Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

„Cygańska” historia

luty 2008

Rozmowa z pierwszym niewidomym obywatelem Australii, który ukończył studia na wydziale teologicznym


Stefan Słucki – urodzony w Australii obywatel polskiego pochodzenia, teolog, pastor Kościoła Ewangelicko-Zreformowanego (prezbiteriańskiego), nauczyciel (uczy dorosłych alfabetu Braille'a). Interesuje się m.in. muzyką, zagadnieniami politycznymi i sportem. Mieszka w Adelaide.

Stefan Słucki

Podobno jest Pan pierwszym niewidomym obywatelem Australii, który ukończył studia na wydziale teologicznym. Czy mógłby Pan powiedzieć więcej na ten temat? Jaki to był Uniwersytet? I dlaczego wybrał Pan właśnie teologię?

– Studiowałem w Kolegium Teologicznym w Melbourne, ale dyplom ukończenia studiów otrzymałem z uniwersytetu w Nowej Południowej Walii. Dlaczego teologia? To moje Powołanie. Jestem pastorem i staram się być w mym życiu posłuszny mojemu Panu. W naszym kraju są „zawodowi” studenci którzy studiują żeby studiować. Ja na studiach przygotowywałem się do pracy duszpasterskiej, której jestem wierny do dziś. Wie Pani, gdy się doznaje przeżycia „nowo-odrodzenia”… to zmienia się nam cała orientacja życiowa. Dla mnie była i jest to droga, na której jestem obecnie i w którą jestem szczerze zaangażowany.

Czy na studiach były przewidziane techniczne ułatwienia dla studentów niedowidzących lub niewidomych? Interesuje mnie jak zaliczał Pan pisemne egzaminy i kolokwia – czy przy pomocy alfabetu brajla? Może istniała możliwość zdawania tych egzaminów ustnie? Jak wyglądała sprawa podręczników i skryptów? Czy były pisane brajlem czy może nagrywane na taśmę magnetofonową?

– Ach, proszę Pani, studiowałem w latach osiemdziesiątych. W mym college nie było żadnej oficjalnej pomocy, lecz dałem sobie radę. Wszystkie wykłady nagrywałem na kasetę. Szedłem do małego pokoju gdzie brałem notatki w brajlu. Przychodzili do mnie wolontariusze, którzy bezinteresownie pomagali mi nagrywając na taśmy artykuły z różnych specjalistycznych pism. Ta wiedza była mi potrzebna na kolokwiach. Większość podręczników przychodziła z Ameryki. Tam działa doskonała organizacja: Nagrania Dla Niewidzących (Recordings for the Blind). Gdy książki nie udało się stamtąd ściągnąć, była nagrywana w Melbourne. Na egzaminach pisemnych używałem zwykłej maszyny do pisania. Z egzaminami ustnymi, z greki czy hebrajskiego, już takich problemów nie było.

Czy Biblia, jaką posługuje się Pan w pracy duszpasterskiej, też jest pisana brajlem?

– Ja jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mam Biblię i na papierze i na małej maszynie brajlowej (Braillenote). Jest ona dostosowana do popularnego PDA, czyli przenośnego, osobistego komputerka. Mogę zabierać tę „maszynkę” ze sobą, brać notatki i mieć kontakt przez Internet. Wspaniały sprzęt lecz dużo kosztuje!

Czy mógłby mi Pan opowiedzieć, jak to z Panem było? Wiem, że do osiemnastego roku życia miał Pan pewną utratę wzroku, jednak widział na tyle dobrze, aby skończyć szkołę, a nawet uprawiać różne dyscypliny sportu jak biegi i krykiet. Wiedział Pan jednak o zagrożeniu utraty wzroku. W jakim wieku zaczął się Pan do tego przygotowywać i uczyć alfabetu brajla?

– Proszę Pani, ja nigdy nie miałem stuprocentowo dobrego wzroku. Od pierwszych dni mojego życia było wiadomo, że mam glaukomę. Pierwszą operację wykonano na mnie, gdy miałem zaledwie trzy miesiące! To było w moim rodzinnym Melbourne. Niestety, chirurg popełnił błędy... W sumie – do piątego roku życia – miałem dziesięć operacji, ale tamtego błędu nie udało się już naprawić. Byłem więc przyzwyczajony do szpitali i opatrunków na oczach: to było moje przygotowanie do tego, że nie będę w przyszłości widział. Uczyłem się więc brajla już od początku szkoły, pisania na maszynach Perkins i na zwykłej maszynie do pisania.

Czego poza brajlem należy się jeszcze uczyć w podobnej sytuacji życiowej, która ma te dobre strony, że pozostawia czas potrzebny na naukę?

– Gdy tracimy wzrok, na którymkolwiek etapie życia, trzeba się nauczyć pisać biegle na maszynie do pisania, potem osiągnąć świetną znajomość programu JAWS lub Window Eyes. Są to programy komputerowe, które głośno czytają szczegóły wyświetlone na ekranie. Oczywiście, do tego należy dodać możliwość samodzielnego poruszania się albo z psem albo z białą laską.

Czy w czasie tej nauki był Pan pod opieką jakiejś australijskiej organizacji zajmującej się problemami obywateli zagrożonych utratą wzroku?

– Proszę Pani, moje życie to historia „cygańska”. Gdy skończyłem sześć lat, a moje oczy wciąż były nieustabilizowane, zdecydowano zabrać mnie do Anglii, gdzie wtedy kończyła swe studia większość australijskich okulistów. Tam chirurg ustabilizował mój wzrok i tam poszedłem do mej pierwszej szkoły, która była szkołą wyłącznie dla nie pełno widzących. Tak więc przez całe świadome życie mam kontakt z organizacjami opiekującymi się ludźmi nie pełno widzącymi.

Jaka to była organizacja? Chodzi mi o jej nazwę i zakres działania. Czy łatwo jest uzyskać w niej pomoc?

– Na krótki czas przed wyjazdem do Anglii poszedłem do takiej samej szkoły w Melbourne działającej w ramach Królewskiej Instytucji Dla Niewidzących w stanie Victoria (Royal Victorian Institute for the Blind).

Od tamtych lat sześćdziesiątych wiele się w Australii zmieniło. Kiedyś liczba dzieci z kłopotami ocznymi była niewielka. Może dlatego materiały do kształcenia pisane brajlem były trudne do nabycia i większość mych rówieśników używała powiększonego druku a nie brajla. Gdy jednak różne organizacje dla nie widzących zjednoczyły się formując główną, czyli Vision Australia, która działa we wszystkich australijskich stanach, pomoc niewidzącym jest bardziej dostępna.

Czy ta organizacja pomaga dziś niewidomym w uzyskaniu nowoczesnego, niezbędnego do życia sprzętu – jak np. specjalnie przystosowany komputer?

– Oczywiście. Czasem jest to finansowe wsparcie na zakup odpowiedniego sprzętu komputerowego. Jeśli ktoś przygotowuje się do podjęcia pracy, państwo kupuje także potrzebne programy lub maszyny dla niewidzących.

Jest Pan Polakiem urodzonym w Australii, ale wspaniale mówi Pan po polsku. Czy to zasługa mamy, która wyemigrowała z kraju w 1950 roku? Czy zna Pan powody dla których Pana Mama zdecydowała się na emigrację? Czy zechce Pan o tym powiedzieć?

– Gdyby Mamusia to pytanie przeczytała to by się zgniewała! Ona nie „wyemigrowała” lecz została wywieziona przez naszych sympatycznych braci ze wschodu, gdy druga wojna się zaczęła! W takich warunkach nie było mądrze wracać do kraju.

Jakie są Pana plany na przyszłość? Czy zamierza Pan przyjechać do Polski aby odwiedzić Ojczyznę przodków?

– Bardzo bym chciał kiedyś odwiedzić Polskę. Toczy się tam wielka walka między światem opartym na chrześcijańskich zasadach a światem opartym na zazdrości, samolubstwie itp. Bardzo się tym przejmuję, gdy słucham tygodniowych wiadomości z Polski. Oczywiście, jestem w mym własnym kraju zaangażowany, lecz mam specjalną troskę dla Polski. Dziękuję za ten wywiad i chętnie jestem do dyspozycji także przy innej okazji.

I ja dziękuję za rozmowę i życzę Panu wiele radości w pracy duszpasterskiej oraz tego aby odwiedził Pan Polskę w najbliższym czasie.

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska

Współpraca Eleonora Sekler


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011