Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Nigdy nie mów nigdy (3)

Panorama w sieci, styczeń 2005

Ostatnio mój syn w emailu do kolegi napisał po prostu: „Australia to kosmos”

Przypomnij sobie odcinek drugi


Ktoś kiedyś mi powiedział: „aby marzenia się spełniały, to koniecznie trzeba je sobie wymarzyć w najdrobiejszych szczegółach, a wtedy zaczną się one naprawdę urzeczywistniać”. Wystarczy uruchomić jeden z elementów, aby tak jak w dominie wszystko ruszyło całą parą...

I tak było z nami...Spełniło się w końcu to, o czym od dawna cichutko marzyliśmy i na co czekaliśmy cierpliwie przez ostatni rok. Od chwili wkroczenia na pokład samolotu wszystko potoczyło się już samo.

Ponad trzy tygodnie temu, cało i zdrowo, wylądowaliśmy na australijskiej ziemi. A dokładniej mówiąc chyba w jednym z najpiękniejszych miejsc jakie dotychczas widziałam. Od samego początku urzekło nas malownicze położenie Adelajdy. Z jednej strony całkiem spore wzgórza, a po przeciwnej ocean a właściwie Zatoka Św. Wincentego.

Adelajda to wielkie miasto zwłaszcza dla kogoś, kto urodził się i wychował w czterdziestotysięcznej mieścinie, jak ja właśnie. Niewiarygodne jest to, iż prawie wszyscy mieszkają tu w domkach jednorodzinnych!

Centrum miasta jest oddzielone od licznych przedmieści pasmem parków i zieleni.

Zadziwiające jest to, iż jeżdżąc ulicami Adelajdy ani razu nie staliśmy w korku! Ich tu po prostu nie ma!

Poza tym mamy tu wszystko! Palmy i całkiem „zwyczajne”, a więc europejskie drzewa. Kolorowe papugi, które jakby nigdy nic przelatują nad naszymi głowami i tak opatrzone, szare gołębie z czubkami. Mewy przypominające te nasze nadbałtyckie i wielkie pelikany, kóre widzieliśmy lecące nad plażą . Lato w środku zimy i Świętego Mikołaja w krótkich spodenkach... Brak mi odpowiednich słów, aby wyrazić dokładnie to, co czuję.

Tak wiele myśli krąży w mojej głowie i tak wieloma refleksjami chciałabym się podzielić... Ostatnio mój syn w emailu do kolegi napisał po prostu: „Australia to kosmos”. I myślę, że zaskakująco trafnie wyraził tym jednym krótkim zdaniem to, co czujemy w tej chwili.

Kartka z podróży

Cofnę się w czasie, ponieważ chciałabym się podzielić z wami bardziej praktycznymi doświadczeniami z samej podróży jak i z początkowego okresu organizowania naszego nowego życia w tym niezwykłym kraju jakim z pewnością jest Australia.

Do Frankfurtu dotarliśmy po niespełna dziesięciu godzinach spędzonych w busie. Szczerze mówiąc to już po przekroczeniu niemieckiej granicy poczuliśmy się lepiej. A gdy zbliżaliśmy się do Frankfurtu, to gdzieś w głębi serca poczułam tęsknotę do miejsc, gdzie jeszcze nie tak dawno mieszkaliśmy. Kierowca busa dowiózł nas dokładnie pod sam hotel, który zarezerwowaliśmy wcześniej przez internet. Rano czekało na nas niemieckie śniadanko i... w drogę! Hotelowy bus zawiózł nas na lotnisko. Gratis, co było dla nas miłym zaskoczeniem. Lecąc do Hongkongu pierwsze godziny upłynęły nam na oglądaniu filmów, zerkaniu przez okno (niestety szybko zrobiło się całkiem ciemno) i przekąskach, których nam nie żałowano.Niestety po około siedmiu godzinach poczułam się nie najlepiej.

Rano, po wylądowaniu w tak oczekiwanym Hongkongu, nie mieliśmy już sił na jego zwiedzanie. Zmiana czasu dała znać o sobie. Fundusze, które mieliśmy odłożone na zwiedzanie tego egzotycznego miejsca, przeznaczyliśmy na odpoczynek w tzw. loży. Koszt loży to 30 USD za osobę. Ważne jest jednak, aby znaleźć tę najtańszą. Takich miejsc na lotnisku jest kilka, oferują różny standard, a więc i ceny mogą się odpowiednio różnić. Generalnie “loża” to takie miejsce, w którym mogliśmy wziąć gorący prysznic, skorzystać bez żadnych ograniczeń z internetu, i w którym bez przerwy czynny jest bufet, gdzie serwują wspaniały ryż z warzywami i kurczakiem, coś w rodzaju gulaszu, owoce, ciasto i wszelakie napoje...

Dlatego po kilkunastu godzinach oczekiwania na lot do Adelajdy z przyjemnością wsiadłam do samolotu. Bogatsza w doświadczenia od razu przygotowałam sobie mokry ręcznik, z którym nie rozstawałam się niemal do końca podróży, ponieważ podczas pierwszego lotu najbardziej dało mi się we znaki suche, klimatyzowane powietrze w samolocie. Oprócz tego polecam zaopatrzyć się w jakieś środki zapobiegające puchnięciu nóg. Ja kupiłam je tak na wszelki wypadek i niestety podczas pierwszego lotu ich nie zażyłam. Nie wierzyłam, aby coś takiego mi się przytrafiło. A jednak podczas drugiego lotu dziękowałam w duchu wszystkim, którzy radzili, abym zabezpieczyła się przed tą dolegliwością.

Po kolejnym dziesięciogodzinnym locie z entuzjazmem zapięłam pasy gotowa do wylądowania w krainie Oz. Samolot dość gwałtownie podchodził do lądowania i powiem szczerze, że nie mając dużego doświadczenia w lataniu, nerwowo złapałam męża za rękę gotowa na najgorsze. Ponieważ siedzieliśmy w środkowym rzędzie i nie mogłam nawet wyjrzeć przez okno pomyślałam, iż nie zdążę zobaczyć upragnionej Australii!

Los okazał się jednak łaskawy i samolot najzwyczajniej w świecie wylądował... Na lotnisku w Adeli czekał na nas przedstawiciel szkoły i zawiózł nas do hotelu.Na miejscu okazało się, iż nie możemy zapłacić czekami podróżnymi za hotel i pierwsze co musieliśmy zrobić to, niestety, założyć konto w banku. A nie była to pierwsza rzecz jaką miałam ochotę zrobić po prawie trzydniowej podróży. Na szczęście panie w hotelu Torrens International Residence w Modbury pozwoliły nam zostawić nasze wielkie torby. Niestety, jako trzy-osobowa rodzina musieliśmy zapłacić za trzy jedynki. Innych pokoi w tym hotelu nie oferują. Kosztowało nas to po 117 australijskich dolarów za osobę na tydzień. Sporo, ale gdzieś trzeba było przecież na początku zamieszkać.

W ciągu kilku pierwszych dni czuliśmy się zmęczeni. Nie bez znaczenia były zmiana czasu i pory roku. Mieliśmy tyle spraw na głowie! Jeszcze w Polsce założyliśmy sobie, że w ciągu dwóch pierwszych tygodni znajdziemy mieszkanie, kupimy samochód i urządzimy się w nowym miejscu. A tu minęły już pierwsze dni i nic... Ponadto w hotelu okazało się, że w kuchni, z której mogliśmy korzystać, nie było potrzebnych naczyń i talerzy do przygotowania posiłków. Musieliśmy więc zaopatrzyć się w niezbędne akcesoria kuchenne, aby uniknąć kosztów żywienia w mieście.

Szukamy mieszkania

Po paru dniach korzystania z transportu miejskiego z ulgą wsiedliśmy do własnego auta. Uff, co za ulga! Oglądanie mieszkań zaczęło być o wiele łatwiejsze. Adelajda ma wprawdzie bardzo dobrze rozwiniętą sieć autobusową, jednak jeżdżenie autobusem kilka razy dziennie, z jednej dzielnicy do drugiej, pochłaniało nam mnóstwo czasu. Niestety, nie udało nam się znależć żadnego mieszkania blisko centrum, które mieściłoby się w naszym budżecie i spełniałoby nasze oczekiwania.

Śledząc w internecie (www.realestate.com.au) przez ostatnie parę miesięcy oferty wynajmu, zdążyłam się zorientować, że można znależć całkiem niezłe mieszkanie za cenę jaką sobie zaplanowaliśmy. I tu pojawił się mały problem. Mieliśmy do wyboru: albo zdecydować się na gorsze mieszkanie, albo dalej płacić dość spore pieniądze za hotel. Wręcz zbawienna okazała się pomoc pani z recepcji, która zarekomendowała nas w jednej z agencji i pomogła nam wynająć ładne, umeblowane mieszkanko. Warunkiem wynajmu było to, iż musieliśmy zamieszkać w nim na minimum 4 miesięce. Nie jest to blisko centrum, syn też daleko ma do szkoły, ale na razie jesteśmy bardzo zadowoleni. I co najważniejsze – zyskaliśmy czas na spokojne znalezienie mieszkania bliżej centrum Adeli.

Należy podkreślić, że procedura wynajmu mieszkania czy domu różni się stanowczo od tych, które przechodziliśmy zarówno w Polsce jak i w Niemczech. Tutaj jest po prostu większa konkurencja. Wiele osób ogląda mieszkanie w tym samym czasie. Następnie należy złożyć aplikację, która jest rozpatrywana przez właściciela... Tutaj decydujące mogą być referencje. My po czteromiesięcznym pobycie w Glenelg (prestiżowa nadmorska dzielnica, przyp. red. nacz.) takie uzyskamy.

Niespodzianka dla Łukasza

Drugiego dnia po przylocie mieliśmy spotkanie w szkole, do której Łukasz będzie uczęszczał w czasie naszego pobytu w Adelajdzie. Wcześniej na to spotkanie umówił nas Stan. Przedstawiciel szkoły okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, który po rozmowie z synem zakwalifikował go do klasy wyższej, niż oczekiwaliśmy. Była to dla nas, a dla Łukasza w szczególności, miła niespodzianka. Mamy nadzieję, że poradzi on sobie w nowej szkole bez większych problemów.

Pierwsze tygodnie zleciały nam bardzo szybko i dopiero teraz mamy tak naprawdę czas, aby odetchnąć i rozkoszować się do woli wakacyjną atmosferą adelajdzkiej plaży i okolic. Tym bardziej, że z naszego mieszkania do plaży jest zaledwie 300 metrów!

Za nami sylwester i Nowy Rok – czas na posumowanie starego roku jak i zaplanowanie kolejnego... Mam nadzieję, że ten nowy 2005 rok, choć z pewnością będzie dla nas bardzo pracowity i pełen wyrzeczeń, okaże sie owocny.

Napisałam wcześniej, że w głębi duszy wiem, że na pewno zakochamy się w tym kraju. I... zakochaliśmy się! Od pierwszego wejrzenia! Może dlatego, że tutejsze okolice tak bardzo przypominają nam ukochaną Chorwację. I jest tylko jedna jedyna rzecz, która w przyszłości może zakłócić mój spokój i radość w tym pięknym miejscu – tęsknota. Nie za ojczyzną, bo mój dom jest tam, gdzie jest moja rodzina, ale za mamą, która tam została. Zdaję sobie sprawę, iż Australia to odległy kontynent i nie będziemy mogły odwiedzać się tak często, jak tego byśmy obie pragnęły.

Z nadzieją jednak spoglądam w przyszłość... bez niej, bez tej nadziei, pewnie by mnie tu w ogóle nie było......


Agnieszka Byzdra


Zdjęcia: galeria.australink.pl


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011