Publikowane tu felietony
Krzysztofa
Deji ukazuja sie w prasie polonijnej w Australii.
Znakomicie ilustruja zycie codzienne Polonusow w Krainie Oz.
Pewne wspomniane tu fakty lub zjawiska,
zrozumiale dla tubylcow, moga byc niejasne dla czytelnikow z
Polski. Prosimy o zadawanie pytan.
|
|
FELIETONY 2
<< Wczesniejsze felietony
Biznesmen
Ekstrawagancja
Podroze
Nastepne felietony >>
|
Biznesmen |
Od pewnego czasu rzadko
widuję Zenka. Przyczyną tego stanu stał sie ... kompjuter – jak mawia Maggi. Zenek nabył
komputer i podłączył do internetu. Od tego czasu każdą wolną
chwilę spędza przed monitorem. Ze względów koniunkturalnych
próbuje wciągnąć w to Maggi, ale ta nie przejawia fascynacji jaką
zapałał do nowej zabawki Zen. Owszem, wchodzi czasem na
www.przychodnia.pl by poczytać o chorobach i ich
leczeniu, ale generalnie nie eksajtuje się (ulubione powiedzonko
Zena), surfingiem w sieci.
Mnie pozostało robić to
samo, albo szukać nowych przyjaciół. Postanowiłem grać na zwłokę.
Przeczekam – pomyślałem.
Zenek w międzyczasie
rozbudował swoje technologiczne imperium. Dokupił dobrej klasy
drukarkę, scanner i CD burner. Tu informacja dla mniej
zorientowanych – to ostatnie urządzenie, umożliwia kopiowanie
dysków kompaktowych.
Nasze nieliczne
spotkania polegają na rozmowach, a właściwie monologu Zenka, na
temat komputerów, sieci internetowej i nieograniczonych możliwości
jakie daje jej używanie.
-
W piątek
znalazłem cool site – informował mnie Zen – wchodzę na
www.123cam.com i oglądam cały świat, w większości na żywo.
A propos oglądania, najlepsze dziewczyny są na
www....com (tu mi szef gazety wykropkował) ale
laski Kris, głowa boli.
Mówił to trochę
przyciszonym głosem bo w drzwiach ukazała się Maggi.
-
On teraz tylko na
kompjuterze siedzi, skaranie boskie – skarżyła się Maggi. – Wiem
że wchodzi na gołe baby, ale jak długo to można oglądać –
narzekała, z pogardą patrząc na Zena.
-
Co ty gadasz
Maggi – bronił się Zen – tam cały świat stoi otworem. O, wiesz –
zwrócił się do mnie – znalazłem nareszcie źródło informacji o nas
i to w języku polskim. Wchodzisz na
www.australink.pl i tam znajdujesz odpowiedzi na
wszystkie trudne pytania kuzynów z kraju.
-
Trudne pytania?
-
No wiesz, pyta
cię kuzyn ile zarabia taki inżynier, czy kucharz w krainie Oz,
albo jak tu podjąć studia, czy jak emigrować. Skąd masz to
wiedzieć – a tam masz gotowe odpowiedzi.
Następnym razem, Zen z
rozpalonymi policzkami i żarem w oczach opowiadał mi, jak to
wchodząc na
www.etrade.com.au może w przeciągu kilku godzin zarobić
kupę szmalu.
-
Nie wychodzisz z
domu a gotówka leci. Wykapujesz jakieś shares które akurat spadły
w dół – opowiadał zapamiętale – kupujesz i, po jakimś czasie
możesz je odsprzedać z 20% zyskiem, lub lepiej.
-
A co jak pójdą
jeszcze bardziej w dół, nie przymierzając ... jak nasza Telstra – zapytałem.
-
Well,...business
risk – odpowiedział po namyśle.
Po paru dniach, łatwym
zarobkiem na giełdzie, już się nie podniecał, natomiast stwierdził że chyba znalazł coś
lepszego. Zaraz potem zapytał mnie, kiedy się wybieram do
biblioteki dzielnicowej. Zamurowało mnie. To musi być jakiś
podstęp – pomyślałem.
Wiedział że często tam
zaglądam, wypożyczając polskie książki, videos, czy dyski
kompaktowe z muzyką, często polską.
Zapałał chęcią zapisania
się do biblioteki, wypytywał mnie o szczegóły. Co więcej, chciał
być członkiem wszystkich możliwych bibliotek w okolicy.
Wszystko wydało się po
paru tygodniach, kiedy to pewnej niedzieli po mszy w polskim
kościele, Zenek pod szyldem TANIE POLSKIE NAGRANIA, w
najlepsze sprzedawał z bagażnika swojego Falcona ... płyty kompaktowe. Faktycznie, po bardzo
zaniżonej cenie.
Kiedy zobaczył mnie
trochę się zmieszał, ale po chwili zaczął mnie przekonywać, że to
dzięki komputeryzacji mógł rozwinąć swój biznes. Spojrzałem na
towar – wybór imponujący. Po bliższych oględzinach można było
zauważyć zatuszowane nazwy i numery bibliotek na okładkach płyt,
które sam przekopiował.
-
Przecież to
nielegalne – powiedziałem po cichu aby nikt z klienteli moich słów
nie usłyszał.
-
A kto to będzie
wiedział – szepnął mi do ucha – tyle tysięcy kilometrów od kraju.
-
A mówiłeś że
dzisiejsza technologia nie liczy się z odległościami.
-
Przecież
australijskich wyrobów nie sprzedaję – uciął niepożądaną dyskusję.
Kiedy zapytałem po dwóch
tygodniach jak mu leci biznes, rozżalony Zen poskarżył się, że
musi zwinąć interes, bo jakaś mafia polska straszyła go, że doniesie policji o jego
działalności.
-
Jak to mafia? –
zapytałem.
-
No wiesz, jeden z
takich co to sam nie zje i drugiemu nie pozwoli. I jak tu można w
takich warunkach rozwinąć skrzydła w biznesie – zakończył ze
smutkiem.
Wasz Chris
powrot
do gory
|
Ekstrawagancja |
Trochę zawaliłem
ostatnio. Muszę się szczerze przyznać. Ale zacznę od początku...
Zawsze utyskiwałem, że my to tylko do klubów, czy domów
polskich po rozrywkę idziemy.
-
A tak do miasta
się wybrać, wpaść do jakiegoś przytulnego klubu, czy knajpki,
posłuchać innej muzyki, czy nawet potańczyć – przekonywałem Zenka.
No i w końcu
przekonałem.
Ostatniej soboty Zen
zadecydował że zamiast polonijnych sentymentów, otwieramy się na
świat.
Maggi wystroiła się na
ten wieczór młodzieżowo, my z Zenkiem żelem wygładziliśmy
przerzedzone uwłosienie.
Pojechaliśmy do miasta,
prosto na ulice rozrywki i nocnego życia.
Spacerując tak ulicą
rozbrzmiewającą coraz mocniejszym rytmem techno, dyskutowaliśmy
dlaczego nas tak zawsze ciągnie do polskiej enklawy, a boimy się
otworzyć na coś odmiennego.
-
Nie eksajtuje
mnie ta ich muzyka – zaczął Zen.
-
Ale mają też
ładne numery – stwierdziła Maggi.
Właśnie dochodziły nas
z pobliża dźwięki w stylu Eltona Johna.
-
Zajdziemy tam? –
zaproponowałem.
-
Why not – zgodził
się Zenek.
Knajpka z której
dochodziła muzyka znajdowała się w podziemiu. Wejście kilkoma
schodami w dół, do sporej piwniczki, przyjemnie udekorowanej. Na
środku spory parkiet do tańca, a wokoło stoliki dwu- i czteroosobowe. Na
stolikach lampiony dodające uroku temu miejscu.Tłoku nie było,
parę stolików stało wolnych. Bramkarz z dziwnym wyrazem twarzy
uprzedził nas że to jest special club i pobrał opłaty wstępu po 10
bucks od męskiej głowy. Ladies free.
Zamówiliśmy drinki i
rozsiedliśmy się w podcieniu niszy, mając widok na całą salę.
Zaczęliśmy się nawzajem upewniać o dobrym wyborze jaki właśnie
dokonaliśmy wpadając tutaj.
-
To musi być klub
dla singli – zauważyła Maggi.
Faktycznie, przy
stolikach siedzieli osobnicy tej samej płci. Mieszanych oprócz nas
nie było.
Zamoczyliśmy usta w
szklankach z zimną whisky, zaczęła grać muzyka. Znów przyjemny
sentymentalny kawałek. Zrobił się ruch, od stolików podążały na
parkiet... pary męskie. Zaczęli w objęciach podrygiwać. Podobnie
zachowywało się kilka młodych kobiet. Osłupieliśmy. Nie zdążyliśmy
jeszcze ochłonąć, kiedy do Maggi podeszła dość atrakcyjna kobieta,
prosząc ją do tańca. Maggi z uśmiechem odmówiła. Po chwili
podeszła do niej następna. My z Zenkiem zaniemówiliśmy.
Przetrwaliśmy w stanie
oszołomienia do końca tego numeru. Z wrażenia w ekspresowym tempie
opróżniłem swoją szklankę. Zamówiłem następną kolejkę.
Znów zaczęły płynąć
romantyczne dźwięki. Nagle dostałem olśnienia. Powstałem,
wyprostowałem się i z ukłonem poprosiłem Maggi do tańca. Widać z
ulgą przyjęła moje zaproszenie, obawiając się kolejnych amantek.
Zaczęliśmy delikatnie podrygiwać w stylu tanga. Gdzieś z boku ktoś
gwizdnął. Po chwili z drugiej strony następny gwizd. Tańczące obok
pary, zaczęły się od nas odsuwać, wymieniając dwuznaczne
spojrzenia. Gwizdy się nasilały. Dotrwaliśmy do końca. Zrobiło się
nieprzyjemnie.
Kiedy powróciliśmy do
stolika podszedł do nas bramkarz i grzecznie zapytał:
-
Czy nie mówiłem
wam że to jest special club?
Potakiwaliśmy ze wstydem
głowami.
-
No właśnie. To
porządny klub i nie możemy sobie pozwolić na ekstrawagancje –
dodał.
Zawstydzeni dopiliśmy
nasze drinki i postanowiliśmy opuścić lokal.
Zenek przy wyjsciu
przebąkiwał coś o równouprawnieniu.
Osobiście czułem się
winny za ten niefortunny wieczór.
Wasz Chris
powrot
do gory
|
Podróże |
Powracający z wielkiej podróży, jaką jest odwiedzenie rodzinnego kraju,
zwykle dzielą się na dwie kategorie. Tych zadowolonych,
zrelaksowanych i w błogostanie powracających w australijskie
pielesze, oraz na tych rozdygotanych, którym właściwie nic się nie
podobało i co więcej – zaklinających się że ich noga więcej na
tamtej ziemi „nie postanie”. Nie jest to opis typowych
malkontentów – bynajmniej.
Ci ostatni przy
odrobinie szczęścia, mogliby się zaliczyć do tych pierwszych –
szczęśliwców, którym ziemia polska miłą była, a za sprawą
Opatrzności nie dane im było nic załatwiać w miejscowych urzędach:
gminnych, dzielnicowych czy wojewódzkich.
Nie przytrafiło się im,
odwiedzać biur PKS, PKP czy tym podobnych. Przy przekraczaniu
granicy nie próbowali załatwiać zwrotu podatku VAT. Nie chorowali
podczas pobytu w kraju nad Wisłą i Odrą, ani nie mieli do
czynienia z sądownictwem, administracją, ani ze służbami
porządkowymi. Nie ubezpieczali się tam i nie korzystali z usług
tamtejszych biur podróży. Nikt im nie umarł, ani się urodził.
Wreszcie, nie kręcili się w pobliżu blokowisk, cmentarzy,
targowisk i dworców – a szczególnie po zmierzchu. Nie próbowali
się zabawić w lokalach zwanych DISCO. I na koniec (nie jest
to niestety koniec powodów, nie chcę po prostu zanudzić) broń Boże
nie próbowali wjechać tam na australijskim paszporcie, bo o tym
też ostatnio bardzo głośno.
Z tej to przyczyny Zenek
i Maggi zaczęli starania, aby pozyskać ten otwierający furtkę do
szczęścia - polski paszport. Nie jest to takie proste.
Chociaż do planowanego
wyjazdu pozostało jeszcze ładnych parę miesięcy, już teraz wiedzą
że tak zalecanego dokumentu na czas nie dostaną. Tak, tak, aby
otrzymać polski paszport, trzeba czekać ponad pół roku?!
Dwudziesty pierwszy wiek, myly państwo (jak mawiał ktoś
ważny).
Pojadą więc na
zastępczych, a kiedy już wrócą z powrotem to dostaną nowiutkie.
Prosto do szuflady.
Zenek obawia się
problemów z takim dokumentem zastępczym, szczególnie na prowincji
(a za taką uchodzą ich rodzinne strony).
-
Mogą nas nie
chcieć zameldować, bo uznają że to jakieś przekręty – obawia się
Maggi. – Moja znajoma już po dwóch dniach pobytu miała
nieprzyjemności od miejscowego sołtysa, który zrugał ją że mieszka
bez zameldowania „a 48 godzin minęło”, stwierdził z oburzeniem.
Zenek lęka się trochę
wyjazdu, bo jak twierdzi, rodzina do której jedzie mieszka w
trójkącie bermudzkim.
-
To nie w Polsce?
– zagadnąłem.
-
Wiesz, w polskim trójkącie: między
Starachowicami, Pruszkowem, a Łodzią – wyjaśnił.
-
Nie bardzo
rozumiem?
-
Co ty gazet nie
czytasz, no i internetu nie masz ... – z lekceważącym tonem zwrócił się
do mnie – Łódź, to ośmiornica; Pruszków, to mafia z wieloletnimi
tradycjami, a Starachowice: mafia partyjna SLD. A my w środku.
Ciekawe kto tam teraz rządzi ? – zamyślił się.
-
Tylko broń Boże
nie wyciągaj australijskiego paszportu – uprzedzałem go – bo Ci
każą dowód osobisty wyrabiać. No i możesz podpaść której z mafii.
-
O co? – zatrwożył
się Zen.
-
Mogą żądać
haraczu za rezydowanie na ich terenie – uświadomiałem go. – Kiedyś
słyszałem o takim przypadku. Najlepiej bądźcie mobilni. Prowadźcie
życie w stylu Saddama, lub bin Ladena – dodałem.
-
Co masz na myśli?
-
Wiesz, dzisiaj
śpicie tu, jutro gdzie indziej. Nigdzie nie spędzajcie więcej niż
dwa dni. To was nie namierzą, ani gmina, ani żadna inna mafia.
-
Co ty, u nas jest
władza powiatowa.
-
To uważasz że
mafia powiatowa lepsza. Sam wspominałeś Starachowice.
-
Będę uważał,
tylko tego cholernego Pesla nie będę miał, ale do czego to
mi mogłoby być przydatne?
-
Sam nie wiem. Z
tego co słyszałem, to teraz do wszystkiego ten numer potrzebny. Ty
się lepiej módl, abyś tam nie musiał niczego załatwiać.
Na wszelki wypadek
ułożyłem modlitwę, którą zalecam wszystkim wyjeżdżającym. Zenek w
każdym razie, obiecał codziennie ją odmawiać. A oto ona:
Aniele Boży stróżu
mój
Ty w Polsce przy mnie
stój
Od biur i wszelkiego
urzędu
Chroń mnie bym nie
dostał obłędu
Nie dopuść w szpony
biurokracji
I przywiedź z powrotem
bez indagacji.
Wasz Chris
powrot do gory
Nastepne felietony >>
|