Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Mój „drugi brzeg” - Australia

grudzień 2007

Marek Nejman: ...nigdy w Australii nie byłem, natomiast stale gościły tam moje filmy, ich bohaterowie oraz moje książki, przywożone i czytane przez australijską Polonię

Marek Nejman dziennikarz, reporter i publicysta, satyryk, scenarzysta, autor książek dla dzieci współpracujący ze SMFF „Se-ma-for” w Łodzi i Studiem Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej. Twórca scenariuszy wieloodcinkowych seriali telewizyjnych „Przygody Kota Filemona”, „Przygód kilka Wróbla Ćwirka”, „Bliskie spotkania z historią” itd.


Przeprowadzam serię wywiadów z ciekawymi ludźmi – pisarzami, poetami reżyserami, malarzami, ekologami. Pan jest nie tylko pisarzem, redaktorem i scenarzystą, twórcą postaci kota Filemona i jego starszego kolegi Bonifacego, ale również członkiem Krakowskiego Klubu Przyjaciół Kota „Filemon”. Ten ostatni fakt bardzo mnie ucieszył ponieważ na początku bieżącego roku ja również zostałam przyjęta do tego Klubu. Czy zgadza się Pan odpowiedzieć na kilka pytań?

Marek Nejman

– Odmowy nie wybaczyłby mi Filemon, nie mówiąc już o gderliwym Bonifacym. Koty, jako postacie filmowo – literackie, są pazerne na sławę. Ale od kiepskiego żartu przejdźmy do rozmowy.

Z zawodu jest Pan prawnikiem – jak to się stało, że zaczął Pan pisać?

– Miłość do książek wyniosłem z domu rodzinnego. Rodzice mieli wielką bibliotekę. W domu panował wręcz kult książki, kult literatury i mądrej dyskusji.

A czy Pana Ojciec czytał może na głos rodzinie zgromadzonej przy stole po obiedzie? Pamiętam taki zwyczaj z mojego domu rodzinnego…

– Tak, z tą różnicą, że u nas był zwyczaj czytania przed snem. Jak już wspomniałem, wychowywałem się w klimacie kultu literatury. Z Radomskiem, z którego pochodzę związani byli m.in. poeta Tadeusz Różewicz, jego brat reżyser Stanisław Różewicz, a niedaleko urodził się Władysław Reymont. Także reżyser Lechosław Marszałek, któremu telewidzowie zawdzięczają Reksia oraz Bolka i Lolka. W tych warunkach było rzeczą naturalną, że dość wcześnie zacząłem pisać. Najpierw wiersze.

Jaki był los tych wczesnych wierszy?

– Pamiętam, że wysyłałem je do „Przekroju”, co było bez sensu. Pierwsze znaczące publikacje miałem później, już w czasie studiów prawniczych, które mnie śmiertelnie nudziły, więc szkicowałem opowiadania i scenariusze.

Jak zaczęła się Pana przygoda z filmem?

– Mój pierwszy film „Bruk” był filmem ekologicznym. Powstał w SRF w Bielsku gdzieś na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Otrzymał liczne nagrody zagraniczne, w tym również wyróżnienie ONZ.

A jaka droga przywiodła Pana do Kota Filemona?

– Razem ze Sławomirem Grabowskim utworzyliśmy przed laty spółkę autorską zajmującą się twórczością dla dzieci w zakresie literatury i filmu. Wykreowaliśmy koty Filemona i Bonifacego, wróbla Ćwirka, Jasia Kowalskiego, Nula i profesora Koszałko-Opalińskiego… Zakładaliśmy, że będą to postacie jednego sezonu. Tymczasem żyją nadal w TV, filmie i książkach, których napisaliśmy ponad trzydzieści. To wszystko spowodowało, że nasz tandem bezkonfliktowo działa nadal.

Ja jednak chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o Filomenie. Skąd takie dostojne, do tego greckie imię dla małego ciekawskiego kotka?

– Imię miało być oryginalne, odrobinę staroświeckie, pasujące jak ulał do wiejskiego i spokojnego świata, usytuowanego gdzieś na uboczu naszej męczącej i rozedrganej cywilizacji. Ten nieco anachroniczny świat – gdzie życie toczy się powoli, gdzie zawsze jest czas, by ciut pofilozofować oraz głębiej przyjrzeć się wielu sprawom i problemom – jest ciągle atrakcyjny dla kolejnych pokoleń widzów. Paradoksalnie malutki i naiwny Filemonek ma już ponad trzydzieści lat! I tyle pomiaukuje wraz z Bonifacym w TV obu półkul świata, skutecznie przekonując dzieci, że warto mieć przyjaciół, uczyć się tolerancji i dystansu wobec otoczenia. Filemon jest mały, ale problemy, z którymi czasem musi się zmierzyć są ogromne.

Rozumiem, że to nie jest zwykły pospolity mruczek – to miał być kot wyjątkowy, przyciągający uwagę.

– Właśnie o to chodziło. Poza tym chcieliśmy stworzyć bohatera dla najmłodszych dzieci. Filemon miał być oglądany już przez trzylatków (u których dopiero buduje się percepcja), miał rosnąć, bawić się i uczyć razem z nimi. I Filemon ze swoim „rówieśnikiem” z drugiej strony ekranu wkracza powoli w ten nieznany i skomplikowany świat, ogarniając jego uroki i pułapki, poznając jasne i ciemne strony życia. Stąd najpierw był „Dziwny świat Kota Filemona”, a potem „Przygody Kota Filemona” i pełnometrażowy film z muzyką Tadeusza Woźniaka p.t. „Filemon i przyjaciele”. W miarę poznawania tej kociej drogi – sympatia widzów do bohatera rosła. Więc powstała jeszcze „Kocia Wielkanoc” i „Gwiazdka”, w której kolędy prześlicznie wykonuje Hanna Banaszak. Filemon był wystawiony w teatrze i emitowany w Polskim Radiu. Napisano o jego popularności parę prac magisterskich. Czegóż chcieć więcej?

Czy istniał jakiś pierwowzór kota Filemona?

– W dosłownym tego słowa znaczeniu – nie. Ale koty towarzyszyły mi od wczesnego dzieciństwa. Były zawsze w domu mojego dziadka. Zawsze ważne, znaczące, wręcz na prawach członków rodziny! Natomiast teraz mam w ogrodzie masę bezpańskich kotów, które twierdzą, że przyszły do Filemona. A naprawdę najeść się do syta!

Jaką dziedziną zajmuje się Pan jeszcze poza tworzeniem scenariuszy filmów animowanych?

– Mam w swoim dorobku wiele książek dla dzieci. Poza tym piszę teksty satyryczne, z których wiele było publikowanych w „Szpilkach” i w książkach, nagradzanych za granicą.

Słyszałam, że Pana działalność literacka i filmowa ma związek z Australią? Jak to jest z tym wątkiem australijskim w Pana twórczości?

– Wyznam szczerze: kiedy słyszę słowo „Australia”, zawsze uświadamiam sobie, iż życie nasze naszpikowane jest niespodziankami i paradoksami.

Czy mógłby Pan to bliżej wyjaśnić?

– Prawdę mówiąc nigdy w Australii nie byłem, natomiast stale gościły tam moje filmy, ich bohaterowie oraz moje książki, przywożone i czytane przez australijską Polonię.

I to już wszystko?

– To dopiero fragment. Bo „mój australijski początek” związany jest z dzieciństwem. Dość ubogim, bez wakacyjnych wyjazdów, na peryferiach niedużego miasta, obok łąk i lasów. Ja wtedy, jak potężny odkurzacz, chłonąłem książki. Ale moją fantazję najbardziej rozpalały opowieści na temat Australii. Jej odkrycie, zagospodarowanie, podróże Strzeleckiego, relacje Szklarskiego… W miarę upływu czasu szedłem dalej i poszerzałem wiedzę. Spotkała mnie za to nagroda. A właściwie dwie. Kiedy zdawałem na prawo z geografii – zapytano mnie właśnie o Australię. A w kilka lat później o jej ustrój, podczas egzaminu na dziennikarstwo. To były moje wyśnione pytania. No i poza tym Olimpiady… wszystkie niezapomniane. Ale ta w Melbourne z Elżbietą Duńską-Krzesińską i Januszem Sidłą wyryły się w pamięci najbardziej! Ale jest jeszcze coś osobistego z wątkiem uczuciowym…

Płonę z ciekawości!

– Na studiach dziennikarskich w Warszawie poznałem piękną córkę dyplomaty, właśnie z Australii. A czym ja, prowincjusz w zgrzebnym PRL, mogłem jej zaimponować?! Zacząłem więc mówić o filmach „Bruk” i „Kwiat”, którymi się mogłem poszczycić, bo były nagradzane i dotyczyły ekologii. –„Widziałam na przeglądzie w Sydney” – odpowiedziała z aprobatą piękność i moje akcje skoczyły w górę, jaki na nowojorskiej giełdzie.

A poważniej… kiedy w swej pracy dziennikarskiej zacząłem się parać tematyką ekologiczną, mój pierwszy tekst poświęcony był fundacji „Nasza Ziemia” i akcji sprzątania świata, których autorką jest pani Meysztowicz, pochodząca z Australii.

Przyjaciółka mojej żony była sportsmenką. Pewnego razu uciekła ze sportowej imprezy i przez Alpy dostała się do Wiednia. A stamtąd do Australii. Jej relacje odtąd przypominały, nam żyjącym w szarości, sprawozdania z raju. Jak widać Australia jest cały czas w moim życiu.

Czy więc nie kusiło Pana, by postawić nogę na tym kontynencie?

– I tak i nie. Tak, bo lubię podróże. Nie, gdyż Australia jest nadal dla mnie idealistyczną krainą z dzieciństwa. To taki nomem omen „Drugi brzeg” – nawiązując do znanego niegdyś filmu. To czarowne, egzotyczne miejsce, gdzie dba się o naturalne środowisko i sztukę, gdzie powstają takie dzieła filmowe jak „Piknik nad wiszącą skałą”. Boję się, że przez konfrontację z rzeczywistością mógłbym naruszyć ten obraz utkany z marzeń i dziecięcych tęsknot..

Na zakończenie pytanie osobiste. Czy może Pan zdradzić nad czym teraz pracuje?

– Mogę, ale nie do końca. Pracuję nad serialem dla telewizji. Nie zdradzę jednak kto będzie bohaterem. To ma być niespodzianka. Poza tym niedługo ukaże się moja następna książeczka dla dzieci.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska

Zdjęcia: Ewa Zalewska


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011