Strona powstala 27.08.2001  
  Strona Glowna Kontakt O stronie Ogloszenia Szukaj: wedlug slow kluczowych - wedlug pytan


 

Publikowane tu felietony Krzysztofa Deji ukazuja sie w prasie polonijnej w Australii. Znakomicie ilustruja zycie codzienne Polonusow w Krainie Oz.

Pewne wspomniane tu fakty lub zjawiska, zrozumiale dla tubylcow, moga byc niejasne dla czytelnikow z Polski. Prosimy o zadawanie pytan.

FELIETONY 2

 

<< Wczesniejsze felietony

Biznesmen

Ekstrawagancja

Podroze

Nastepne felietony >>


Biznesmen

Od pewnego czasu rzadko widuję Zenka. Przyczyną tego stanu stał sie ... kompjuter – jak mawia Maggi. Zenek nabył komputer i podłączył do internetu. Od tego czasu każdą wolną chwilę spędza przed monitorem. Ze względów koniunkturalnych próbuje wciągnąć w to Maggi, ale ta nie przejawia fascynacji jaką zapałał do nowej zabawki Zen. Owszem, wchodzi czasem na www.przychodnia.pl  by poczytać o chorobach i ich leczeniu, ale generalnie nie eksajtuje się (ulubione powiedzonko Zena), surfingiem w sieci.

Mnie pozostało robić to samo, albo szukać nowych przyjaciół. Postanowiłem grać na zwłokę. Przeczekam – pomyślałem.

Zenek w międzyczasie rozbudował swoje technologiczne imperium. Dokupił dobrej klasy drukarkę, scanner i CD burner. Tu informacja dla mniej zorientowanych – to ostatnie urządzenie, umożliwia kopiowanie dysków kompaktowych.

Nasze nieliczne spotkania polegają na rozmowach, a właściwie monologu Zenka, na temat komputerów, sieci internetowej i nieograniczonych możliwości jakie daje jej używanie.

-          W piątek znalazłem cool site – informował mnie Zen – wchodzę na www.123cam.com i oglądam cały świat, w większości na żywo. A propos oglądania, najlepsze dziewczyny są na www....com  (tu mi szef gazety wykropkował) ale laski Kris, głowa boli.

 Mówił to trochę przyciszonym głosem bo w drzwiach ukazała się Maggi.

-          On teraz tylko na kompjuterze siedzi, skaranie boskie – skarżyła się Maggi. – Wiem że wchodzi na gołe baby, ale jak długo to można oglądać – narzekała, z pogardą patrząc na Zena.

-          Co ty gadasz Maggi – bronił się Zen – tam cały świat stoi otworem. O, wiesz – zwrócił się do mnie – znalazłem nareszcie źródło informacji o nas i to w języku polskim. Wchodzisz na www.australink.pl  i tam znajdujesz odpowiedzi na wszystkie trudne pytania kuzynów z kraju.

-          Trudne pytania?

-          No wiesz, pyta cię kuzyn ile zarabia taki inżynier, czy kucharz w krainie Oz, albo jak tu podjąć studia, czy jak emigrować. Skąd masz to wiedzieć – a tam masz gotowe odpowiedzi.

Następnym razem, Zen z rozpalonymi policzkami i żarem w oczach opowiadał mi, jak to wchodząc na www.etrade.com.au  może w przeciągu kilku godzin zarobić kupę szmalu.

-          Nie wychodzisz z domu a gotówka leci. Wykapujesz jakieś shares które akurat spadły w dół – opowiadał zapamiętale – kupujesz i, po jakimś czasie możesz je odsprzedać z 20% zyskiem, lub lepiej.

-          A co jak pójdą jeszcze bardziej w dół, nie przymierzając ... jak nasza Telstra – zapytałem.

-          Well,...business risk – odpowiedział po namyśle.

Po paru dniach, łatwym zarobkiem na giełdzie, już się nie podniecał, natomiast stwierdził że chyba znalazł coś lepszego. Zaraz potem zapytał mnie, kiedy się wybieram do biblioteki dzielnicowej. Zamurowało mnie. To musi być jakiś podstęp – pomyślałem.

Wiedział że często tam zaglądam, wypożyczając polskie książki, videos, czy dyski kompaktowe z muzyką, często polską.

Zapałał chęcią zapisania się do biblioteki, wypytywał mnie o szczegóły. Co więcej, chciał być członkiem wszystkich możliwych bibliotek w okolicy.

Wszystko wydało się po paru tygodniach, kiedy to pewnej niedzieli po mszy w polskim kościele, Zenek pod szyldem TANIE POLSKIE NAGRANIA, w najlepsze sprzedawał z bagażnika swojego Falcona ... płyty kompaktowe. Faktycznie, po bardzo zaniżonej cenie.

Kiedy zobaczył mnie trochę się zmieszał, ale po chwili zaczął mnie przekonywać, że to dzięki komputeryzacji mógł rozwinąć swój biznes. Spojrzałem na towar – wybór imponujący. Po bliższych oględzinach można było zauważyć zatuszowane nazwy i numery bibliotek na okładkach płyt, które sam przekopiował.

-          Przecież to nielegalne – powiedziałem po cichu aby nikt z klienteli moich słów nie usłyszał.

-          A kto to będzie wiedział – szepnął mi do ucha – tyle tysięcy kilometrów od kraju.

-          A mówiłeś że dzisiejsza technologia nie liczy się z odległościami.

-          Przecież australijskich wyrobów nie sprzedaję – uciął niepożądaną dyskusję.

Kiedy zapytałem po dwóch tygodniach jak mu leci biznes, rozżalony Zen poskarżył się, że musi zwinąć interes, bo jakaś mafia polska straszyła go, że doniesie policji o jego działalności.

-          Jak to mafia? – zapytałem.

-          No wiesz, jeden z takich co to sam nie zje i drugiemu nie pozwoli. I jak tu można w takich warunkach rozwinąć skrzydła w biznesie – zakończył ze smutkiem.

 

            Wasz Chris

 

powrot do gory

Ekstrawagancja

Trochę zawaliłem ostatnio. Muszę się szczerze przyznać. Ale zacznę od początku...

Zawsze utyskiwałem, że my to tylko do klubów, czy domów polskich po rozrywkę idziemy.

-          A tak do miasta się wybrać, wpaść do jakiegoś przytulnego klubu, czy knajpki, posłuchać innej muzyki, czy nawet potańczyć – przekonywałem Zenka.

No i w końcu przekonałem.

Ostatniej soboty Zen zadecydował że zamiast polonijnych sentymentów, otwieramy się na świat.

Maggi wystroiła się na ten wieczór młodzieżowo, my z Zenkiem żelem wygładziliśmy przerzedzone uwłosienie.

Pojechaliśmy do miasta, prosto na ulice rozrywki i nocnego życia.

Spacerując tak ulicą rozbrzmiewającą coraz mocniejszym rytmem techno, dyskutowaliśmy dlaczego nas tak zawsze ciągnie do polskiej enklawy, a boimy się otworzyć na coś odmiennego.

-          Nie eksajtuje mnie ta ich muzyka – zaczął Zen.

-          Ale mają też ładne numery – stwierdziła Maggi.

 Właśnie dochodziły nas z pobliża dźwięki w stylu Eltona Johna.

-          Zajdziemy tam? – zaproponowałem.

-          Why not – zgodził się Zenek.

Knajpka z której dochodziła muzyka znajdowała się w podziemiu. Wejście kilkoma schodami w dół, do sporej piwniczki, przyjemnie udekorowanej. Na środku spory parkiet do tańca, a wokoło stoliki dwu- i czteroosobowe. Na stolikach lampiony dodające uroku temu miejscu.Tłoku nie było, parę stolików stało wolnych. Bramkarz z dziwnym wyrazem twarzy uprzedził nas że to jest special club i pobrał opłaty wstępu po 10 bucks od męskiej głowy. Ladies free. 

Zamówiliśmy drinki i rozsiedliśmy się w podcieniu niszy, mając widok na całą salę. Zaczęliśmy się nawzajem upewniać o dobrym wyborze jaki właśnie dokonaliśmy wpadając tutaj.

-          To musi być klub dla singli – zauważyła Maggi.

Faktycznie, przy stolikach siedzieli osobnicy tej samej płci. Mieszanych oprócz nas nie było.

Zamoczyliśmy usta w szklankach z zimną whisky, zaczęła grać muzyka. Znów przyjemny sentymentalny kawałek. Zrobił się ruch, od stolików podążały na parkiet... pary męskie. Zaczęli w objęciach podrygiwać. Podobnie zachowywało się kilka młodych kobiet. Osłupieliśmy. Nie zdążyliśmy jeszcze ochłonąć, kiedy do Maggi podeszła dość atrakcyjna kobieta, prosząc ją do tańca. Maggi z uśmiechem odmówiła. Po chwili podeszła do niej następna. My z Zenkiem zaniemówiliśmy.

Przetrwaliśmy w stanie oszołomienia do końca tego numeru. Z wrażenia w ekspresowym tempie opróżniłem swoją szklankę. Zamówiłem następną kolejkę.

Znów zaczęły płynąć romantyczne dźwięki. Nagle dostałem olśnienia. Powstałem, wyprostowałem się i z ukłonem poprosiłem Maggi do tańca. Widać z ulgą przyjęła moje zaproszenie, obawiając się kolejnych amantek. Zaczęliśmy delikatnie podrygiwać w stylu tanga. Gdzieś z boku ktoś gwizdnął. Po chwili z drugiej strony następny gwizd. Tańczące obok pary, zaczęły się od nas odsuwać, wymieniając dwuznaczne spojrzenia. Gwizdy się nasilały. Dotrwaliśmy do końca. Zrobiło się nieprzyjemnie.

Kiedy powróciliśmy do stolika podszedł do nas bramkarz i grzecznie zapytał:

-          Czy nie mówiłem wam że to jest special club?

Potakiwaliśmy ze wstydem głowami.

-          No właśnie. To porządny klub i nie możemy sobie pozwolić na ekstrawagancje – dodał.

Zawstydzeni dopiliśmy nasze drinki i postanowiliśmy opuścić lokal.

Zenek przy wyjsciu przebąkiwał coś o równouprawnieniu.

Osobiście czułem się winny za ten niefortunny wieczór.

 

                                                                      Wasz Chris



powrot do gory

Podróże

Powracający z wielkiej podróży, jaką jest odwiedzenie rodzinnego kraju, zwykle dzielą się na dwie kategorie. Tych zadowolonych, zrelaksowanych i w błogostanie powracających w australijskie pielesze, oraz na tych rozdygotanych, którym właściwie nic się nie podobało i co więcej – zaklinających się że ich noga więcej na tamtej ziemi „nie postanie”. Nie jest to opis typowych malkontentów – bynajmniej.

Ci ostatni przy odrobinie szczęścia, mogliby się zaliczyć do tych pierwszych – szczęśliwców, którym ziemia polska miłą była, a za sprawą Opatrzności nie dane im było nic załatwiać w miejscowych urzędach: gminnych, dzielnicowych czy wojewódzkich.

Nie przytrafiło się im, odwiedzać biur PKS, PKP czy tym podobnych. Przy przekraczaniu granicy nie próbowali załatwiać zwrotu podatku VAT. Nie chorowali podczas pobytu w kraju nad Wisłą i Odrą, ani nie mieli do czynienia z sądownictwem, administracją, ani ze służbami porządkowymi. Nie ubezpieczali się tam i nie korzystali z usług tamtejszych biur podróży. Nikt im nie umarł, ani się urodził. Wreszcie, nie kręcili się w pobliżu blokowisk, cmentarzy, targowisk i dworców – a szczególnie po zmierzchu. Nie próbowali się zabawić w lokalach zwanych DISCO. I na koniec (nie jest to niestety koniec powodów, nie chcę po prostu zanudzić) broń Boże nie próbowali wjechać tam na australijskim paszporcie, bo o tym też ostatnio bardzo głośno.

Z tej to przyczyny Zenek i Maggi zaczęli starania, aby pozyskać ten otwierający furtkę do szczęścia - polski paszport. Nie jest to takie proste.

Chociaż do planowanego wyjazdu pozostało jeszcze ładnych parę miesięcy, już teraz wiedzą że tak zalecanego dokumentu na czas nie dostaną. Tak, tak, aby otrzymać polski paszport, trzeba czekać ponad pół roku?! Dwudziesty pierwszy wiek, myly państwo (jak mawiał ktoś ważny).

Pojadą więc na zastępczych, a kiedy już wrócą z powrotem to dostaną nowiutkie. Prosto do szuflady.

Zenek obawia się problemów z takim dokumentem zastępczym, szczególnie na prowincji (a za taką uchodzą ich rodzinne strony).

-          Mogą nas nie chcieć zameldować, bo uznają że to jakieś przekręty – obawia się Maggi. – Moja znajoma już po dwóch dniach pobytu miała nieprzyjemności od miejscowego sołtysa, który zrugał ją że mieszka bez zameldowania „a 48 godzin minęło”, stwierdził z oburzeniem.

Zenek lęka się trochę wyjazdu, bo jak twierdzi, rodzina do której jedzie mieszka w trójkącie bermudzkim.

-          To nie w Polsce? – zagadnąłem.

-          Wiesz, w polskim trójkącie: między Starachowicami, Pruszkowem, a Łodzią – wyjaśnił.

-          Nie bardzo rozumiem?

-          Co ty gazet nie czytasz, no i internetu nie masz ... – z lekceważącym tonem zwrócił się do mnie – Łódź, to ośmiornica; Pruszków, to mafia z wieloletnimi tradycjami, a Starachowice: mafia partyjna SLD. A my w środku. Ciekawe kto tam teraz rządzi ? – zamyślił się.

-          Tylko broń Boże nie wyciągaj australijskiego paszportu – uprzedzałem go – bo Ci każą dowód osobisty wyrabiać. No i możesz podpaść której z mafii.

-          O co? – zatrwożył się Zen.

-          Mogą żądać haraczu za rezydowanie na ich terenie – uświadomiałem go. – Kiedyś słyszałem o takim przypadku. Najlepiej bądźcie mobilni. Prowadźcie życie w stylu Saddama, lub bin Ladena – dodałem.

-          Co masz na myśli?

-          Wiesz, dzisiaj śpicie tu, jutro gdzie indziej. Nigdzie nie spędzajcie więcej niż dwa dni. To was nie namierzą, ani gmina, ani żadna inna mafia.

-          Co ty, u nas jest władza powiatowa.

-          To uważasz że mafia powiatowa lepsza. Sam wspominałeś Starachowice.

-          Będę uważał, tylko tego cholernego Pesla nie będę miał, ale do czego to mi mogłoby być przydatne?

-          Sam nie wiem. Z tego co słyszałem, to teraz do wszystkiego ten numer potrzebny. Ty się lepiej módl, abyś tam nie musiał niczego załatwiać.

Na wszelki wypadek ułożyłem modlitwę, którą zalecam wszystkim wyjeżdżającym. Zenek w każdym razie, obiecał codziennie ją odmawiać. A oto ona:

  

Aniele Boży stróżu mój

Ty w Polsce przy mnie stój

Od biur i wszelkiego urzędu

Chroń mnie bym nie dostał obłędu

Nie dopuść w szpony biurokracji

I przywiedź z powrotem bez indagacji.

 

 

                                                                          Wasz Chris

 

powrot do gory

 

Nastepne felietony >>