Publikowane tu felietony
Krzysztofa
Deji ukazuja sie w prasie polonijnej w Australii.
Znakomicie ilustruja zycie codzienne Polonusow w Krainie Oz.
Pewne wspomniane tu fakty lub zjawiska,
zrozumiale dla tubylcow, moga byc niejasne dla czytelnikow z
Polski. Prosimy o zadawanie pytan.
|
|
FELIETONY 3
<< Wczesniejsze felietony
Talent
Grzybobranie
Caddie
Nastepne felietony >>
|
Talent |
Kiedy ostatnio wpadałem
do Zenka, Maggi zawsze siedziała przy komputerze. Stukała i
stukała w klawiaturę, aż któregoś dnia zapytałem, co ją tak do
tego komputera przywiązało.
-
Pozazdrościłam Clintonowej – odpowiedziała z tajemniczą miną – i
postanowiłam też wydać książkę.
Trzymała w rękach
pokaźnej wielkości manuskrypt, który zamierzała wysłać do
największych wydawnictw w kraju.
-
Słyszałam że
tamta miliony na swojej książce robi – mówiła o ostatnio wydanej
książce Hilary Clinton „Living History” . - Ja na początek
zadowolę się tysiącem dolców – wyznała, podając mi stertę kartek.
– Wiem że trochę piszesz to przeczytaj moje opowiadania. Może
słowo wstępne skrobniesz – powiedziała jednym tchem.
-
O.K. –
przytaknąłem – przeczytam, pomyślimy.
Tytuł „ Hollywood i
polityka” sugerował że przez najbliższe wieczory obcował będę
z gwiazdami polityki i szołbiznesu – co często się ze sobą pokrywa
w ostatnich czasach.
Manuskrypt składał się z
kilkunastu nie powiązanych ze sobą opowiadań. Otworzyłem na
chybił-trafił i natrafiłem na: „Niemały biały domek”.
„...Jerzy W.
Krzak z dezaprobatą wyrażał się o swoim poprzedniku:
-
Nie dość że
demokrata to jeszcze upodobania do męskich akcentów miał –
krytykował, siedząc w pokoju owalnym. – Nie myślcie państwo że ja
tak psioczę ze względu na ojca. To tu, tfu...- z grymasem na
twarzy opowiadał – musiałem wszystkie meble wymieniać. Podrapał
stół tym swoim saksofonem i dziury cygarem powypalał. – Jego
podniecał maskulinizm. Kobiety musiały mieć coś męskiego. Nie chcę
być gołosłowny – powiedział J.W.Krzak – oto dowody:
Żona – Hilary (ten od
okularów z czytanki).
Sekretarka – Karol (było
paru wielkich).
Kochanka – Lewiński
(dotychczas nieznany).
-
Mimo że z
wyglądu kobiety, ale kto ich tam naprawdę wie – powiedział lekko
wzburzony.- Co więcej:
Kucharka – Marian (był
już jeden w rządzie).
Córka – Chelsea (klub
footbolistów).
Kotka – Tiffany. Chcecie
więcej?!
-
Nie ! –
wykrzyknęli zgodnym chórem zgromadzeni dziennikarze.”
No...dobre... - pomyślałem
– interesujące, wręcz odkrywcze. Takie nagromadzenie faktów,
metaforyczne ujęcie tematu, nieźle się zapowiada. Przerzuciłem
kilka stron dalej, trafiłem na następną powiastkę pt.
”Michał Pan”:
„...Michał Jackowy rozmawiał z Elżbietą
Krawiec chwytając się co pewien czas nerwowo za krocze.
-
Co ci Michał? – pytała zatroskana
Elżbieta.
-
Nic to – rzekł Michał – to mi tak z
młodości zostało, kiedy to matuś moje gatki w proszku IXI prała.
-
Ja w takiej sytuacji, po prostu
zmieniałam mężów – ze stoickim spokojem wyznała Elżbieta, zwana
nie od parady Kleopatrą.
-
U mnie było gorzej – wyznał Michał –
zacząłem blednąć od tego proszku, mniej więcej od środka ciężkości
mojego wątłego ciała i promieniowałem w obydwie strony. Teraz to
tylko włosy na głowie i paznokcie u nóg pozostały czarne...
-
A ja tak liczyłam że mógłbyś być moim
ósmym – powiedziała łagodnie, opuszczając przy tym wstydliwie
sztuczne rzęsy.
-
Dziewiątym – wyjęknął Michał.
-
Hm...ósmym, Michasiu – zapewniała go –
za Ryszarda, to ja dwa razy wychodziłam..”
Przy ostatnich sekwencjach tego opowiadania tak
mnie sen zmorzył, że ledwo dotarłem do końca.
No niezłe...rośnie nam druga Danielle Steel. Tyle
co tamta, to pewnie Maggi nie zarobi, ale nieźle się zapowiada –
pomyślałem, smacznie zasypiając.
Wasz Chris
powrot
do gory
|
Grzybobranie |
Lubię wyprawy na grzyby,
a szczególnie w towarzystwie Maggi i Zenka. Krocząc w ostępach
leśnych w poszukiwaniu rodziny maślaków czy rydzów, toczymy nieraz
fascynujące i zażarte dyskusje na tematy kultury i sztuki.
Wyglądamy przy tym niecodziennie a prawdopodobnie i groźnie: w
cienkich, białych rąkawiczkach sanitarnych, w celu ochrony palców
przed trwałym zabrudzeniem, wyposażeni w nożyki zwane przez Zena –
kozikami, i plastykowe torby z supermarketu. Miejscowi
Aussies zdążyli się chyba już przyzwyczaić do naszego wyglądu, bo
nie widać z ich strony jakiejkolwiek reakcji . Być może, kiedy już
nas wyminą, swoimi 4WD, czy ute, pukają się
szyderczo w czoło. Ale czego oczy nie widzą,...
Maggi w dziedzinie
zbieractwa leśnego jest bezkonkurencyjna. Zawsze ma już pełną
torbę, kiedy my z Zenkiem do połowy dociągamy. Ale za to
wzbogacamy się intelektualnie naszą dyskusją.
Na moje utyskiwania, na
brak w naszej nowej ojczyznie architektury barokowej którą tak
lubię, Zen z miejsca ripostuje:
- Nie po to
emigrowaliśmy taki kawał do nowego kraju, aby teraz za barokiem
wzdychać. Jak ci brak
staroci to wybierz się w niedzielę na pchli targ. A swoją drogą, z
tym barokiem to było trochę zamieszania – stwierdził zagadkowo.
-
Co masz na myśli?
-
Czy słyszałeś o Wicie Stwoszu? – egzaminował Zen.
-
Głupie pytanie – rozłościłem się - najsławniejszy rzeźbiarz
polski, czy ktoś nie zna ołtarza w kościele Mariackim w Krakowie?
-
Nie taki on polski i nie taki sławny. Owszem teraz, ale w
przeszłości...
-
Co ty opowiadasz?! – zdenerwowałem się na dobre.
-
To ty prawdziwej historii nie znasz – kontynuował Zen – Wit,
naprawdę nazywał się Veit Stvos. Był zdolnym człowiekiem, ale miał
pecha. W Norymberdze gdzie mieszkał zapanowała nowa moda - gotyk. A on był rzeźbiarzem barokowym.
-
Co ty
..., przecież gotyk był
pierwszy – zaprotestowałem.
-
Nie przerywaj – obruszył się Zen – nie zaprzeczysz przecież że był
rzeźbiarzem barokowym. A w jego mieście jak już wspomniałem
wszystko było w gotyku. Co się za robotę złapał to go miejscowy
biskup przeganiał mówiąc: „Nie będziesz mi tu gotyckiego kościoła
barokiem zachwaszczał”. Oburzony Veit opuścił rozinne strony i
zaczął emigracyjną wędrówkę.
Przybył do Bazylei, a
tam podobna sytuacja – bezrobocie dla artystów barokowych.
Pokręcił się trochę i wyjechał do Strasburga. Tam to samo.
Proponowali mu żeby się przekwalifikował; to zapisał się na kursy
malarstwa i grafiki, ale nie bardzo mu to szło. Wyjechał do
Wiednia. A tam klapa, żadnej roboty. Co miało być wyrzeźbione, już
dawno skończone. Ktoś poradził mu -Kraków. Tam dopiero zaczynają
się murować, bo do tej pory w drewnie gustowali, to napewno coś
dla siebie znajdzie. Kościół Mariacki stał pusty, to Rada Miejska
uchwaliła żeby na początek machnął główny ołtarz. Długo mu to
szło, ale w końcu robotę skończył. Wszyscy byli zadowoleni do
czasu, kiedy król dostał cynk, że Wit w gotyckim kościele barokowy
ołtarz zainstalował. Zrobiła się afera, chcieli mu wages zabrać. W
końcu poszli na ugodę. Stwosz zgodził się za free nagrobek na
Wawelu, Kazimierzowi Jagiellończykowi machnąć. No i przez to nie
mógł opuścić kraju. Musiał czekać aż jaśnie król umrze. I tak
przesiedział w tym Krakowie 19 lat. No ale przynajmniej robotę
miał.
Znowu zabawiliśmy dłużej
na szerokiej polanie gdzie wysypała cała kolonia dziewiczych
maślaków. Maggi zawzięcie cięła małe, lepkie grzybki,
przysłuchując się naszej rozmowie. Zaimponował mi Zen swą rozległą
wiedzą z historii sztuki, ale nie jednym mnie już zaskakiwał.
- Czyli już na początku XVI
wieku, barok nie był łatwym kawałkiem chleba – podsumowałem.
Wasz Chris
|
Caddie |
Od paru tygodni Zenek
zanudzał nas nową pasją, którą zaraził się od swojego bossa z
pracy. Ten zapalony golfista-amator, postanowił wyuczyć Zenka na
osobistego tragarza, zwanego caddie. Caddie zwykle dźwiga, czyści
i opiekuje się ekwipunkiem golfisty, jak również doradza mu w
trakcie gry. Zenek bardzo się przejął swoją nową rolą i całymi
dniami studiował filozofię golfa.
Przeczytał kilka
książeczek, wgłębiając się w tajniki terminów golfowych, zagrywek,
sytuacji, regulaminu i zapisu. Jest tego tak dużo że głowa pęka.
Maggi wręcz unikała Zenka ostatnio, jak przykrego zapachu. Ja
wpadałem kurtuazyjnie na godzinkę i cierpliwie go słuchałem. Jego:
3 par, birdie, putter, wedge, 3-wood, 5-iron, double-bogey, i tym
podobne... że ti to nie herbata, tylko pierwsze uderzenie
do poszczególnych dołków z małego plastykowego bolca. A eagle to
nie drapieżne ptaszysko przelatujące właśnie nad polem golfowym,
ale zrobienie dołka o dwa uderzenia mniej niż przewidziano, a
albatross, to o trzy mniej itp. A na przykład, zrobienie w par3
eagle, to już hole-in-one, a za to często są wyznaczane dodatkowe
nagrody pieniężne. Przyznaję, jest to czarna magia. Chyba tylko
Anglicy mogli coś tak skomplikowanego wymyślić.
Zen na dobre zaczął się
przygotowywać do swojej nowej roli. Boss opowiadał mu że zagra w
zawodach, gdzie wystąpią również zawodnicy profesjonalni, tak że
poziom będzie bardzo wysoki.
Ja i Maggi,
naśmiewaliśmy się na początku z Zenka że wystąpi w roli wielbłąda,
o co ten się nawet na nas obraził, ale później próbował nam
ignorantom wyjaśnić, że kadi to poważna i odpowiedzialna
rola doradcy golfisty. A taki na przykład caddie Tigera Woodsa, to
kupę pieniędzy zarabia i często z nim robią wywiady. Co więcej,
tak pochłonęła Zenka ta zabawa, że zaczął nas egzaminować:
-
Jaki club należy
użyć kiedy piłka wpadnie w bunker?
-
Co to znaczy
five-under?
-
Jak wygląda
chipping, a co to drop shot?
Pytania przyprawiające
nas o ból głowy, bo pojęcia nie mieliśmy jak z tego wybrnąć. Maggi
zaczynała już poważnie rozważać, rozstanie z małżonkiem. Mieszały
nam się pojęcia: fairway z fairplay, putting z pettingiem. A Zen
nas dręczył.
Nadszedł wreszcie czas
zawodów.
Zaopatrzeni przez Zenka
w karty wstępu, pojechaliśmy z Maggi na pole golfowe.
Zen udał się tam
znacznie wcześniej, aby dobrze przygotować sprzęt bossa. Przed
wyjściem doradził nam abyśmy nie stali przy jednym dołku, czy
siedzieli przy finałowym green, tylko towarzyszyli Zenkowi który
wraz z bossem przeprawi się przez 18 dołków. W ten sposób będziemy
mieli full picture, jak to się wyraził Zenek.
Muszę przyznać, że
szczerze mu współczułem. To prawie 7 kilometrów marszu. Ja z Maggi
ledwie wyrabialiśmy, a Zen z tym tobołkiem wypełnionym żelastwem
(samych irons miał dziewięć). Ciągle czyścił białym ręcznikiem (po
kryjomu wyciągniętym z szafy), brudne kije golfowe, za każdym
razem przecierając też piłeczkę; ledwie dyszał podążając za swym
energicznym bossem.
Wszystko szło względnie
dobrze do 4 dołka. Kiedy to Zen doradził bossowi aby ten zamiast
pitching-wedge, użył 7-iron ze względu na przeciwny wiatr. Piłka z
kosmiczną prędkością minęła chorągiewkę na green, i wpadła w tzw.
Water hazard, czyli po prostu do małego stawu.
Na dziewiątym Zen
popełnił następny błąd, myląc puttera z driverem. Na dziesiątym,
też się nie popisał wyrywając kilka małych krzewów, tarasujących
prostą drogę do celu. Za ten wyczyn, boss został ukarany dwoma
karnymi punktami (two-shots penalty). A furię złości wywołał u
swojego szefa chęcią rekompensaty za poprzednie uchybienia. A
mianowicie, wepchnął drzewcem chorągiewki piłkę do dołka, uważając
chyba że nikt jego ruchu nie zauważy. I upierał się do końca że
sama wpadła. Oczywiście, boss został zdyskwalifikowany, a Zen
wyleciał na zbitą ... (czymkolwiek by się to nie nazywało) z
funkcji kadiego.
Po tym incydencie Zenek
już nigdy nie wspominał o golfie.
Teraz, tylko częściej
wraca z pracy z bólem głowy.
Wasz Chris
powrot do gory
|