Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Gdzie jest Pana Dom?

styczeń 2008

Mój dom to przede wszystkim język ojczysty, jego niepowtarzalne tony, odcienie, brzmienia, to także mity i narracje, które tkwią we mnie głębiej niż poziom refleksji i logicznej, racjonalnej analizy...


Adam Maciej Rustowski – Profesor Literatury na Uniwersytecie Toruńskim specjalizujący się we współczesnej poezji australijskiej, doktor filozofii, autor książki oraz wielu prac dotyczących angielskiej literatury gotyckiej i romantycznej. Napisał między innymi :„Angielska powieść grozy 1760-1800” (Warszawa 1974) i „Angielska powieść gotycka ery Wiktoriańskiej” (U. Śląski 1977r.)

Jest Pan specjalistą w zakresie literatury australijskiej. W Internecie znalazłam informacje o tym, że mieszka Pan na stałe w Australii, w Canberze. Wykłada Pan jednak w Polsce, na Uniwersytecie Toruńskim. Więc... gdzie jest Pana Dom?

Profesor Adam Rustowski

– Odpowiedź na pytanie „gdzie jest dom?” jest stosunkowo dość skomplikowana, bowiem w istocie swojej musi być odpowiedzią na pytanie o tożsamość kulturową. Otóż mój dom jest trudnym do sprecyzowania zbiorem różnych odczuć i emocji.

Mój dom to przede wszystkim język ojczysty, jego niepowtarzalne tony, odcienie, brzmienia, to także mity i narracje, które tkwią we mnie głębiej niż poziom refleksji i logicznej, racjonalnej analizy – choć i te mity najpierwsze czasami muszą się stawać przedmiotem analiz, szczególnie w kontekście badań narracyjnych i tekstologicznych.

Mój dom to także kolory, zapachy, smaki i dźwięki niepowtarzalnie swoiste dla konkretnych miejsc – nagrzany ciepłym powietrzem upalnego popołudnia sosnowy las w Bolimowie, ale przecież także niepowtarzalne zapachy sydnejskiej Oxford Street i Paddingtonu w sobotnie przedpołudnie.

Mój dom to także kraina dzieciństwa – krajobrazy i przyjaźnie, sentymenty i emocje już od dawna istniejące tylko w snach – mające zatem wymiar jedynie oniryczny, a nie rzeczywisty, realny. To jest także ważny element mojej polskiej tożsamości.

W istocie, wydaje mi się, że mam dwa domy i dwie dusze, nakładające się na siebie warstwowo. Współistnieją one bezkonfliktowo w mojej codziennej egzystencji niezależnie od miejsca pobytu czy okoliczności. Czuję się dobrze zarówno w Canberze czy Sydney jak i w Warszawie, a może bardziej jeszcze w Toruniu, gdzie wykładam na miejscowym uniwersytecie literaturę australijską.

Gdzie jest mój dom? W Toruniu i...

Jest chyba jednak jakaś wyraźna różnica między domem polskim i australijskim?

– Jak pisała znakomita, nieżyjąca już od kilku lat, poetka Judith Wright – Australia jest ciągle jeszcze nie krajem jakimś lecz stanem – stanem umysłu. Każdy emigrant czy urodzony w Australii mieszkaniec dużych metropolii czy małych miasteczek ma pewną świadomość „inności” wobec metafizycznej tajemnicy najstarszego kontynentu. Często staje wobec niej bezradny i przepełniony podziwem i pokorą dla niepoznawalnego, nieujarzmionego ducha kontynentu, który wypełnia narracje mityczne pierwszych jego mieszkańców. Moja obecność w Australii nie musi być zresztą fizyczna, coraz częściej przybiera formy duchowego kontaktu z czymś niejasnym, nie do końca dającym się wyeksplikować. Nie bez powodu duchy przodków, ale i duchy krajobrazów, są stale obecne w aborygeńskich mitach coraz częściej przenikających opowieści i narracje innych, nieaborygeńskich mieszkańców kontynentu.

Jak długo nie było Pana w kraju? Czy zauważył Pan zmiany jakie dokonały się w Polsce?

– Przyjechałem na dłużej do Polski po 30-letniej bez mała nieobecności. Jestem mile zdziwiony dość radykalnymi zmianami jakie obserwuję – przede wszystkim w świadomości i zachowaniach moich rodaków. Ale i samo oblicze kraju uległo dramatycznym zmianom na lepsze. Toruń, gdzie obecnie pracuję i mieszkam, jest prawdziwą perłą architektoniczną i turystyczną – a toruńska Starówka należy do najpiękniejszych, najbardziej urokliwych w Polsce i chyba w Europie.

...w Australii

Kiedy i z jakiego powodu wyemigrował Pan z Polski?

– Pytanie o powody które spowodowały podjęcie decyzji o opuszczeniu Polski dotykają spraw powszechnie znanych, ale też i bardzo osobistych.

Spróbuję zrekonstruować choć kilka.

Po pierwsze zatem wydawało mi się w okresie 1979 - 1981, że nadchodziła epoka ponurych populizmów. Jestem w pełni świadomy, że populizm niekoniecznie musi mieć znak minus – wszak jest ideologią demokratyczną i niezbywalnym elementem demokracji zapewniającej pewien symetryzm konieczny dla legitimizacji i zdrowia każdej liberalnej demokracji. Pisał o tym ostatnio bardzo przekonywująco prof. Andrzej Walicki przy okazji swej polemiki z A. Michnikiem. Nadchodzące wówczas populistyczne ruchy rysujące się coraz wyraźniej na horyzoncie politycznych przemian niosły ze sobą niesłychane zagrożenie dla projektowanej przez nas w marzeniach liberalnej demokracji. Niewielu z nas wydawało się dostrzegać to zagrożenie – zresztą i hierarchia celów doraźnych była wówczas inna. Natomiast fakt, że entuzjazm dla ruchów populistycznych, które dla mnie przejawiały wyraźną tendencją ku jakiejś formie autorytarnej, stał się miarą patriotyzmu i zaangażowania, mnie osobiście raził i niepokoił. To wpłynęło w sposób istotny na decyzję emigracji wielu Polaków, w tym i moją.

Wówczas, trzeba jednak gwoli sprawiedliwości pamiętać, że celem nie była przecież pełna podmiotowość i suwerenność lecz wywalczenie pewnych obszarów jakiej takiej autonomii dla jedynie realnie istniejącej i wyobrażalnej wówczas formy państwowości. Trzeba sobie powiedzieć, że poza niesłychanie nielicznymi wyjątkami, byliśmy ludźmi małego serca i nie przychodziło nam do głowy, że cały system znalazł się na krawędzi implozji i w ciągu nadchodzącej dekady legnie nieodwołalnie w gruzach. Wszystko to, tak jak i brak jakichkolwiek perspektyw zadawalającego rozwiązania bardzo poważnych problemów społecznych i przede wszystkim ekonomicznych, musiało być potężnym bodźcem emigracyjnym. Odjeżdżając w kierunku Wiednia z Dworca Warszawa Gdańska w lutym 1981 roku trudno było się oprzeć smutnej refleksji o polskich losach - przecież to tutaj 13 lat wcześniej żegnaliśmy ze ściśniętymi sercami tylu przyjaciół zmuszonych do opuszczenia ojczyzny przez podobne nacjonalistyczno–populistyczne, choć o czerwonym zabarwieniu, siły wewnątrz partii komunistycznej, nie bez oczywistej choć ukrytej społecznej akceptacji.

Czy poezja australijska była przedmiotem Pana studiów w Polsce, czy też zainteresował się Pan nią już w Australii?

– Poezja, a ogólniej literatura australijska, nie była ani przedmiotem moich studiów w Polsce ani nawet przedmiotem zainteresowań badawczych w początkach mojej pracy akademickiej. Stała się przedmiotem moich dociekań i badań jako naturalna konsekwencja wznowienia, na krótko i dzięki życzliwości nieznanych mi prawie zupełnie ludzi, mojej pracy dydaktycznej na uniwersytecie w Melbourne. Szybko okazało się jednak, że moi koledzy z trudem akceptowali w swoim gronie kogoś, kto „zdradził” ruch odrodzenia demokracji w Polsce „dezerterując” w tak epokowym momencie. Szybko jednak znalazłem inną pracę, która dawała mi wówczas niesłychanie dużo satysfakcji. Zostałem zatrudniony w Ministerstwie Imigracji jako tłumacz/pracownik społeczny służący pomocą w początkowym okresie osiedlania się w nowym kraju podobnym do nas emigrantom z Polski, Czech i Słowacji. Zarysowała się przede mną perspektywa zostania urzędnikiem państwowym – wybrałem jednak moją ulubioną dydaktykę. Wkrótce zostałem nauczycielem literatury angielskiej w znanym i cenionym prywatnym college anglikańskim. I tak, pełniąc tam różne funkcje dydaktyczne i administracyjne, przetrwałem lat 18. To tam właśnie zająłem się poważniej literaturą australijską – a w szczególności zakochałem się w dwudziestowiecznej poezji australijskiej.

Ale z jakiego powodu wybrał Pan właśnie Australię, a nie kraj europejski lub amerykański?

– W tej kwestii muszę znowu wspomnieć o roli przypadku w moim życiu. Po roku spędzonym w Kanadzie (1979/80) nie pozwolono mi kontynuować pracy dydaktycznej na Uniwersytecie w Winnipeg. Zresztą cały mój wyjazd do Kanady był oparty o warunek pozostawienia rodziny jako swoistych zakładników w Warszawie. Kazano mi zatem wrócić po rodzinę do Warszawy. Mimo ponawianych później wielokrotnie prób uzyskania zezwolenia na wyjazd do Kanady – odpowiedź władz była niezmiennie i jednoznacznie negatywna. Wreszcie – pomysł oszukania władzy – wyjazd do Rzymu na pielgrzymkę religijną. Udało się za drugim razem. Wypada mi w tym miejscu wrócić na moment do mojej poprzedniej uwagi o ironii niesłychanie smutnych pożegnań na Dworcu Gdańskim w Warszawie. Kontynuując tę ironię – trzeba dodać, że nigdy nie dojechaliśmy do Rzymu – wylądowaliśmy oczywiście we Wiedniu – jak setki tysięcy innych zmuszonych do opuszczenia Polski pielgrzymów – w tym i tych z 1968 roku. Tam czekaliśmy na dokumenty emigracyjne do Kanady spokojnie przyglądając się życiu i losom najnowszej w historii Polski fali emigracyjnej. Stamtąd dopiero poinformowaliśmy przyjaciół o naszych zamiarach kanadyjskich. Pewien nasz angielski znajomy, profesor na uniwersytecie w Melbourne, usłyszawszy o naszych planach wyjazdowych do Kanady zaczął nas usilnie namawiać na przyjazd do Melbourne. Po krótkiej ale intensywnej wymianie korespondencji ulegliśmy czarowi miłego klimatu (kanadyjski był jedynym negatywem w naszych planach osiedlenia się w Winnipeg), odległości od politycznych ognisk zapalnych i lirycznych opowieści naszego znajomego profesora o pięknie australijskiego buszu. Muszę tu dodać, że odbyło się to także trochę za sprawą naszej totalnej niewiedzy na temat piątego kontynentu. I tak oto w czerwcu 1981 roku wylądowaliśmy na Antypodach. Rozpoczął się zupełnie nowy, niezwykły rozdział w naszym życiu emigranckim.

Czy miał pan kłopoty po przyjeździe do Australii z dostosowaniem się do klimatu, warunków itp.?

– Australia powitała nas 15 czerwca 1981 roku piękną zimową pogodą, typową dla Melbourne – cztery pory roku w ciągu jednego dnia. Bardzo zaskoczyły nas niesłychanie zimne noce, tym bardziej, że wcześniej ulegliśmy mitowi o „ciepłej Australii”. A nasze zimowe kożuchy i ciepłe wełenki oddaliśmy pewnej organizacji charytatywnej w Wiedniu na potrzeby ofiar trzęsienia ziemi w Italii. Ale to nie klimat miał być naszym największym wyzwaniem – tym oczywiście miał być eksperyment pełnego zanurzenia, bez żadnych przyrządów flotacyjnych, w nowym, nieznanym nam społeczeństwie i jego kulturze. Trzeba przyznać, że warunki stworzone w obozach dla uchodźców wydawały się nam materialnie dość komfortowe w kontekście przyzwyczajeń do niewygód rynku, ustawicznych niedoborów i gigantycznych kolejek po wszystko. Dość komfortowe warunki emigranckiej egzystencji i pełny życzliwości i ciepła stosunek władz i administracji łagodziły trochę ostre konfrontacje z nowym życiem w nieznanej nam roli - wychodźców, emigrantów, wygnańców z raju egzystencji biednej ale przecież własnej, znanej i oswojonej.

Czy przed obecnym przyjazdem do Polski opuszczał Pan na dłużej Australię?

– Mieszkałem i pracowałem przez pewien czas w Tunezji. W latach 1999 - 2001 byłem profesorem literatury i kultury krajów angielskiego obszaru językowego na Universite de Sfax w Republice Tunezji. Było to niesłychanie interesujące doświadczenie wielokulturowe, które nabrało aktualności i specjalnego rezonansu znacznie później w kontekście rosnącego radykalizmu muzułmańskiego i gwałtownych ruchów emancypacyjnych wyznawców islamu w całym chrześcijańskim świecie zachodnim, w tym także w Australii. Tunezja zresztą jest przypadkiem dość szczególnym w świecie muzułmańsko-arabskim, teoretycznie surowo przestrzegającym religijnej neutralności państwa – w praktyce jest, jak wiele innych przedstawicieli świata arabskiego, krajem zdominowanym przez upolityczniony islam powodujący spore napięcia społeczno-polityczne dla autorytarnych rządów prezydenta Alego.

Pana obecny pobyt w Polsce jest tylko czasowy, związany z wykładami na Uczelni, czy też wrócił Pan na stałe?

– Mój przyjazd do Polski, pierwszy dłuższy tu pobyt, wiąże się ze wzrostem znaczenia kultury australijskiej na arenie międzynarodowej – wystarczy wspomnieć o niesłychanym globalnym zainteresowaniu dla literatury i nowego kina australijskiego. W Polsce powstały przynajmniej trzy ośrodki badań australijskich – w tym Centrum Badań Australijskich przy Katedrze Filologii Angielskiej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdzie obecnie pracuję. To właśnie energiczny animator i kierownik tego ośrodka – Profesor Waldemar Skrzypczak – zaprosił mnie do współpracy. Tak powstał pomysł rocznego kontraktu w CBA – tak więc mój „powrót” jest czasowy, mierzony długością kontraktu uczelnianego. Zainteresowanie działalnością tych ośrodków było też chyba naturalną konsekwencja mojej współpracy z Australijskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych, gdzie od dłuższego czasu prowadzę zajęcia z języka i kultury polskiej dla dyplomatów australijskich. Cztery lata temu zaproponowano mi objęcie wykładów w podobnym ośrodku w Łodzi. Wówczas niestety nie byłem jeszcze przygotowany zawodowo i rodzinnie do dłuższej nieobecności w Australii. Dopiero rok temu uznałem, ze czas dojrzał do rozważenia możliwości dłuższego pobytu połączonego z pracą zawodową w Polsce.

Czy wielu studentów na Uniwersytecie Toruńskim interesuje się literaturą australijską?

– Byłem naprawdę mile zaskoczony nie tylko zainteresowaniem literaturą i kulturą australijską wśród studentów toruńskich, ale także stanem wiedzy w tych dziedzinach. Zasługa w tym wielka prof. Skrzypczaka, niestrudzonego popularyzatora wiedzy o Antypodach, któremu udało się zarazić swoim entuzjazmem wielu studentów filologii angielskiej. W Katedrze Filologii Angielskiej prowadzę seminaria i wykłady dla studentów drugiego oraz czwartego i piątego roku poświęcone australijskiej literaturze w perspektywie postkolonialnej oraz współczesnej poezji australijskiej. Prowadzę też seminarium magisterskie którego niektórzy uczestnicy postanowili specjalizować się w szeroko pojętej kulturze australijskiej. Co miesiąc zapraszam studentów do Centrum Badań Australijskich na wieczory poświęcone filmowi australijskiemu – zaczęliśmy od twórczości filmowej znanego reżysera Bruce Beresforda. W semestrze letnim przyjdzie czas na australijskie kino społeczne.

Jakie zawody mają zamiar wykonywać w przyszłości studenci, którzy pasjonują się dzisiaj problemami związanymi z zagadnieniami najważniejszych australijskich mitów narodowych i uzależnień we współczesnej poezji australijskiej?

– Najbardziej ucieszył mnie fakt, że moi studenci wydają się rozumieć fakt, że studia takie jak filologiczne są właściwie tylko przygotowaniem i bazą do dalszej pracy i specjalizacji w przeróżnych dziedzinach związanych z upowszechnianiem znajomości języka i kultury angielskiego obszaru językowego. Są zatem jakby wstępem do dalszej, bardziej wąskiej specjalizacji. Najczęściej artykułują zainteresowania idące w kierunku translatorskim lub pedagogicznym choć wielu ma pełną świadomość braku sensownych perspektyw materialnych w tych zawodach. Są zatem trochę entuzjastami, zapaleńcami zarażonymi głodem wiedzy o odległych i egzotycznych Antypodach. Jest niesłychanym wyzwaniem dla pracowników naukowo-dydaktycznych umożliwienie młodym ludziom właściwego wykorzystania tej energii i zapału do zdobywania wiedzy. Zresztą, jak już mówiłem, byłem zaskoczony stanem wiedzy o australijskich problemach społecznych i zagadnieniach kulturowych wśród studentów przedmiotu w Toruniu. Nierzadka jest dobra orientacja w literaturze, a szczególnie w niesłychanie dynamicznie rozwijającym się przemyśle filmowym w Australii. Mało kto wie np. że Sydney National Institute of Dramatic Arts (NIDA) czyli wyższą szkołę filmową i teatralną w Sydnej, współtworzył Prof. Toeplitz. Znakomity aktor Mel Gibson jest jednym z jej pierwszych absolwentów teraz hojnie wspomagającym starą Alma Mater. Takich australijsko-polskich koneksji kulturalnych jest zresztą niesłychanie dużo.

Czy w zakresie Pana zajęć ze studentami jest też literatura Aborygenów?

– Literatura aborygeńska jest zupełnie innym problemem. Kultura Aborygenów australijskich jest przede wszystkim tradycją oralną – i zasadniczo istnieje i jest przekazywana tylko w takiej formie. Dopiero stosunkowo niedawno, gdzieś od początku lat siedemdziesiątych, aborygeńscy Australijczycy zaczęli używać języka angielskiego do zapisywania i publikowania swoich produkcji literackich zarówno mitów jak i poezji – zjawisko znacznie ułatwione procesami hybrydyzacji języka angielskiego oraz legitimizacji i przynajmniej częściowego równouprawnienia jego różnych odmian. Zaczęła zdobywać uznanie i równouprawnienie swoista odmiana języka angielskiego używana przez mieszkających w dużych miastach aborygeńskich Australijczyków. Czasami nazywa się go językiem Koori, tak jak i samych Aborygenów. Tak więc, mówiąc o literaturze australijskiej, szczególnie w perspektywie postkolonialnej, jest rzeczą oczywistą, że należy się także zajmować wkładem aborygeńskich pisarzy i poetów do skarbnicy kultury australijskiej.

W ostatnich latach wielu młodych, zdolnych ludzi wyjeżdża z Polski. Czy Pana zdaniem należy się spodziewać, że studenci z Pana seminarium nastawili się po prostu na emigrację do Australii?

– Nigdy nie odniosłem wrażenia by moi studenci traktowali swoje zainteresowania jakoś szczególnie utylitarnie czy instrumentalnie. Wydają się być autentycznie zafascynowani odmiennością Australii i jej kultury ale niewiele wiem o ich planach emigracyjnych – zresztą, z czysto praktycznego punktu widzenia, ich polskie kwalifikacje uniwersyteckie nie byłyby chyba najlepszą receptą na sukcesy zawodowe w Australii – i oni się w tym znakomicie orientują. Zresztą to są entuzjaści, którzy po prostu szukają innego, odmiennego pola dla własnych zainteresowań, bardziej niecodziennego i będącego większym wyzwaniem intelektualnym i emocjonalnym niż tradycyjna kultura Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych.

W Internecie umieścił Pan komunikat o poszukiwaniu koleżanek i kolegów z klasy maturalnej w Pobożniaku. Czy udało się ich odszukać?

– Niestety, z żalem konstatuję, że mój apel sprzed paru lat o kontakt z kolegami i koleżankami rocznika 1962 z II Liceum Ogólnokształcącego im. Mieszka I – popularny w Szczecinie POBOŻNIAK – nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Nikt na razie nie zauważył tego apelu, więc ciągle czekam w nadziei, że wreszcie ktoś się odnajdzie z tej grupy sympatycznych młodych ludzi. A była to grupa dość szczególna – wielu jej członków pełni w tej chwili odpowiedzialne funkcje państwowe. Wielu osiągnęło spore sukcesy w życiu artystycznym i akademickim.

Na zakończenie – jakie są Pana plany na przyszłość?

– Plany na przyszłość??? Oczywiście, że są jakieś tam plany, ale teraz coraz częściej powierzam sprawy losowi i rozwojowi sytuacji. Nie mam, i nie miałem nigdy chyba, specjalnych ambicji „odciśnięcia” i pozostawienia swojego śladu w gęstej materii wszechświata.

Zatem przypadek tylko, z rzadka ograniczany zobowiązaniami wobec innych – rodziny, studentów, przyjaciół – zaczyna rządzić moim życiem za moim pełnym przyzwoleniem. Mam na biurku kilka projektów translatorskich planowanych jeszcze wspólnie z Jackiem Kaczmarskim w czasie jego pobytów u nas, w Canberze. Kilka z nich sięga już etapu finalnego – chciałbym jeszcze bardziej przybliżyć kulturę Australii, jej literaturę, a przede wszystkim poezję, polskim czytelnikom. Poza tym lubię bardzo pracę ze swoimi polskimi studentami, a ponieważ prowadzę seminarium magisterskie na IV roku studiów pewnie zdecyduję się na pozostanie na Uniwersytecie na jeszcze jeden rok akademicki, by doprowadzić moich magistrantów do upragnionego tytułu magistra filologii angielskiej. A potem powrót do ulubionej Canberry i kontynuacja zajęć dla dyplomatów w Canberra Institute of Technology. I podróże, szczególnie w Azji południowo – wschodniej. Fascynuje mnie kultura Tajlandii, Kambodży, Laosu Wietnamu.

Dziękuję Panu za rozmowę i życzę spełnienia się wszystkich planów i marzeń.

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011