Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Pastor Eugeniusz Majchrowski – Legenda Adelajdzkiej Polonii

Przegląd Australijski, listopad 2008

Szczęściarz


Trzeba mieć nadzieję, że pastor Eugeniusz Majchrowski z Adelaide słowa – jak zwykle – dotrzyma i spisze swoje wspomnienia.

Ile tysięcy słów będzie musiał pastor napisać, by zawrzeć w nich ponad osiemdziesiąt lat bogatego w wydarzenia życia? Ile tysięcy obrazów stanie mu ponownie przed oczami? Ile rozmaitych sytuacji – radosnych i smutnych, takich jakie życie niosło – przewinie się w głowie jak film jeszcze raz i jeszcze raz?...

Pastor Eugeniusz Majchrowski

Od czego pastor zacznie spisywać swoje wspomnienia? Może od tego pierwszego wrażenia, które wyłania się z zakamarków pamięci, gdy idzie ze swoją Matką przez mostek i kurczowo trzyma ją za rękę? Stają na tym mostku i widzą gromadkę rozbrykanych, hałaśliwych, nagich dzieci kąpiących się radośnie w rzece. Gdy mały Gienio patrzy na matkę z dołu, widzi tylko jej brzuch, „zapowiedź” braciszka... To było w Wólce Plebańskiej, siedem kilometrów od Białej Podlaskiej.

A może tym pierwszym wspomnieniem dwuletniego dziecka będą żołnierze z karabinami, których widział w okopach? I tata tam był, ochotnik w wojnie 1920 roku...

Niewątpliwie w tych wspomnieniach obecne będą lata młodości z połowy ubiegłego wieku, które przypadły na parszywe lata stalinowskie. Plątało się wtedy wszystko – osobiste radości i obezwładniający strach wynikający z tego wszystkiego, co się wokół działo: szalejące UB – aresztowania, szykany kaznodziejów i rozłam w Kościele w 1953 roku przy skutecznym udziale ówczesnego Ministerstwa do spraw Wyznań.

Ale wcześniej, w 1950 roku, była matura w Liceum im. J. I. Kraszewskiego w Białej Podlaskiej, a w kilka miesięcy potem ślub z Czesią Melaniuk udzielony przez pastora Rosieckiego. Były też niespełnione marzenia o medycynie ( – „wy już byliście wrogiem PRL w gimnazjum! Odmówiliście wyjechania z referatem na wieś w 1949 roku!”) i studia historyczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, w którym o poglądy polityczne i religijne nikt nie pytał. To była jedyna uczelnia w kraju, w której można było wtedy normalnie studiować, „jak przed wojną”.

Na pewno w tych wspomnieniach pastor opisze małżeńskie „mieszkanko” przy kaplicy w Lublinie, czyli nieużywany pokoik po zmarłej matce br. Bujaka, przechodni, z żelaznym piecykiem służącym do gotowania i grzania (ależ to było wtedy szczęście!). W tym „mieszkaniu” odbywały się czasami wieczorki młodzieżowe, był to dom zawsze otwarty dla gości.

W tych wspomnieniach niewątpliwie ciekawy będzie również okres studiów na Korespondencyjnym Kursie Teologicznym w Kamienicy na Śląsku. Materiały do prac seminaryjnych przysyłał wtedy pastor Andrzej Maszczak, aresztowany w 1953 roku.

Taki obrazek: br. Bujak otrzymał dwie duże skrzynki z Bielska Białej, w których były skrypty tłumaczone lub opracowane przez zaaresztowanego pastora Maszczaka dla potrzeb studentów Seminarium. Polecenie było jedno: – spalić wszystko! Ale dla Eugeniusza Majchrowskiego były to zbyt cenne materiały, by je bezpowrotnie zniszczyć. Dotyczyły one między innymi doktryny, teologii, historii kościoła, dydaktyki, Objawienia, Proroctw... – Nie miałem najmniejszego zamiaru palić tak drogocennego materiału – wspomina pastor Majchrowski. – Wiedziałem ile to pracy kosztowało i jak wielkie ma znaczenie dla poznawania poselstwa i przygotowania się do pracy kaznodziejskiej. Zacząłem je segregować i składać w komplety, a następnie po jednym komplecie dawałem każdej rodzinie. Otrzymali je między innymi państwo Kubiszewscy, Wasilewscy, Gmurkowscy...

Państwo Czesława i Eugeniusz Majchrowscy

Kolejny obrazek: śnieżny i mroźny poranek stycznia 1954 roku. Eugeniusz Majchrowski, student KUL-u, idzie na wezwanie RKU po odbiór książeczki wojskowej. W drodze powrotnej do domu spotyka porucznika UB i otrzymuje propozycję nie do odrzucenia: – „może się przejedziemy?” . Pokój na pierwszym piętrze. Stół, kilka krzeseł i blaszana szafa. Oficerów trzech. Najmłodszy porucznik najbardziej ordynarny. Przez dwanaście godzin były obietnice, szantaż i groźby. – Podpiszcie dobrowolne zobowiązanie, że będziecie pomagać nam w wykrywaniu wrogów Polski Ludowej. – Nie!!! Sumienie mi na to nie pozwala!. – Wasz kościół wywodzi się ze Stanów Zjednoczonych, jesteście agenturą imperializmu amerykańskiego!

– Skorzystałem wtedy z okazji i dałem im półgodzinny wykład historii kościoła, odstępstwa, prześladowań, inkwizycji, ucieczek wielu chrześcijańskich grup za ocean, gdzie istniał wówczas jedyny w świecie kraj gwarantujący wolność osobistą i religijną. Tam też, w połowie XIX wieku, rozwinął się ruch drugiego adwentu, z którego wyłonił się nasz Kościół Adwentystów Dnia Siódmego. Powiedziałem też, że nie angażujemy się w żadną działalność polityczną i nie szkodzimy nikomu. Więc oni na to: – Słuchajcie Majchrowski, dlaczego tak odmawiacie współpracy, a może wy na coś oczekujecie? – Tak! – No, nie bójcie się, mówcie śmiało, na co? – Oczekuję na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa! – I wy, człowiek wykształcony, wierzycie w takie rzeczy? – Gdybym nie wierzył, nie był bym tym, kim jestem...”

Dla takiego „odszczepieńca Polski Ludowej” pracy w wyuczonym zawodzie nauczyciela historii już nigdy nie było.

Plotły się te smutki z radością przyjścia na świat kolejno trzech córek – Alicji Marii, Joanny Eugenii i Elżbiety Ruty.

Wspomnienia, które obiecuje spisać pastor Eugeniusz Majchrowski, będą na pewno bardzo cenne, bo napisze je historyk z wykształcenia, znawca historii współczesnej. Ponadto znajdą się w nich nie tylko osobiste wynurzenia, ale historie życia wielu członków Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w Polsce, z którymi pastor Eugeniusz Majchrowski z ogromną satysfakcją pracował w zborach w Lublinie, okręgu katowickim i w Radomiu. Organizowali – rzecz jasna – wspólnie nabożeństwa w swoich domach, lekcje biblijne w Szkole Sobotniej, występy dzieci recytujących wiersze, śpiewających pieśni... To wtedy Mirek Nurzyński pisał wiersze, Hania Gmurkowska ćwiczyła chór... Po 1955 roku mogli już spotykać się w kaplicach.

Pomagali sobie wzajemnie jak potrafili. Mimo to polscy adwentyści czuli się we własnym kraju szykanowani. Głównie z tego powodu, że nie mieli wolnych sobót, a sobota – według Bożego przykazania – to dzień, który powinno się święcić. Na szczęście w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku otworzyły się możliwości emigracji, także do Australii, co wielu z nich skrzętnie wykorzystało. Także rodzina Czesławy i Eugeniusza Majchrowskich.

* * *

Lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku wybuchły fajerwerkiem niesamowitych pomysłów i pracy społecznej adelajdzkiej Polonii. To właśnie wtedy w Adelaide Polonia z zapałem budowała domy polskie, organizowała teatr i zespół jego przyjaciół, harcerstwo, klub szachowy, szkoły języka polskiego, kolędy przy świeczkach, pikniki, bale debiutantek, piłkarskie zespoły sportowe i taneczne, chóry, które reprezentowały adelajdzką Polonię na festiwalach, konkursach i polonijnych spotkaniach we wszystkich najważniejszych australijskich miastach i miasteczkach... Polska Grupa Taneczna „Tatry” popularyzowała polskie pieśni, tańce i stroje ludowe. Ich śladami poszły później inne ośrodki polonijne w Australii, które też organizowały podobne zespoły.

I właśnie w tej pełnej entuzjazmu atmosferze lat 60., dzięki staraniom i zapobiegliwości polskiego pastora Jerzego Lipskiego i wiernych, powstał w College Park pierwszy w Australii Polski Kościół Adwentystów Dnia Siódmego. A w nim: chór śpiewający po polsku i po angielsku, orkiestra, zespoły muzyczne, klub Pathfinders popularyzujący wśród młodzieży ideę skautingu...

Rodzina Czesławy i Eugeniusza Majchrowskich., która przybyła do Adelaide w 1965 roku, trafiła w sam środek tych inicjatyw i wytężonej pracy społecznej.

* * *

Czy po przybyciu do Australii zajął się Pan pracą duszpasterską w kościele?

– Jeszcze nie. Pierwszym pastorem Polskiego Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w College Park był – jak powszechnie wiadomo – Jerzy Lipski, który sprowadzał polskich adwentystów do Australii i organizował polski kościół. Ja musiałem pomyśleć o utrzymaniu żony i trzech córek, o zorganizowaniu nam wspólnego domu. Pracowałem więc w fabryce samochodów jako robotnik. Tu dygresja: przed wyjazdem z Polski do Australii zwolniłem się z pracy w kościele. Takiej rady udzieliła mi zaprzyjaźniona osoba, bo w przeciwnym razie Urząd do spraw Wyznań nie wypuściłby nas z Polski. W tym czasie niechętnie pozbywano się młodych pracowników kościoła.

Oczywiście, z adelajdzkim kościołem byłem mocno związany i przydało się tu moje doświadczenie i wykształcenie wyniesione z Polski. Pracowałem honorowo. Starszym zboru zostałem w 1968 roku. Gdy w roku 1973 Victoriańska Konferencja potrzebowała polskiego pastora do pracy w kościele, mnie przypadł zaszczyt pracy w Melbourne. W dziesięć lat zbór w Oakleigh rozrósł się do największego polskiego zboru w świecie! Natomiast od 1976 do 1993 roku pełniłem obowiązki pastora Polskiego Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w College Park.

Powiem Panu szczerze: intryguje mnie Pan! Jest Pan bowiem jedną z nielicznych postaci adelajdzkiego środowiska polonijnego, związaną bezpośrednio z kościołem, która wyszła „na zewnątrz” tego kościoła. Jest Pan obecny na wielu świeckich imprezach i czynny w wielu polonijnych organizacjach...

– Kontakty z adelajdzką Polonią nawiązałem w niespełna dwa lata od chwili mojego przyjazdu do Australii. Najbliższe były one z Marianem Szczepanowskim, także historykiem, swoistym odkrywcą i wielkim propagatorem Polish Hill River. Włączyłem się wtedy do pracy w Polskim Towarzystwie Historycznym w Australii, którego przewodniczącym był właśnie pan Szczepanowski. Sekretarzem tego Towarzystwa była Pani Władysława Jadczak, skarbnikiem Stanisław Dijakiewicz. Na zewnątrz reprezentował nas dr Andrzej Czechowicz. Ja pełniłem funkcję wiceprezesa ds. historycznych. Na zebraniach Towarzystwa oraz w rozmowach osobistych dość dobrze poznałem p. Szczepanowskiego i jego umiłowanie pracy jaką wykonywał dla polskiej społeczności w Australii. On doskonale rozumiał potrzebę gromadzenia dokumentów dotyczących życia Polonii na antypodach. Szukał i segregował wszelkie materiały związane z działalnością Polaków na ziemi australijskiej w przeszłości oraz te związane z ponad stutysięczną polską falą emigracyjną po II wojnie światowej. Z wielkim zapałem kolekcjonował i gromadził nie tylko wszelkie dokumenty, także prasę polską wydawaną w Australii i Nowej Zelandii. Gromadził także zbiory książek wydawanych przez polskich pisarzy na emigracji. Nawiązał liczne kontakty z polskimi ośrodkami, bibliotekami oraz muzeami poza granicami Polski. Prowadził obszerną korespondencję z polskimi instytutami historycznymi i muzeami w Anglii, Francji, Stanach Zjednoczonych, w Niemczech, w Szwajcarii... Miał także kontakty z niektórymi ważniejszymi bibliotekami w Polsce, dokąd wysyłał egzemplarze prasy polskiej z Australii i Nowej Zelandii. Trafiły one do Biblioteki Narodowej w Warszawie, do Biblioteki w Kórniku, do Biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nawiązał też kontakty z niektórymi naukowcami w kraju i pomagał im w otrzymaniu niektórych kopii materiałów do prac naukowych. Między innymi p. Jan Lencznarowicz wykorzystał materiały dotyczące prasy polskiej na emigracji do napisania swojej pracy doktorskiej na ten temat. P. Lencznarowicz korzystał z archiwum, które znajdowało się w domu państwa Szczepanowskich. Zebrane materiały posłużyły p. Szczepanowskiemu do wydania książki „Polacy w Południowej Australii 1948 – 1968”, wydanej w Adelaide. Gromadził materiały do wydania drugiego tomu, ale nie zdążył go, niestety, zrealizować.

W tej książce jest również Pana tekst zatytułowany „Polski Kościół Adwentystów Dnia Siódmego w Południowej Australii”.

– Nie mogło być inaczej.

Podkreślam ten fakt, ponieważ wydaje mi się, że dzieje Polskiego Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w Australii należą – obok duszpasterstwa katolickiego – do najlepiej udokumentowanych i opisanych. To przecież Pana zasługa.

– Nie, nie tylko moja. Wielkie starania w tej sprawie czynili i nadal czynią Bogusław Kot, który obecnie mieszka w Melbourne, czy Andrzej Napora. „Na zewnątrz” kościoła – jak to pani określa – wyszli też między innymi dr Ben Nowicki, Jerzy Markowski, Albin Kocur, Andrzej Ganczarczyk, Irena Napora, Bogusława Wianowska, nieżyjący Mikołaj Grabkowski z Adelaide i wielu innych. Wielkie zasługi w tej sprawie położył zmarły tragicznie pastor Dariusz Kuberek, który na Dożynkach pełnił także funkcje konferansjera. Był w tym naprawdę świetny, potrafił ze znawstwem rozprawiać o polskiej kulturze i obyczaju...

Chyba miał Pan sporo szczęścia, bo stykał się Pan z wieloma fantastycznymi postaciami adelajdzkiego życia społecznego. Nie tylko z Marianem Szczepanowskim, także – na przykład – ze zmarłym niedawno Jerzym Dudzińskim, Legendą Adelajdzkiej Polonii?

– To był wybitny społecznik, któremu Polonia w Adelaide wiele zawdzięcza. Współpracowałem z nim z wielką przyjemnością i satysfakcją. Poznaliśmy się na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy pracowałem w Polskim Towarzystwie Historycznym. Pan Jerzy był wówczas znanym działaczem Domu Polskiego Millenium na Enfield. Był on redaktorem Biuletynu Millenium. Gdy to pismo przestało istnieć, zastąpiła je „Nowa Epoka” redagowana przez księdza Mieczysława Gębickiego. Współpracowałem z księdzem Gębickim i jego czasopismem z dużą przyjemnością. Do „Nowej Epoki” pisali także felietony na temat zdrowia doktorzy Ben Nowicki i Józef Przybyłko. Tę naszą redakcyjną twórczość koordynował Bogusław Kot.

W tym czasie na Enfield organizowano między innymi konkursy Słowa Polskiego oraz Young Talents Concerts, w których brała także udział nasza adwentystyczna młodzież. Pan Jerzy Dudziński organizował te imprezy wraz z p. Józefem Lewickim i jego córkami – Danutą i Ireną.

Często odwiedzałem Państwa Dudzińskich w ich domu. Tematów do rozmowy nigdy nam nie brakowało, ale na czoło wysuwał się wciąż jeden najważniejszy: kultura polska i jej promocja w Adelaide, co było mi naprawdę bliskie. Ta kultura, która jednoczyła adelajdzką Polonię, była ponad podziałami politycznymi i organizacyjnymi. Dlatego wspólnie z innymi zapaleńcami organizował on rozmaite koncerty, na których promował polskich kompozytorów. Doskonale pamiętam koncert ku czci Karola Szymanowskiego w setną rocznicę jego urodzin w roku 1982, do udziału w którym zaproszono również orkiestrę symfoniczną z Adelaide. Tego rodzaju imprez było znacznie więcej. Włączyłem się również w tworzenie Polskiego Funduszu Kulturalnego dziś znanego jako Polskie Towarzystwo Kulturalne.

A „Dożynki”?

– Też kojarzą mi się one między innymi z postacią Jerzego Dudzińskiego, który poświęcał im wiele czasu. Ledwo kończyły się jedne, już Komitet Dożynkowy, którego członkiem też bywałem, rozmyślał nad następną polską imprezą w Adelaide, która również promowała polską kulturę. Pracowaliśmy bez wytchnienia! Najpierw ja, a następnie moje „dożynkowe” obowiązki przejął Andrzej Napora. Na „Dożynkach” występowały nasz chór i orkiestra dęta Advent Band, zespoły muzyczne (m.in. saksofonowy), organizowaliśmy własne stoiska z literaturą dotyczącą właściwego odżywiania się i dbania o swoje zdrowie. Bywało, że ustawialiśmy odpowiednie namioty albo autobus-laboratorium – wyposażone w sprzęt do pomiarów ciśnienia, w którym porad zdrowotnych udzielali lekarze i pielęgniarki – członkowie naszego kościoła. Już myślimy nad tym, w jaki sposób włączyć się do Pol-Artu, który będzie miał miejsce w przyszłym roku w Adelaide.

Mówi pani, że miałem sporo szczęścia, bo stykałem się z wieloma wybitnymi przedstawicielami życia społecznego w Adelaide. I ma pani rację. Przez wiele lat spotykaliśmy się prywatnie na rozmowach – dyskusjach o kulturze, historii, geografii... Dzieliliśmy własnymi przemyśleniami z różnych dziedzin – w mieszkaniach Władysława Karbownika, Józefa Cieślińskiego, prof. Stefana Rohozińskiego, dr. Staniendy. W tych prywatnych pogadankach uczestniczyli też Leon Grabowski, Wacław Jędrzejczak, Jerzy Herisz i wielu innych znanych polskich adelajdczyków. Od wielu lat – przy różnych okazjach, także związanych z występami Teatru Ottoway – mam wiele możliwości rozmów z księdzem dr. Marianem Szablewskim...

Przejdźmy do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku...

Elżbieta Kot oraz Kazimiera i Stanisław Kudrowie udzielali pomocy przybyłym do Adelaide imigrantom z Polski

– To również czas wytężonej pracy społecznej nie tylko na rzecz Polonii, ale ojczyzny. To właśnie wtedy p. Stanisław Gotowicz rzuca hasło „Pomoc Polsce”. Podczas jednego z koncertów, który zorganizowaliśmy w Centralnym Domu Polskim, udało się zebrać ponad dwa tysiące dolarów. Takich koncertów charytatywnych, również w murach kościoła i podczas wyjazdów do innych miejscowości, organizowaliśmy znacznie więcej. Zarabiane w ten sposób pieniądze przekazywaliśmy na Australijski Czerwony Krzyż, który pomagał Polsce. Trafiały one również do ojczyzny na lekarstwa i inne potrzeby w okresie stanu wojennego.

W tym czasie stworzyliśmy kościelny komitet do spraw sponsorowania uchodźców polskich i zajęliśmy się udzielaniem pomocy przybyłym do Adelaide imigrantom z Polski – gościliśmy ich u siebie w domach, pomagaliśmy im w poszukiwaniu pracy, dachu nad głową, mebli, itd. Ogromną pomocą w tym zakresie służyli między innymi państwo Kotowie, Kudrowie, Markowscy, Kocurowie... Sponsorowaliśmy kilkadziesiąt polskich rodzin wskazanych nam przez Urząd Imigracyjny i ściągnęliśmy z obozów dla uchodźców 25 rodzin.

Nie mogło być inaczej: w wielu przypadkach Pana działalność społeczna na rzecz adelajdzkiej Polonii wspierała się na wiernych Polskiego Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w College Park?

– To było i jest nadal moje naturalne „zaplecze”. W ciągu wielu lat zorganizowaliśmy szereg imprez filmowych, wykładów dotyczących zdrowia i prawidłowego odżywiania się, skutków palenia tytoniu i alkoholizmu – zawsze z udziałem lekarzy i znawców przedmiotu – doktorów Andrzeja Czechowicza z Adelaide, Ryszarda Siemienowicza z Melbourne i wielu innych. Do tego wszystkiego doliczyć należy zbiórki pieniężne na akcje humanitarne i pierwsze występy publiczne wśród adelajdzkiej Polonii – w ratuszu na Unley, a w rok później, w 1973 roku, występ na galowym koncercie z okazji Roku Kopernikowskiego w Domu Kopernika. Zaprosiłem na tę imprezę – w roli solisty i prelegenta – dr. Janusza Nurzyńskiego z Canberry, specjalistę fizyki nuklearnej, miłośnika astronomii i Mikołaja Kopernika. Prelekcję o Koperniku wygłosił on w ratuszu na Woodville.

W roku 1970 zorganizowałem Szkołę Polską im. P. E. Strzeleckiego, w której przez 16 lat nasze dzieci urodzone już w Australii uczyły się języka polskiego. Z dobrym skutkiem, o czym świadczą liczne nagrody i wyróżnienia w konkursach czytania i deklamacji organizowanych przez Polską Macierz Szkolną. Nasza młodzież z powodzeniem zdawała też rządową maturę z języka polskiego. Dzieci uczyły się z podręczników przywiezionych z Polski i z Londynu. Mieliśmy spore grono nauczycieli zmieniające się co jakiś czas. Przez większość lat byłem jej kierownikiem. Przez pewien czas szkołą kierował Bogusław Kot. Na 190 osób, które w tym czasie zdawały maturę z języka polskiego, 20 było z naszego kościoła. Nad tymi maturami czuwała siostra zakonna Jadwiga Wróblewska.

Należy też wspomnieć o Pana działalności radiowej...

– Zaczynaliśmy od 15-minutowych programów w polskim radiu w Adelaide. Organizatorem Radia „Głos Nadziei” jest Andrzej Napora. Ja tylko to radio wspomagałem.

Był Pan również organizatorem Kongresów Polonii Adwentystycznej?

– Tak. Jeden z nich odbył się w Melbourne, a dwa w Adelaide. Pod koniec grudnia tego roku czeka nas kolejny kongres w Melbourne.

W Polskim Towarzystwie Kulturalnym wygłasza Pan pogadanki dotyczące historii Polski od chwili odrodzenia państwa polskiego do końca II wojny światowej.

– Historia współczesna jest mi bardzo bliska. Swoje badania historyczne koncentruję przede wszystkim na Kresach Wschodnich w latach 1939 – 1944. Pamiętam swój pierwszy wykład, który wygłosiłem z okazji 70 rocznicy Bitwy Warszawskiej. Było to w sierpniu 1990 roku w Migrant Recourse Centre, a później w Centralnym Domu Polskim. To temat bardzo mi bliski, ponieważ mój ojciec, wielki polski patriota, był ochotnikiem w wojnie 1920 roku. Przygotowywałem również referaty na temat sprawy polskiej w czasie I wojny światowej; innym razem mówiłem o pakcie Ribbentrop – Mołotow; o sprawie polskiej w czasie II wojny światowej; o roli Stalina w sprawie polskiej w czasie II wojny światowej, itp.

I jeszcze jedno – bardzo ważne! – jest Pan redaktorem naczelnym „Wiadomości Polonii Adwentystycznej”...

– ... i wciąż pełnię tę funkcję, choć myślę już o przekazaniu pałeczki komuś młodszemu. Gwoli historycznej sprawiedliwości muszę wyjaśnić, że byłem inicjatorem powstania tego kwartalnika w roku 1975 i przez pierwsze cztery lata – sekretarzem redakcji. Funkcję redaktora naczelnego pełnił wtedy pastor Jan Borody, który jeszcze w Krakowie wydawał „Znaki Czasu”, „Sługę Zboru”, „Lekcje Szkoły Sobotniej”. Miał więc w tej dziedzinie spore doświadczenie. Następnie ja byłem, i jestem nadal, redaktorem naczelnym z trzyletnią przerwą, gdy tę funkcję w latach 1987 – 89 pełnił pastor Romuald Wawrzonek. Redaktorami technicznym tego czasopisma byli Andrzej Napora, Andrzej Tomczyk, a obecnie Andrzej Ostapowicz w Sydney. A tytuł wymyślił Zdzisław Cybura z Melbourne. A wie pani jak doszło do powstania tego pisma i kto jest jego „ojcem chrzestnym”?

Nie wiem.

– Było tak: „Tygodnik Polski” wydawany w Melbourne, kierowany wówczas przez red. Mariana Kałuskiego, zamieszczał rozmaite ogłoszenia. Także nasze, kościelne (– „a czy to nie pachnie komunizmem? – usłyszałem, gdy po raz pierwszy poprosiłem o zamieszczenie naszego ogłoszenia). Redaktor Kałuski któregoś dnia przytomnie zauważył, że „Tygodnik Polski” jest jednak pismem katolickim, a my – adwentyści – moglibyśmy sobie też coś wydawać... Pomyślałem więc, że ma rację. I tak red. Marian Kałuski został mimo woli „ojcem chrzestnym” „Wiadomości Polonii Adwentystycznej”.

To był czas mojej pracy pastorskiej w Melbourne. Czas, kiedy polskie kościoły adwentystyczne w Melbourne, w Sydney, w Adelaide, w Newcastle... bardzo prężnie się rozwijały i potrzeba nam było jakiegoś kontaktu. Było wśród nas także wiele wykształconych osób – wśród nich Ryszard i Zdzisław Cyburowie, Janina Hamulczyk (polonistka), która założyła w Melbourne Szkołę Polską im. Mikołaja Reja i wielu innych. Dogadaliśmy się i wspólnym wysiłkiem zaczęliśmy czasopismo wydawać. Nasza praca była i jest nadal honorowa. Płacimy tylko za druk czasopisma. Drukarza, pułkownika Jandzisa, znalazł nam pastor Jan Skrzypaszek. Ciężko na początku było, bo to przecież nie była era komputerów! Tekst lało się z ołowiu na linotypie. Potem „kleiliśmy” strony na matrycach. Astmy się przy tym nabawiłem. Na szczęście wyleczyła mnie z tej choroby żona stosując specjalne ziołowe kąpiele. Dziś w dobie komputerów jest znacznie łatwiej wydawać pismo. Potrzebna jest jednak fachowa korektorka. Tę funkcję pełni ostatnio z wielkim powodzeniem Eugenia Kuberek.

Mówi Pan, że chce przekazać pałeczkę komuś młodszemu... Czy rezygnuje Pan ze wszystkiego?!

– Ależ ja nie mam takich możliwości! Przygotowuję się do napisania historii Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w Australii. Wiele osób namawia mnie do spisania swoich wspomnień. Już je częściowo napisałem, muszę tę pracę dokończyć, więc nie mam czasu na żadną emeryturę!

No to jest Pan naprawdę szczęściarzem! Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Lidia Mikołajewska


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011