie daje pieniędzy, ale lubi kupować, więc muszę sobie radzić.
Obie z Martą zaśmiewają się ze swojego sprytu. Ja też śmieję się z nimi i na swój sposób podziwiam, bo mnie na taki pomysł nie byłoby stać.
– Eliza! Posłuchaj, to jeszcze nie wszystko! Była jeszcze afera z wakacjami. Stanley chciał pojechać ze mną do Grecji na holiday. Mówił, że pokryje wszystkie koszty, abym tylko jechała. Kupił dwa bilety na samolot. Następnego dnia mówię mu, że moja 16-letnia córka też chce jechać, no to on dokupił jeszcze jeden bilet. Potem mówię, że moja mama też pojedzie, bo nie zostawię jej samej. – O' key – zgodził się Stanley i dokupił następny bilet . Przed samym odjazdem powiedziałam mu, że on nie może pojechać, bo narzeczony córki nie chce jej samej puścić.
I w ten sposób biedny Stanley kupił pięć biletów, a sam nie pojechał. Czułam się trochę podle z tego powodu, ale on by nam zepsuł wakacje. Po prostu lubi wypić, potem czuć od niego alkohol… Całkiem zwyczajnie, nie jestem w nim zakochana i już. Długo potem był nadąsany, ale wreszcie przebaczył mi, gdy powiedziałam, że następnym razem pojedziemy tylko we dwoje.
– Takie są nasze ostatnie przygody – podsumowały dziewczyny, a właściwie dwie eleganckie kobiety.
– Ale przecież nie kochasz go Krysiu, mówię delikatnie… A ona śmieje się. – Ale zauważ Eliza, że dwa razy na tydzień przynoszę pełne siaty mięsa i innych produktów do domu, a to przydaje się dużej rodzinie.
– No tak, pomyślałam sobie, on ma ładne kobiety, a one pieniądze. I jakoś to wszystko wyrównuje się. I tak się ten świat kręci...
Wspomnienia Elizy spisała Ola Szyr
Zdjęcie: Ola Szyr
|