Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Nigdy nie mów nigdy!!!

Panorama w sieci, sierpień 2004

Agnieszka opisuje swoje przygotowania do wyjazdu do Adelaide

(Korespondencja z Europy)

Na początku mojej relacji chciałabym gorąco podziękować australink.pl za pomoc w przygotowaniach do wyjazdu do Adelajdy, jak również i tym wszystkim, którzy zechcieli podzielić się swoimi doświadczeniami, a których wspomnienia i rady czytałam przez ostatnie miesiące z ogromnym zainteresowaniem – patrz www.student.eduau.pl, www.forum.australink.pl.

Dlatego postanowiłam podzielić się swoimi doświadczeniami oraz refleksjami na temat mojego wyjazdu do Australii. Być może nie napiszę nic nowego, ale myślę, że winna jestem to tym wszystkim, którzy zechcieli poświęcić trochę swojego czasu i opisać swoje drogi prowadzące na antypody.

Zaczęło się trzy lata temu

Nigdy nie mów nigdy!!! Życie potrafi być tak zaskakujące, że czasami naprawdę nie wiadomo co może zdarzyć się jutro!

Gdyby parę lat temu ktoś powiedział mi, że kiedyś będę leciała do Australii, parsknęłabym śmiechem. Kto? Ja?!

A wszystko zaczęło się dwa lata temu, a właściwie to trzy... kiedy wyjechaliśmy do pracy w Niemczech na kontrakt, który dostał mąż. Choć w zasadzie mój mąż od lat myślał o wyjeździe z kraju, to życie nasze potoczyło się trochę inaczej i ciężko było planować coś, na co nie było i pieniędzy i odwagi (z tą odwagą to mam na myśli siebie).

Przedstawiam się...

Oboje jesteśmy w średnim wieku i można powiedzieć, że jesteśmy dziećmi kryzysu. Doskonale pamiętam czekoladę na kartki (bo akurat czekoladę uwielbiam) jak i długie kolejki, w których musiałam stać jako dziecko...

Poznaliśmy się mając po 15-16 lat i bardzo wcześnie zostaliśmy rodzicami. Mając 18 lat urodziłam syna i zaczęło się nasze dorosłe życie. Oboje z mężem kończyliśmy szkoły zaocznie i wieczorowo, bo trzeba było zadbać o stronę finansową rodziny, a więc zwyczajnie pracować. I tak borykaliśmy się w Polsce z troskami dnia codziennego do 2001 roku, kiedy to dostaliśmy propozycję wyjazdu do Niemiec.

Dla mnie była to duża zmiana, dla syna zresztą też. Głównie z powodów językowych. Ale jak to się mówi – do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja i tak dokładnie było z nami. No, może syn bardziej tęsknił za kolegami...

Po dwóch latach pobytu i odłożeniu niewielkiej gotówki, rozpoczęliśmy planowanie naszej przyszłości. O powrocie do kraju nie było mowy. Za bardzo pamiętałam szarą rzeczywistość dnia codziennego, wieczne borykanie się z kredytami, debetami itd.

Palcem po mapie

Pomysłów mieliśmy sporo, bo łatwo jest podróżować palcem po mapie... Anglia, Irlandia, Kanada... To kraje, które braliśmy pod uwagę. I choć spore szanse mieliśmy na wyjazd do Kanady, ponieważ mogliśmy uzyskać potrzebne punkty, zdecydowaliśmy się na Australię i naukę w tym kraju. Dlaczego?

Tu muszę napisać troszkę o naszym zamiłowaniu do wody, słońca i sportu. Przez ostatnie kilka lat wakacje spędzaliśmy w Chorwacji. Kraj ten urzekł nas tak bardzo, że nie wyobrażam sobie zimy w Kanadzie, albo lata, gdzie maksymalna temperatura wynosi 19 st. C. (jak ponoć w Irlandii). Ja pochodzę z nad morza, a mąż choć z południa Polski, to przez ostatnie dwadzieścia lat mieszkał właśnie nad morzem. W chorwackim Adriatyku urzekło nas najbardziej to, co w Bałtyku jest niemożliwe. Godzinami można było pływać w maskach i z płetwami podziwiając cuda, które kryją się pod wodą. Od kiedy tylko pamiętam, marzeniem mojego męża było kupienie jachtu. Zresztą zawodowo mąż jest związany z morzem.

Poza tym mamy duszę podróżników, nie lubimy nudy, nie przywiązujemy się zbytnio do rzeczy i myślę, że właśnie wyjazd do Australii da nam najwięcej wrażeń. Będzie to przygoda naszego życia, z którą wiążemy większe nadzieje na przyszłość. I w głębi duszy wiem, że zakochamy się w tym kraju i zrobimy wszystko, aby zostać tam dłużej.

Działamy!

A teraz przejdę do konkretów. W zasadzie to jesteśmy jeszcze w trakcie załatwiania formalności wyjazdowych. Myślę jednak, że do tej pory zrobiliśmy sporo w tym kierunku i reszta to już łatwizna (mam nadzieję, że wizę dostaniemy bez problemów).

Na samym początku radzę koniecznie skontaktować się ze Stanem, ponieważ to od Niego otrzymaliśmy wiele cennych informacji i to On był i jest naszym łącznikiem z Krainą Oz. Miło gdy wiesz, że w tym dalekim kraju jest choć jedna znajoma osoba, mimo, iż tak naprawdę to się nie znamy, a takich jak my jest wielu.

Moim zdaniem korzystanie z pośredników w Polsce jest zbędne i prawdopodobnie kosztowne. My bardzo dużo czasu spędziliśmy w internecie i można tam znaleźć naprawdę wszystko, oczywiście pod warunkiem, że znajomość języka angielskiego pozwala na takie rozwiązanie. W naszym przypadku to mąż jest tą mocną stroną, jeśli chodzi o język. Z tego też względu to on właśnie będzie studiował, a ja będę pogłębiała na razie swój angielski. Decyzja ta jest też podyktowana względami ekonomicznymi. Jeśli na miejscu okaże się, że mamy pracę i sytuacja finansowa nie będzie zła, wówczas będę starała się o wizę studencką dla siebie. I choć początkowo mieliśmy trochę inne plany, to ostatecznie stanęło na tym, że Marcin zdecydował się na dwuletnie Diploma of Information Technology w Instytucie TAFE, a ja na kurs angielskiego. Będzie trwał dwa i pół miesiąca, bo taki jest limit, jeśli nie mam wizy studenckiej. Zajęcia są jednak codziennie i myślę, że efekt będzie widoczny szybko... Tym bardziej, że w Niemczech przez ostatnie dwa lata posługiwałam się w pracy właśnie angielskim. W wyborze szkoły pomógł nam Stan.

Myślę, że dopiero po paru miesiącach spędzonych w Adelajdzie (czytałam, że Adela jest jednym z tańszych miast), będziemy mogli właściwie ocenić nasze możliwości i łatwiej nam będzie planować co dalej. Tu mam na myśli głównie swoją osobę, ponieważ początkowo chcieliśmy wykupić również kurs zawodowy dla mnie (z myślą o zdobyciu potrzebnych dodatkowych punktów).

Zależy nam na znalezieniu szkoły z językiem niemieckim dla syna. Po trzech latach spędzonych w niemieckiej szkole szkoda byłoby przerwać naukę tego języka. Dostaliśmy wykaz odpowiednich szkół od Stana. Jest ich kilka i myślę, że uda nam się znaleźć coś blisko miejsca zamieszkania. Choć nie jest to takie pewne. Jedna z nich odmówiła nam przyjęcia Łukasza z braku miejsc. Stan pisał, abyśmy się tym nie martwili, ponieważ to całkiem normalna sytuacja.

Wysłaliśmy formularz zgłoszeniowy do Departamentu Edukacji Południowej Australii (South Australian Department of Education and Children's Services). Dodatkowo dokonaliśmy przelewu SWIFT na wskazane przez DECS konto. Wszystko to trwało dosłownie kilka dni i nie było wcale kłopotliwe. Kiedy już będziemy na miejscu i wybierzemy szkołę, DECS dokona transferu pieniędzy na jej konto. Zastanawiamy się nad znalezieniem mieszkania przez internet i choć może to trochę ryzykowne (bo przecież nie widzisz dokładnie w jakim stanie znajduje sie to mieszkanie), to jest to pewien komfort po przyjeździe.

Jak ja to przeżyję?!

Dwa dni temu odebraliśmy bilety lotnicze we Frankfurcie i nie powiem – poczułam dreszcz emocji. Trzymając je w ręku zdałam sobie sprawę, że to wszystko dzieje się naprawdę. To nie sen! Niespełna cztery miesiące temu po raz pierwszy leciałam samolotem do Pizy (raptem niecałą godzinę), a tu nagle taka wyprawa.Uff... Jak ja to przeżyję?!

Lecimy z Frankfurtu z przesiadką w Hongkongu liniami Cathay Pacific. W Adelajdzie będziemy po kilkudziesięciu godzinach spędzonych w podróży. A jeszcze 12 godzin jazdy z Polski do Frankfurtu! Ciekawe, jak będziemy wyglądali na miejscu ?

Z kupnem biletów mieliśmy trochę przejść. Początkowo mąż zarezerwował je przez internet w polskim biurze podróży. Wszystko wyglądało w porządku, ale niestety nie mogliśmy się doprosić szczegółowego potwierdzenia rezerwacji, jak i podania danych dotyczących płatności za bilety. Zadzwoniliśmy więc do biura linii Cathay Pacific we Frankfurcie i okazało się, że ceny, które podawane są w internecie przez tego przewoźnika, są o wiele wyższe, niż faktyczne, a dodatkowo zyskujemy 10 kg bagażu na osobę! A to już daje nam 30 kilogramów więcej (3 osoby)! Oczywiście mamy możliwość zmiany daty wylotu w razie konieczności, ale to już za dodatkową opłatą. Za trzy bilety zapłaciliśmy 1980 euro.

Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i na początku grudnia staniemy na australijskiej ziemi. I powitamy lato, z czego jestem niezmiernie zadowolona.

Siedzimy na walizkach

W tej chwili zostaje nam tylko wizyta u lekarza i załatwienie wizy. Siedzimy na walizkach, a właściwie pakujemy cały nasz dobytek i wracamy na cztery miesiące do Polski. Mąż z przerażeniem patrzy na ilość moich rzeczy i pyta, czy to ja naprawdę wybieram się w najbliższym czasie do Australii? To fakt, że rozpuściłam się w zakupach tutaj i przez ostatnie miesiące, mimo protestów mojego męża, nie mogłam odmówić sobie jeszcze paru rzeczy... Dlatego tak bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że możemy zabrać ze sobą dodatkowe 30 kilogramów bagażu.

I to tyle na razie... Wracam do pakowania i sprzątania, bo jutro opuszczamy Niemcy. Napiszę jeszcze przed wyjazdem czy udało nam się znaleźć mieszkanie w Adelajdzie i ile czasu czekaliśmy na wizę.


Agnieszka Byzdra


Przeczytaj odcinek drugi

Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011