Ostatnio mój syn w emailu do kolegi
napisał po prostu: „Australia to kosmos”
Przypomnij sobie odcinek drugi
Ktoś kiedyś mi powiedział: „aby
marzenia się spełniały, to koniecznie trzeba je sobie wymarzyć w
najdrobiejszych szczegółach, a wtedy zaczną się one naprawdę
urzeczywistniać”. Wystarczy uruchomić jeden z elementów, aby tak jak
w dominie wszystko ruszyło całą parą...
I tak było z nami...Spełniło się w
końcu to, o czym od dawna cichutko marzyliśmy i na co czekaliśmy
cierpliwie przez ostatni rok. Od chwili wkroczenia na pokład samolotu
wszystko potoczyło się już samo.
Ponad trzy tygodnie temu, cało i
zdrowo, wylądowaliśmy na australijskiej ziemi. A dokładniej mówiąc chyba
w jednym z najpiękniejszych miejsc jakie dotychczas widziałam. Od samego
początku urzekło nas malownicze położenie Adelajdy. Z jednej strony
całkiem spore wzgórza, a po przeciwnej ocean a właściwie Zatoka Św.
Wincentego.
Adelajda to wielkie miasto
zwłaszcza dla kogoś, kto urodził się i wychował w czterdziestotysięcznej
mieścinie, jak ja właśnie. Niewiarygodne jest to, iż prawie wszyscy
mieszkają tu w domkach jednorodzinnych!
Centrum miasta jest oddzielone od
licznych przedmieści pasmem parków i zieleni.
Zadziwiające jest to, iż jeżdżąc
ulicami Adelajdy ani razu nie staliśmy w korku! Ich tu po prostu nie ma!
Poza tym mamy tu wszystko! Palmy i
całkiem „zwyczajne”, a więc europejskie drzewa. Kolorowe papugi, które
jakby nigdy nic przelatują nad naszymi głowami i tak opatrzone, szare
gołębie z czubkami. Mewy przypominające te nasze nadbałtyckie i wielkie
pelikany, kóre widzieliśmy lecące nad plażą . Lato w środku zimy i
Świętego Mikołaja w krótkich spodenkach... Brak mi odpowiednich słów,
aby wyrazić dokładnie to, co czuję.
Tak wiele myśli krąży w mojej
głowie i tak wieloma refleksjami chciałabym się podzielić... Ostatnio
mój syn w emailu do kolegi napisał po prostu: „Australia to kosmos”. I
myślę, że zaskakująco trafnie wyraził tym jednym krótkim zdaniem to, co
czujemy w tej chwili.
Kartka z podróży
Cofnę się w czasie, ponieważ
chciałabym się podzielić z wami bardziej praktycznymi doświadczeniami z
samej podróży jak i z początkowego okresu organizowania naszego nowego
życia w tym niezwykłym kraju jakim z pewnością jest Australia.
Do Frankfurtu dotarliśmy po
niespełna dziesięciu godzinach spędzonych w busie. Szczerze mówiąc to
już po przekroczeniu niemieckiej granicy poczuliśmy się lepiej. A gdy
zbliżaliśmy się do Frankfurtu, to gdzieś w głębi serca poczułam tęsknotę
do miejsc, gdzie jeszcze nie tak dawno mieszkaliśmy. Kierowca busa
dowiózł nas dokładnie pod sam hotel, który zarezerwowaliśmy wcześniej
przez internet. Rano czekało na nas niemieckie śniadanko i... w drogę!
Hotelowy bus zawiózł nas na lotnisko. Gratis, co było dla nas miłym
zaskoczeniem. Lecąc do Hongkongu pierwsze godziny upłynęły nam na
oglądaniu filmów, zerkaniu przez okno (niestety szybko zrobiło się
całkiem ciemno) i przekąskach, których nam nie żałowano.Niestety po
około siedmiu godzinach poczułam się nie najlepiej.
Rano, po wylądowaniu w tak
oczekiwanym Hongkongu, nie mieliśmy już sił na jego zwiedzanie. Zmiana
czasu dała znać o sobie. Fundusze, które mieliśmy odłożone na zwiedzanie
tego egzotycznego miejsca, przeznaczyliśmy na odpoczynek w tzw. loży.
Koszt loży to 30 USD za osobę. Ważne jest jednak, aby znaleźć tę
najtańszą. Takich miejsc na lotnisku jest kilka, oferują różny standard,
a więc i ceny mogą się odpowiednio różnić. Generalnie “loża” to takie
miejsce, w którym mogliśmy wziąć gorący prysznic, skorzystać bez żadnych
ograniczeń z internetu, i w którym bez przerwy czynny jest bufet, gdzie
serwują wspaniały ryż z warzywami i kurczakiem, coś w rodzaju gulaszu,
owoce, ciasto i wszelakie napoje...
Dlatego po kilkunastu godzinach
oczekiwania na lot do Adelajdy z przyjemnością wsiadłam do samolotu.
Bogatsza w doświadczenia od razu przygotowałam sobie mokry ręcznik, z
którym nie rozstawałam się niemal do końca podróży, ponieważ podczas
pierwszego lotu najbardziej dało mi się we znaki suche, klimatyzowane
powietrze w samolocie. Oprócz tego polecam zaopatrzyć się w jakieś
środki zapobiegające puchnięciu nóg. Ja kupiłam je tak na wszelki
wypadek i niestety podczas pierwszego lotu ich nie zażyłam. Nie
wierzyłam, aby coś takiego mi się przytrafiło. A jednak podczas drugiego
lotu dziękowałam w duchu wszystkim, którzy radzili, abym zabezpieczyła
się przed tą dolegliwością.
Po kolejnym dziesięciogodzinnym
locie z entuzjazmem zapięłam pasy gotowa do wylądowania w krainie Oz.
Samolot dość gwałtownie podchodził do lądowania i powiem szczerze, że
nie mając dużego doświadczenia w lataniu, nerwowo złapałam męża za rękę
gotowa na najgorsze. Ponieważ siedzieliśmy w środkowym rzędzie i nie
mogłam nawet wyjrzeć przez okno pomyślałam, iż nie zdążę zobaczyć
upragnionej Australii!
Los okazał się jednak łaskawy i
samolot najzwyczajniej w świecie wylądował... Na lotnisku w Adeli czekał
na nas przedstawiciel szkoły i zawiózł nas do hotelu.Na miejscu okazało
się, iż nie możemy zapłacić czekami podróżnymi za hotel i pierwsze co
musieliśmy zrobić to, niestety, założyć konto w banku. A nie była to
pierwsza rzecz jaką miałam ochotę zrobić po prawie trzydniowej podróży.
Na szczęście panie w hotelu Torrens International Residence w Modbury
pozwoliły nam zostawić nasze wielkie torby. Niestety, jako trzy-osobowa
rodzina musieliśmy zapłacić za trzy jedynki. Innych pokoi w tym hotelu
nie oferują. Kosztowało nas to po 117 australijskich dolarów za osobę na
tydzień. Sporo, ale gdzieś trzeba było przecież na początku zamieszkać.
W ciągu kilku pierwszych dni
czuliśmy się zmęczeni. Nie bez znaczenia były zmiana czasu i pory roku.
Mieliśmy tyle spraw na głowie! Jeszcze w Polsce założyliśmy sobie, że w
ciągu dwóch pierwszych tygodni znajdziemy mieszkanie, kupimy samochód i
urządzimy się w nowym miejscu. A tu minęły już pierwsze dni i nic...
Ponadto w hotelu okazało się, że w kuchni, z której mogliśmy korzystać,
nie było potrzebnych naczyń i talerzy do przygotowania posiłków.
Musieliśmy więc zaopatrzyć się w niezbędne akcesoria kuchenne, aby
uniknąć kosztów żywienia w mieście.
Szukamy mieszkania
Po paru dniach korzystania z
transportu miejskiego z ulgą wsiedliśmy do własnego auta. Uff, co za
ulga! Oglądanie mieszkań zaczęło być o wiele łatwiejsze. Adelajda ma
wprawdzie bardzo dobrze rozwiniętą sieć autobusową, jednak jeżdżenie
autobusem kilka razy dziennie, z jednej dzielnicy do drugiej,
pochłaniało nam mnóstwo czasu. Niestety, nie udało nam się znależć
żadnego mieszkania blisko centrum, które mieściłoby się w naszym
budżecie i spełniałoby nasze oczekiwania.
Śledząc w internecie (www.realestate.com.au)
przez ostatnie parę miesięcy oferty wynajmu, zdążyłam się zorientować,
że można znależć całkiem niezłe mieszkanie za cenę jaką sobie
zaplanowaliśmy. I tu pojawił się mały problem. Mieliśmy do wyboru: albo
zdecydować się na gorsze mieszkanie, albo dalej płacić dość spore
pieniądze za hotel. Wręcz zbawienna okazała się pomoc pani z recepcji,
która zarekomendowała nas w jednej z agencji i pomogła nam wynająć
ładne, umeblowane mieszkanko. Warunkiem wynajmu było to, iż musieliśmy
zamieszkać w nim na minimum 4 miesięce. Nie jest to blisko centrum, syn
też daleko ma do szkoły, ale na razie jesteśmy bardzo zadowoleni. I co
najważniejsze – zyskaliśmy czas na spokojne znalezienie mieszkania
bliżej centrum Adeli.
Należy podkreślić, że procedura
wynajmu mieszkania czy domu różni się stanowczo od tych, które
przechodziliśmy zarówno w Polsce jak i w Niemczech. Tutaj jest po prostu
większa konkurencja. Wiele osób ogląda mieszkanie w tym samym czasie.
Następnie należy złożyć aplikację, która jest rozpatrywana przez
właściciela... Tutaj decydujące mogą być referencje. My po
czteromiesięcznym pobycie w Glenelg (prestiżowa nadmorska dzielnica,
przyp. red. nacz.) takie uzyskamy.
Niespodzianka dla Łukasza
Drugiego dnia po przylocie mieliśmy
spotkanie w szkole, do której Łukasz będzie uczęszczał w czasie naszego
pobytu w Adelajdzie. Wcześniej na to spotkanie umówił nas Stan.
Przedstawiciel szkoły okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, który
po rozmowie z synem zakwalifikował go do klasy wyższej, niż
oczekiwaliśmy. Była to dla nas, a dla Łukasza w szczególności, miła
niespodzianka. Mamy nadzieję, że poradzi on sobie w nowej szkole bez
większych problemów.
Pierwsze tygodnie zleciały nam
bardzo szybko i dopiero teraz mamy tak naprawdę czas, aby odetchnąć i
rozkoszować się do woli wakacyjną atmosferą adelajdzkiej plaży i
okolic. Tym bardziej, że z naszego mieszkania do plaży jest zaledwie 300
metrów!
Za nami sylwester i Nowy Rok – czas
na posumowanie starego roku jak i zaplanowanie kolejnego... Mam
nadzieję, że ten nowy 2005 rok, choć z pewnością będzie dla nas bardzo
pracowity i pełen wyrzeczeń, okaże sie owocny.
Napisałam wcześniej, że w głębi
duszy wiem, że na pewno zakochamy się w tym kraju. I... zakochaliśmy
się! Od pierwszego wejrzenia! Może dlatego, że tutejsze okolice tak
bardzo przypominają nam ukochaną Chorwację. I jest tylko jedna jedyna
rzecz, która w przyszłości może zakłócić mój spokój i radość w tym
pięknym miejscu – tęsknota. Nie za ojczyzną, bo mój dom jest tam, gdzie
jest moja rodzina, ale za mamą, która tam została. Zdaję sobie sprawę,
iż Australia to odległy kontynent i nie będziemy mogły odwiedzać się tak
często, jak tego byśmy obie pragnęły.
Z nadzieją jednak spoglądam w
przyszłość... bez niej, bez tej nadziei, pewnie by mnie tu w ogóle nie
było......
Agnieszka Byzdra
Zdjęcia: galeria.australink.pl
|