Strona powstala 27.08.2001  
  Strona Glowna Kontakt O stronie Ogloszenia Szukaj: wedlug slow kluczowych - wedlug pytan


 

Publikowane tu felietony Krzysztofa Deji ukazuja sie w prasie polonijnej w Australii. Znakomicie ilustruja zycie codzienne Polonusow w Krainie Oz.

Pewne wspomniane tu fakty lub zjawiska, zrozumiale dla tubylcow, moga byc niejasne dla czytelnikow z Polski. Prosimy o zadawanie pytan.

FELIETONY 1

 

Zywa pochodnia

Kolekcjoner

Przezorni

Felietony - Czesc II >>


Zywa pochodnia

Zadzwonił wczoraj do mnie Zenek z prośbą abym pomógł mu napisać podanie.

Nieraz to robiłem, bo wiem że jego angielski lepszy w mowie niż piśmie, więc się nie zdziwiłem.

Kiedy wieczorem usiedliśmy przy stole w diningu, podał mi papier i długopis. Zaczął dyktować:

     -    “Biuro odbudowy Iraku, pan profesor Marek Belka“.

-          Co ? – pisnąłem zdziwiony – mam pisać po polsku.

-          Tak. Widzisz ja i po polsku tyle lat nie pisałem, oprócz listu do rodziny raz na rok. Trochę mi ciężko. Ale będę ci podpowiadał – zapewnił mnie.

-          Dlaczego chcesz pisać do profesora Belki?

-          Bo chcę pracować w polskiej strefie stabilizacyjnej w roli eksperta.

-          ??? – wytrzeszczałem oczy na Zenka.

-          Tak, tak, wbrew pozorom my mamy więcej experience niż rodacy w kraju. Pierwszy z brzegu przykład : Jak oni rozwiążą sprawę służby zdrowia w Iraku? – ciągnął Zen. – W kraju co chwila zmieniają system i każdy następny jest gorszy od poprzedniego.

-          No a co ty byś zrobił?

-          Ja, ja mam wieloletnie doświadczenie z Medicare – powiedział dobitnie, kontynuując – byłem na zasiłku zdrowotnym przez pewien czas. Znam ten system od podszewki. Easy przeflancować na iracki rynek.

-          No a inne problemy?

-          Kris (wypowiedział jak zwykle miękko moje imię), czy ja nie jestem żywą pochodnią transformacji – stwierdził poważnym głosem rozsiadłszy się wygodnie na krześle i dalej rozwiewał moje wątpliwości. – Pamiętam 20 lat temu, człowiek sfrunął na tę ziemię, bez money, języka, nikogusieńko, jak ten kambodżan. No i jak szybko zaadoptowaliśmy się do ruchu lewostronnego, z upałami sobie poradziliśmy, a airconditionerów nie mieliśmy.

-          Pamiętam – zauważyłem – przez całe dni wałęsaliśmy się w shoppping centre.

-          No właśnie – wpadł mi w słowo Zen – trzeba im shopping centres budować. Transformację monetarną też przeżyliśmy, ze złotych na dolary i to nie amerykańskie.

-          Ale reglamentację towarów nasi mają opanowaną do perfekcji – zauważyłem.

-          O tak. Tu bym się nie wtrącał. A, i bezwarunkowo dowody osobiste trzeba im wprowadzić, bo jak takiego rozpoznać w tych mnisich szatach.

-          A co na to Maggi ? – zapytałem z ciekawości.

-          Ona nie bardzo happy z tej idei. Wolałaby żebym starał się o pracę w Unii Europejskiej.

-          Dlaczego tam?

-          Tam bezpieczniej i lepsze zarobki. Za każdy dzień pobytu w Brukseli, czy w Strasburgu czardżujesz 250 euro samej diety, plus wages. Tylko nie wiem czy tam bym się nadawał. Do Iraku to i experience klimatyczny mam, ...no i cyfry arabskie znam – dodał po chwili zastanowienia.

Już chciałem mu wytłumaczyć że cyfry których używają Arabowie, są inne niż te które my nazywamy arabskimi, ale Zen znów przerwał moje myśli kończąc :

-          A liter bym się szybko poduczył. No i system podatkowy też mam opanowany. Co roku sam wypełniam tax form.

-          To może i system polityczny Antypodów można by przeflancować na eksperymentalne poletko, ciągle jeszcze zwane Irakiem – zauważyłem.

-          Why not! – podpalił się Zen. – Ale stanowiska gubernatora bym nie wprowadzał.

-          Dlaczego?

-          Jakoś źle się kojarzy – zauważył Zenek.

 

Wasz Chris


powrot do gory

Kolekcjoner

- Hi Kris - zawołał Zen witając mnie w progu - Wybierzesz się z nami nad ocean? zapytał.

- Dlaczego nad ocean, pogoda niezbyt plażowa.

- Seagulls będziemy karmić, mamy sporo chleba, trzeba go zużyć. Nie wypada wyrzucać, to grzech.

- To nie możecie zjeść - zapytałem z głupia frant.

- O my już chleba nie jemy. My z Maggi jesteśmy optymalni od dwóch tygodni.

- What do you mean? - zapytałem po angielsku, zaskoczony wiadomością, podejrzewając że wstąpili do jakiejś nowej sekty.

- No, optymalni … zdrowe i tłuste jedzenie, nie słyszałeś - niedowierzająco upewniał się Zenek - dieta Kwaśniewskiego - dodał.

- Kwaśniewskiego? To prezydent wziął się teraz za dietetykę ? - zapytałem jeszcze bardziej zdziwiony.

- Nie prezydent a doktór. Jak jesz : 0.5 węglowodanów, 1 białka i 3 tłuszczu, to jesteś zdrowy jak byk, serce masz jak dzwon, a buzia jak pupa u noworodka - wypowiedział to jednym tchem z wyrzutem spoglądając na moją niezdrową cerę - Dlatego chleba nie jemy. Ja już schudłem 3 kilo, a Maggi dwa…

 

Popatrzył na mnie, myślał przez chwilę o czymś, czego mój umysł na najwyższych obrotach nie mógł przewidzieć i zapytał:

- A ty byś się nie przyłączył?

- Przyłączył,… do czego?

- Bloody mać - obruszył się - do optymalnych, chcesz być zdrowy, znać prawa życia to musisz się zdrowo odżywiać.

- Ja o tym wcześniej nie słyszałem - zacząłem się usprawiedliwiać - musiałbym trochę o tym poczytać, upewnić się że to jest to, a poza tym aby jeść podobnie - muszę się do czegoś przyłączać?

- O.K. nie musisz - powiedział łagodnie - to może odkupiłbyś od nas trochę ziemniaków i cukru? Wszystko po cenach hurtowych - zapewniał.

- Cu…? - zaniemówiłem i natychmiast przed oczyma przeleciały mi obrazy z peerelu, kiedy to zdobycie reglamentowego towaru graniczyło z cudem, a do takich właśnie zaliczał się cukier. Miałem ochotę uszczypnąć się, czy ja ciągle tu i w tym samym czasie, ale wątpiwości moje rozwiał sąsiad z przeciwka na Harleyu, dudnieniem z rur wydechowych.

- No wiesz kiedy po 11 września wojna wisiała na włosku, Maggi zrobiła zapasy na wszelki wypadek, no a teraz kiedy staliśmy się optymalni, już nam nie potrzebny.

- Dużo tego macie?

- Nie, z dwanaście kilo, to wszystko.

Zen czasem oferował mi różne interesy, często przedmioty których użytkowania nie przewidywałem w moim doczesnym życiu, ale ta oferta była jak najbardziej przyziemną.

- A ziemniaki? - zapytałem.

- Też mały zapasik w garażu leży, praktycznie pełna skrzynia, będzie ze sto kilo. Za butelkę whisky bierz całą skrzynię.

- Ziemniaków też nie jecie ?

- To takie samo bloody świństwo, jak i chleb - przerwał speszony, zreflektowawszy się kupiecką gafą, którą w tym momencie popełnił, lecz ciągnął dalej: - ale tylko dla optymalnych, jak ty nie chcesz się przyłączyć, to możesz je jeść. Są świeżutkie, first grade.

- Też kupione po 11 września ?

- Nie … wiesz, Maggi pracuje w pakowalni warzyw i kartofli. Uzbierało się

 

   wasz Chris

powrot do gory

Przezorni

Nieciekawa pora roku nas dopadła. Od paru dni wiatry, deszcze, robi się zimno. Kicham i kaszlę na przemian, bóle głowy się nasilają, ale gorączki nie mam.

Jak na złość nasze krajowe medykamenty w wiekszości poznikały z półek z wiadomych przyczyn, a mass media tak nas urobiły, że strach cokolwiek brać. I tak się męczę...

Ale nie o tym chciałem pisać. Zenek, mój wieloletni znajomy, mógłbym rzec przyjaciel, od paru dni udaje że mnie nie zna, czy po prostu nie widzi. Wygląda na to że się pogniewał. Roztrząsam w myślach nasze ostatnie spotkanie i nie mogę znaleźć nic, czym mógłbym go, czy jego małżonkę – Maggi (to skrót od Małgośki) urazić.

Pierwszy raz zauważyłem jego awersję w naszym lokalnym shopping centre. Będąc tam na shopping spree (jak mawia Maggi, kiedykolwiek idzie na zakupy) odchodziłem właśnie od stoiska polskiego butchera z pełną torbą wędzonych specjałów. Pokasłując z obolałą głową spostrzegłem jak Zenek idąc prosto na mnie, nagle zmienił kierunek w stronę pralni chemicznej, gdzie pracuje pani Włada. Próbowałem go zawołać, ale ten tak szybko to zrobił, że znikł po chwili za tekturową reklamą Newsagency.

Na drugi dzień pogoda była bardziej obiecująca, nie wiało i słoneczko przygrzewało. Postanowiłem wpaść na mały kufelek do lokalnego pubu. W środku zauważyłem Zenka (szczerze mówiąc, spodziewałem się go tutaj) opartego o bar, z prawie pustym kuflem. Ucieszyłem się tym spotkaniem, była to doskonała okazja aby rozwiać moje narastające wątpliwości, co do naszych koleżeńskich relacji.

Zenek, kiedy usłyszał mój głos, bo nie zauważył mnie od razu – drgnął, postawił kufel na barze i stwierdził krótko że idzie do toilet, nie patrząc nawet w moją stronę. Oczywiście już go więcej nie zobaczyłem tego popołudnia.

Zacząłem dręczyć sią na dobre. Co ja u licha, takiego zrobiłem. W pamięci zaczęły powracać obrazy z przeszłości. Zenek, mój towarzysz podróży do nowej ojczyzny, jak również stawiania pierwszych kroków na australijskiej ziemi, był mi teraz bardzo bliski. Szczerze go polubiłem przez tyle lat znajomości, mieszkania w sąsiedztwie, jego oryginalne pomysły na życie nieraz szokujące, ale to było coś.

Na drugi dzień nie wytrzymałem. Zaraz po pracy postanowiłem odwiedzić Zenka i dowiedzieć się o co ma do mnie pretensje.

Przycisnąłem gong przy frontowych drzwiach. Po chwili otworzył mi Zenek. Zamarł w bezruchu. Szybko wykrztusił: - Poczekaj – i zniknął w korytarzu.

Stałem tak dłuższą chwilę i gdy już zwątpiłem czy ktoś się mną zainteresuje, ujrzałem postać Zenka i Maggi, wysuwających się z bedroomu w maskach chirurgicznych.

-          Co wy Michaela Jacksona udajecie? – zapytałem zaskoczony ich niecodziennym wyglądem. Maggi nawet trochę go przypominała w tej charakteryzacji.- O co tu chodzi? – dopowiedziałem.

-          Jesteś jednostką aspołeczną – wyszeptał Zen.

-          Ja...dlaczego?

-          Powinieneś się dobrowolnie odseparować... do izolatki – zaczęła mi sugerować Maggi.

-          Co ja takiego zrobiłem?

-          W Hongkongu byłeś – stanowczo stwierdził Zen.

-          Byłem – przytaknąłem, przypominając sobie mój stop-over sprzed 4 lat.

-          No to masz SARSa – stwierdził dobitnie Zen.

-          Skąd wiesz? – zapytałem kojarząc wszystkie jego uniki w stosunku do mojej osoby.

-          Jeżeli tam byłeś, kaszlesz i kichasz, to musisz być zarażony. Tak mówią w TV – dodał.

-          Byłem tam bardzo dawno, jak o SARSie nikomu się jeszcze nie śniło. A kicham, bo idzie zima, a i leczyć się nie ma czym – odpowiedziałem już mocno zdenerwowany.

Zenek zbliżył się pół kroku, niepewnie zaczął zsuwać maskę z twarzy i  trochę zmieszany, starając się mnie udobruchać, powiedział:

-          A może i tak jest, ale leczyć to u nas zawsze jest się czym – z lekkim uśmiechem pokazał gest przy szyi który tylko Polacy potrafią rozszyfrować. Lecz po chwili upewnił się jeszcze:

-          Ale gorączki nie masz ?

-          No, nie – odpowiedziałem zdecydowanie.

-          To chlapniemy po jednym?– zapytał.

-          Ale tylko po jednym, bo ciągle jestem osłabiony – odrzekłem.

W międzyczasie Maggi też zdjęła swoją maskę i pobiegła po kieliszki.

-          To na odtrudkę – zawołała z kuchni.

 

wasz Chris


powrot do gory

Felietony - Czesc II >>