Strona powstala 27.08.2001  
  Strona Glowna Kontakt O stronie Ogloszenia Szukaj: wedlug slow kluczowych - wedlug pytan

 

 

  1. wstep, pomysl, zbieranie informacji

  2. dokumenty, planowanie

  3. Frankfurt - Sydney - Adelaide

  4. Outback

  5. tropik i plaze

  6. Sydney i powrot

  7. zakonczenie i zdjecia

 

 

 

 

 

WYPRAWA DO AUSTRALII - RELACJA BEZPOSREDNIA

zakonczenie i zdjecia



Odcinek 26 - opublikowany 18.09.2002 i 08.10.2002 - Zakonczenie i podsumowanie (liczby)

Zdjecia - czesc I

Zdjecia - czesc II

Zdjecia - czesc III

Zdjecia - czesc IV

W niecale dwa lata pozniej - w maju 2004 - Radek powrocil do Australii. Przeczytaj ciag dalszy relacji >>


Odcinek 26 - opublikowany 18.09.2002 - Zakonczenie i podsumowanie
 

15.09.2002
 

Oj, jak bylo ciezko zasiasc przed komputerem i pisac o podrozy. Minelo juz poltora miesiaca od powrotu z Oz, wydarzylo sie w tym czasie mnostwo rzeczy, ktore raczej nie nastrajaja pozytywnie, a ja myslami ciagle jeszcze jestem w Australii. Po powrocie porwal mnie od razu wir pracy, szalenstwo pogoni za kazdym groszem. Celowo takze odwlekalem moment zakonczenia tego dziennika, karmiac sie wrazeniem, ze poki zostanie on otwarty, niedokonczony, tak dlugo nasza australijska przygoda sie nie skonczy. Namagnesowanie tym kontynentem to jedno, z tym sie liczylem, druga jednak rzecza jest przygnebiajaca mnie – czy moze raczej nas, Justyna ma podobne odczucia – sytuacja w Polsce, w Europie i na swiecie, ciagle przepychanki polityczne, kompletny brak poszanowania dla drugiego czlowieka, grozba wojny, zaglady znowu setek tysiecy ludzi w imie chorych ambicji paru szalonych przywodcow.

W tym ponurym, sinym swietle naszej rzeczywistosci, Australia jawi sie nam jako kraina szczesliwosci, oaza spokoju. Zadowoleni, usmiechnieci Australijczycy wygrali los na loterii, rodzac sie i mieszkajac na kontynencie tak odleglym od naszej tykajacej jak zegarowa bomba polnocnej polkuli. Moze sie wydawac, ze zbytnio idealizuje ten kraj, mialem przeciez tylko okazje przez miesiac poogladac zycie tam sie toczace, na dodatek z perspektywy turysty, ktory przyjechal by ogladac i poznawac, nie zyc i pracowac. Zdaje sobie sprawe, ze tak jak w inne kraje, Australia na pewno boryka sie z roznymi problemami zycia codziennego, ze swiatowymi kryzysami i niepokojami, mam jednak wrazenie, ze z racji polozenia i odleglosci dzielacej ten kontynent od innych, zawieruchy przetaczajace sie przez swiat docieraja tu tylko lekkim powiewem bryzy, nie wywolujac spustoszenia w duszach ludzi. Te dusze caly czas moga spokojnie zyc, zyc radosnie i czerpiac z zycia tyle, ile to zycie jest w stanie zaoferowac.

Australijskie spoleczenstwo jest logiczne, takie tylko okreslenie przychodzi mi do glowy, mysle, ze precyzuje ono cechy dla tego narodu charakterystyczne. Zamknieci na zlo tego swiata, na paskudne niepokoje, wykorzystuja swoja izolacje, by do swego ogrodka nie wpuscic chwastów, ktore zaklocic moga jego kompozycje. Z uporem i konsekwencja buduja swoj dobrobyt, kierujac go jednak w strone zwyklych ludzi, mieszkancow, a nie rozwijajac elity, nie tworzac przepasci pomiedzy tymi co maja, a reszta. Tu czuje sie sie, ze kraj jest dla ludzi, to jego wszyscy mieszkancy maja rowne prawo korzystac z dobrodziejstw otrzymanych w prezencie od natury.  Rownoczesnie dawno nie spotkalem ludzi tak otwartych na innych, nie przywiazujacych wagi do koloru skory czy religii innego czlowieka. Tu kazdy jest czlowiekiem, takim samym, bez wzgledu na to do kogo sie modli czy jakiego koloru partie uwaza za lepsza. Tu nikogo nie obchodzi jak sie wyglada, w co sie jest ubranym, wazne jest to, co ma sie do powiedzenia, do zaprezentowania, i ....... jak szeroko potrafi sie usmiechnac. Utrzymaniu tego status quo pomaga bardzo miedzynarodowy charakter tego mlodego spoleczenstwa. W kraju, w ktorym kazdy czlowiek ma przodkow gdzies za wielka woda, wyksztalcily sie zasady tolerancji i poszanowania innych kultur. „My wszyscy jestesmy Australijczykami” – ucza sie dzieci w szkole, by od poczatku swego swiadomego zycia wiedzialy, w jakim duchu nalezy traktowac sie nawzajem.

Brzmi to wszystko bardzo moze gornolotnie i idealistycznie, ale takie wlasnie odczucia towarzysza mi kazdego dnia, gdy rozmyslam o tym kraju. Lapie sie na ciaglych porownaniach, na zestawianiu w pary, bardzo kontrastowe, rzeczy, ktore draznia mnie tu, a podobaly mi sie na antypodach. Wspomnienia ozywaja jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, gdy tylko mam przed oczami fotografie z Oz, jako obrazy dokumentujace odczucia. Potwierdzaja, ze tak rzeczywiscie bylo, ze ten kontynent istnieje, ze ta podroz sie odbyla. Inaczej moglbym pomyslec, ze tylko mi sie zdawalo.

Strasznie dlugo nie moglem uporac sie ze zdjeciami. Tak jak pisalem, po raz pierwszy sprobowalem postawic na material pozytywowy, czyli slajdy. Konsekwentnie, w czasie calej podrozy trzymalem sie tego, choc sprawialo to troche problemow. Nie zawsze mozna bylo bez problemu kupic filmy, gdy ich zabraklo. Z Polski nie chcialem zabierac zapasu, obawiajac sie przeswietlen bagazu i zlego wplywu na material. Na miejscu z kolei trzeba bylo szukac wiekszych zakladow fotograficznych, by film do slajdow kupic. Ceny bardzo podobne jak w Polsce, zalezne oczywiscie od miejsca, gdzie sie te filmy kupowalo. Najtaniej (10 A$) placilem za rolke (36 klatek, 200 ASA, FUJI) w Adelajdzie, najdrozej (14,95) za porownywalny material w Alice Springs.

Zdjecia robilem Pentaxem MZ50, uzywajac dwoch obiektywow, standardowego 28-80 i tele 70-300. Wypstrykalem 17 rolek, co w efekcie dalo ok. 600 fotek. Jakosciowo wyszly przepieknie, jednak problem pojawil sie przy skanowaniu. Za nic nie moglem uzyskac odpowiadajacej mi jakosci. Zdjęcie, które podswietlone wygladalo na idealne, po zeskanowaniu okazywalo sie lekko nieostre, pokryte mgielka. Mimo to wybralem najlepsze 200 szt. i nie dalej jak w piatek (13.09. tak dlugo popoludniami walczylem ze skanerem) oddalem do punktu fotograficznego, gdzie z plikow wykonano odbitki. Wyszly calkiem calkiem. Przy okazji dowiedzialem sie jednak, ze z domowego, plaskiego skanera nigdy nie osiagne jakosci porownywalnej z oryginalem, potrzebny jest profesjonalny skaner bebnowy. W zwiazku z tym umowilem sie na bezplatna probe, kilka fotek zeskanowanych zostanie w zakladzie foto, zrobione zostana tez odbitki i wtedy zobaczymy. Cala ta procedura jawi sie bardzo skomplikowanie, na przyszlosc chyba zostane przy tradycyjnym materiale negatywowym.

 

Przegladajac te setki zdjec na monitorze komputera, jak zywe wracaly do mnie wspomnienia z podrozy. Od poczatku, od samego przylotu przezywalem ponownie przygody, ktore spotykaly nas w Oz, ogladalem te same miejsca i kojarzylem je z konkretnymi ludzmi.

Kiedykolwiek na jakiejs fotce pojawiala sie Toyota, ktora wypozyczylismy w Sydney, zawsze przed oczami stawala mi Pani Teresa, ktora poznalismy wlasnie przy okazji spotkania w BRITZ-u. Teresa i jej maz Krzysztof, mieszkancy przedmiesc Sydney, bardzo przyjaznie nas potraktowali przy spotkaniu przed naszym odlotem. Utrzymujemy obecnie kontakt mailowy, ze wzgledu na brak czasu nieco rzadszy, niz bysmy chcieli, ale na pewno jeszcze sie kiedys spotkamy.

Gdy dojechalismy do Adelajdy, czekal tam na nas Stan, gospodarz tej strony. Po raz kolejny odwiedzilismy teraz wirtualnie miejsca, po ktorych Stan nas oprowadzil, poswiecajac swoj czas, bysmy mogli jak najwiecej zwiedzic. Rozmawiajac o warunkach zycia w Australii, zwrocil on wtedy uwage na problem trapiacy na tyle duza czesc spoleczenstwa australijskiego, by stalo sie to przedmiotem dyskusji w mediach. Chodzi mianowicie o hazard, ktory wciaga rzesze Australijczykow, bez wzgledu na wiek czy plec. Obrazowal ten problem artykul w gazecie, wspolnie przez nas przeczytany, mowiacy o matce trojga dzieci, ktora sad skazal na odsiadke, dajac jej tylko trzy dni na pozegnanie sie z pociechami przed kilkuletnim wiezieniem. Kobieta ta zdefraudowala potezne ilosci pieniedzy z zaliczek klientow jej firmy na domy, przepuszczajac je przez ruletke. To tylko jeden z morza podobnych przypadkow. W szponach hazardu znajduje sie takze rzesza australijskich emerytow, ktorzy przegrywaja namietnie swoje renty, przechodzac pozniej na garnuszek opieki spolecznej, bez srodkow do zycia. Spacerujac po Adelajdzie Stan pewnego razu z tajemniczym usmiechem wprowadzil nas do okazalego budynku kolo dworca. W salach kasyna, ktore tam sie miesci, przezylismy szok na widok rzedow siwych glow pochylonych nad „jednorekimi bandytami”, stolikami do Black Jacka czy rulety. Trudno bylo dostrzec kogokolwiek mlodego, staruszkowie calkowicie opanowali ten budynek. Bylo okolo poludnia, pod wieczor sytuacja sie zmienia, starsi ludzie wracaja do domow. Jednak w ciagu tych paru przedpoludniowych godzin niektorzy z nich traca srodki do zycia, co gorsza zaciagaja dlugi, ktore rujnuja ich dotychczasowy dorobek. Sprawa zatacza coraz szersze kregi, mowi sie o problemie spolecznym. My jednak pomyslelismy o ogromnym kontrascie dzielacym naszych schorowanych emerytow, stojacych w kolejkach do aptek, od beztroskich australijskich staruszkow szalejacych w kasynach gry. Witalnosc tych starszych ludzi jest zastanawiajaca, powstaje pytanie, dlaczego u nas tak nie jest, dlaczego ludzie w jesieni zycia sa w Polsce tak strasznie zgnebieni i zgaszeni....

Opuszczajac Adelajde Ghanem do Alice Springs, wdepnelismy na sciezke turystyczna, ktora lacznie z nami przemierzaly setki innych turystow, czy to Ozzich, czy obcokrajowcow. Coraz to w jakims miejscu na szlaku, pomimo, ze miejsca te byly odlegle od siebie o setki kilometrow, spotykalismy tych samych ludzi, ktorzy tak jak my tropili atrakcje Australii.

Jadac Ghanem, uzyskalismy kilka wskazowek na temat mijanej trasy od milej kobiety, podrozujacej z synem. Gosc ten zwrocil nasza uwage swoim „hrabiowskim” zachowaniem, grymasil i marudzil, jego niezadowolona twarz ani na chwile nie zmienila wygladu. Jakie bylo moje zdziwienie, gdy w pare dni pozniej, w centrum aborygenskim przy Uluru, myjac zeby o 5 rano niemal nie zderzylem sie glowa z „Panem Hrabia”, ktory tym razem przywolal na twarz szeroki usmiech i gromkim „How are you, spotkalismy sie w Ghanie!” dal mi do zrozumienia, ze duch Uluru przegonil kaprysy z jego glowy. Cos jest w powiedzeniu, ze podroze zmieniaja ludzi...

Gdy bylismy w ubieglym roku na Teneryfie, dotarlismy na najwyzszy szczyt tej wyspy (a zarazem calej Hiszpanii) Pico el Teide, 3718 m.n.p.m. Na pamiatke tego wydarzenia, cichcem zawinalem w T-shirt kawal wulkanicznej skaly, ktory troskliwie opatulony dojechal ze mna do Polski i spoczywa dumnie na polce w naszym domu. Bedac na szczycie Uluru pokusa mowila mi: wez kawalek tej skaly na pamiatke. Czujac jednak magie tego niezwyklego miejsca powstrzymalem sie, co jak sie okazalo uchronilo mnie od klopotow. Rozmawiajac z Teresa i Krzysztofem w Sydney padlo z ich strony pytanie na temat tego typu pamiatek z Uluru. Okazalo sie, ze absolutnie nie wolno zabierac czegokolwiek z tego swietego miejsca Aborygenow. Istnieja juz setki udokumentowanych przypadkow, gdy zabrane kawalki skaly, ktore polecialy z nowymi wlascicielami na inne kontynenty, przyprawialy ich o same problemy. Rozpadaly sie malzenstwa, bankrutowaly firmy, gineli ludzie. Nie pomagalo pozbycie sie kamienia, nalezalo go bowiem odeslac do Australii, do macierzy. Po wyekspediowaniu kamienia z powrotem, problemy mijaly. Chociaz nie jestem przesadny, raczej staram sie patrzec na zycie realnie, to jednak magia Uluru, tej poteznej skaly rzuconej nie wiadomo skad na pustynie plaska jak talerz, zadzialala rowniez na mnie. Uwierzylem  w tajemna moc czastek tej gory.

 

Podrozujac dalej, ogladajac kolejne obrazy z naszej podrozy przypomnial mi sie jeden jedyny niemily incydent, zwiazany z kontaktami z Australijczykami, jaki przytrafil nam sie w czasie calego miesiaca. Jadac autobusem z Cairns do Harvey Bay, przed wycieczka na Fraser Island mielismy nieszczescie dostac miejsca chyba dla liliputow, z tylu autobusu. Poczatkowo nie zwrocilem uwagi na to, ze przed naszymi fotelami jest mniej miejsca na nogi niz przed innymi. Bolesnie przekonalem sie o tym, gdy od razu po ruszeniu autobusu, malo sympatyczne rodzenstwo okolo 18 - letnich Australijczykow opuscilo oparcia swoich siedzen. Na nogi pozostalo jakies 20 cm, nie pomogla prosba do nich, by nieco podniesli oparcia. Doskonale chyba sie bawili sluchajac naszych przeklenstw i narzekan. Nie pozostalo mi nic innego, jak wbicie kolan w opuszczone siedzenie, tak by w miare wygodnie sie ulokowac. Teraz to ja usmiechalem sie pod nosem bezradnie krecac glowa i zaslaniajac sie nieznajomoscia jezyka, gdy upierdliwcy cos tam wygadywali. Po kilkuset kilometrach osiagnelismy kompromis, oparcie powedrowalo w gore, kolana w dol. Wysiedli w Arlie Beach, mruczac cos pod nosami, pozegnaly ich nasze promienne usmiechy. Have a nice day!

W tym samym autobusie, z nudow (z Cairns do Harvey Bay jechalismy dobe) i braku ksiazek, dawno juz przeczytanych, pograzylem sie w lekturze bezplatnej gazety dla backpakersow. Znalazlem tam artykul o Fraser Island, na ktora zmierzalismy. Dotyczyl on walesajacych sie po wyspie dzikich psow dingo. Stwory te, ponoc zbyt bojazliwe by zaatakowac doroslego czlowieka, na poczatku roku zagryzly na Fraser 10 – letniego chlopca. Ostrzegano przed nimi, zalecano szczegolna ostroznosc. Potraktowalem to troche z przymruzeniem oka. Po dotarciu na Fraser Island okazalo sie jednak, ze problem jest chyba powazniejszy niz myslalem. Wszedzie, na plakatach, ulotkach, wszelkich materialach reklamowych o wyspie ostrzegano o tym problemie. Rozwieszone one byly takze na wewnetrznych stronach drzwi toalet, przebywajac w tym miejscu trudno bylo ich nie przeczytac. Zalecano, by w razie napotkania psow dingo w zadnym przypadku ich nie karmic, nie spuszczac z oka i wolac o pomoc. Napedzilo nam to wszystko niezlego stracha, spedzalismy przeciez noc na plazy, z dala od innych ludzi, chronieni tylko namiotem. Oczami wyobrazni widzialem juz nocna walke z wataha wyglodnialych drapieznikow. Troskliwie pochowalismy resztki jedzenia, wszystko, co mogloby przywolac psy do naszego obozu. Cale szczescie, ta ulotkowa kampania przeciwko dingo okazala sie dmuchaniem na zimne. Noc spedzilismy spokojnie, a psy dingo mielismy jedyni okazje podziwiac jadac nasza mala terenowka po plazy, jak majestatycznie pokonywaly szeroki pas piachu przemieszczajac sie wglab tej cudownej wyspy.

Kolejne zdjecia doprowadzily mnie z powrotem do Sydney, pieknego miasta, gdzie czlowiek doslownie potyka sie o rzeczy niezwykle, odpoczywa w cieniu najslynniejszej na swiecie opery i spaceruje po najwiekszym na swiecie wieszaku na ubrania – Harbour Bridge. Przegladajac kolejne fotografie, czulem jak nieuchronnie zbliza sie ta ostatnia, z lotniska, z ostatniego momentu na australijskiej ziemi. Z ostatniego momentu pobytu na innej planecie, Wedze, tak innej od naszej nekanej problemami Ziemi. I pomyslec, ze na ta Wege wcale nie jest tak daleko, to tylko dwadziescia pare godzin lotu. Zatrzaskujac okladke ostatniego albumu wiedzialem juz, ze jeszcze tam wroce..... Moze sie tam spotkamy?

 

PODSUMOWANIE I STATYSTYKA

 

Nasza podroz po Australii rozpoczelismy 25.06.2002. a zakonczylismy dokladnie miesiac pozniej, 25.07.2002. Obydwoje mielismy plecaki trekingowe, wazace miedzy 18 a 20 kg i male plecaki podreczne, wazace ok. 7 kg każdy. W podroz zabralismy aparat fotograficzny z dwoma obiektywami i kamere wideo.

Spedzilismy w Australii 31 dni i 30 nocy, w tym:

 

w hostelach i schroniskach 11 nocy
na polach caravaningowych 9 nocy
w samochodzie 3 noce
w autobusie 3 noce
pod golym niebem 2 noce
w pociagu 1 noc
w namiocie 1 noc

 

Podrozujac po wielkiej petli pokonalismy ogółem ok. 10 600 km roznymi srodkami lokomocji, w tym:

 

autobusem ok. 5 400 km
samochodem ok. 3 500 km
pociagiem ok. 1 600 km
samolotem (na Fraser Island) ok.      50 km
statkiem (na rafe koralowa) ok.      50 km

 

Wykonalismy ok. 600 fotografii i nakrecilismy 2 poltoragodzinne kasety wideo.

W czasie podrozy staralismy się zyc w miare oszczednie, ale tez bez ekstremow. Zalozylismy, ze w miare mozliwosci postaramy się nocowac w pokojach 2-osobowych, a nie w zbiorczych salach. Nie rezygnowalismy tez z zadnych mozliwosci zwiedzena czegokolwiek, wychodzac z zalozenia, ze okazja do ponownego odwiedzenia Australii może nie trafic się tak predko.

Ogółem w czasie tych 31 dni wydalismy w Australii sume 5.351, 80 A$, czyli 12.683,76 zl wg kursu 1 A$ = 2,38 zl.

 

Na wydatki zlozyly się: 

 

Noclegi

785,00 A$

Jedzenie (wszystko razem)

975,75 A$

Wynajem samochodow

770,00 A$

Paliwo

324,00 A$

Bilety autobusowe

1190,00 A$

Bilety na pociag

198,00 A$

Wycieczki zorganizowane

760,00 A$

Komunikacja miejska

181,50 A$

Bilety wstepow

88,00 A$

Internet

79,55 A$

 

Przyznam szczerze, ze wydalismy wiecej pieniedzy niż zakladalem pierwotnie. Liczac przed wyjazdem, okreslalem pulap lacznych wydatkow na kwote 150,00 A$ dziennie, czyli 4.650,00 A$. Nie wszystko dalo się jednak przewidzec, na miejscu czekalo wiele roznych pokus...

Na pewno inaczej podchodzac do sprawy można byloby sporo zaoszczedzic. Noclegi w salach wieloosobowych, zywienie się bardziej polproduktami niż korzystanie z restauracji, ograniczanie korzystania z atrakcji (np. na Fraser Island można poplynac promem) itd. My ze względu na ograniczony czas chcielismy „wyciagnac” z tego wyjazdu jak najwiecej. Już na miejcu postanowilismy, ze raczej zdecydujemy się na odrobienie wydatkow w Polsce, niż ograniczenie szans na zobaczenie czegokolwiek.

Bawiac się cyframi i podsumowujac można stwierdzic, ze jeden dzien spedzony w Oz kosztowal nas ok. 410 zł, lub każdy pokonany kilometr 1,20 zł.

To były jak dotychczas najpiekniejsze wakacje naszego zycia i to jedyne stwierdzenie warte jest kazdych pieniedzy.

 

K O N I E C

powrot do gory

 

W niecale dwa lata pozniej - w maju 2004 - Radek powrocil do Australii. Przeczytaj ciag dalszy relacji >>