Przegląd Australijski
Image Map

Strona
główna
Australia
z oddali
Świat Tubylców
Australijskich
Wędrówki
kulinarne
Piórem,
Pędzlem i...
„Panorama”
- miesięcznik
Ostatnia aktualizacja: 29.12.2012

Eliza (6)

Przegląd Australijski, czerwiec 2007

Drukujemy opowiadanie Oli Szyr z Canberry zatytułowane „Eliza”. To imię dziewczyny, która wspomina Oli swoje perypetie w pierwszych dniach, tygodniach i latach pobytu w Australii. Ponad dwadzieścia lat temu do Australii przybyła wielka rzesza Polaków, tzw. solidarnościowa emigracja. Oto odcinek szósty.

Powrót do odcinka pierwszego

Powrót do odcinka drugiego

Powrót do odcinka trzeciego

Powrót do odcinka czwartego

Powrót do odcinka piątego


Kursy angielskiego

Nam emigrantom właściwie nie pozostaje nic innego, tylko wiecznie uczyć się. Przede wszystkim angielskiego. Im dalej w las, to z tym językiem trudniej. Tyle zwrotów i idiomów które trzeba znać!

Zapisałam się do technikum, dwa razy w tygodniu. Rozglądam po klasie... ludzie w różnym wieku, głównie azjaci; Chińczycy, Japończycy, parę osób z Indonezji, może ze dwie z Europy.

Lubię się uczyć, chodzić na te zajęcia, poznawać ludzi. Zawsze coś się przydarzy.

Dziś nauczycielka zaprosiła nas do siebie na przekąskę i „drinka”. Częstuje nas sokami – pomarańczowym, jabłkowym, jest także trochę wina i tzw. „nibbles” , co oznacza słone paluszki, sery, kruche ciasteczka…

Objaśnia nam znaczenie plakatu, wiszącego w przedpokoju. Tekst na nim jest z 1787 roku i przedstawia

Rules of the Inn

“Bed for the night : 1 shilling

No thieves, fakirs, rogues or tinkers
No skulking loafers or flee bitten tramps,
No slap and tickle of the wenches
No banging tankards on the tables”
…and so on

Przepisy obowiązujące w gospodzie

Cena za 1 noc – 1 szyling

Żadnych złodziei, fakirów, łobuzów, włóczęgów
Żadnych obiboków i zapchlonych dziadów
Żadnych poklepywań i łaskotania posługaczek,
Ani uderzeń kuflami o stoły…


Zabawne. A przy okazji jeszcze nauczyłam się paru nowych słów.

My emigranci wprowadzamy zawsze nowe odmiany języka angielskiego używając „polskiego-angielskiego”, „chińskiego-angielskiego”, „hiszpańskiego-angielskiego”, itp. W moim polskim przypadku wygląda to na przykład tak: chcę przetłumaczyć „z drugiej strony”, więc mówię „on the other way”, a powinnam „on the other hand”. Albo jak przetłumaczyć na angielski „strach na wróble”? Skąd mam wiedzieć, że tutaj jest to „strach na wrony” czyli scarecrow (scare – strach, crow – wrona).

Dla ludzi urodzonych w Australii wydajemy się czasami śmieszni i niezrozumiali.

Często i długo dyskutowaliśmy z nauczycielką na te tematy. Widziałam, że uczniom zależy na prawidłowej wymowie i nauczeniu się gramatyki. Były to w większości osoby pracujące w „Public Service” lub w prywatnych zakładach. Byli i tacy, którzy dopiero szukali pracy.

Pierwsza miłość „porcelanowego kotka”

Na lekcjach angielskiego poznałam Japonkę – Yoko miała na imię. Dziewczę 22-letnie, delikatna, szczupła, dość ładna – taki porcelanowy kotek. Razem z panią Marylą, Polką z sąsiedniej klasy i Yoko chodzimy na kawę w przerwie lekcyjnej. Po zajęciach Yoko odwiedziła nas parę razy, więc miałyśmy okazję wysłuchać jej historii.

– Przyjechałam tutaj na naukę angielskiego – zaczęła – na jeden rok. Jeszcze zostało mi trzy miesiące. Tak mi się ta Australia podoba! Poznałam chłopca, 23 lata, kończy studia na wydziale ekonomiczno-politycznym. Widziałyście go… Przyjeżdża po lekcjach samochodem i zawsze gdzieś idziemy: do restauracji, na spacer…

– Tak Yoko, ładnie razem wyglądacie – zapewniła Maryla.

– Czy więc mogę go do was przyprowadzić? Porozmawiamy…on taki miły, inteligentny.

– Jasne Yoko.

Któregoś dnia, po zajęciach z angielskiego, poszłyśmy do pani Maryli na kawę. Yoko zabrała ze sobą Andrew. Przyjemnie było na nich popatrzeć, tulili się do siebie, trzymali za ręce…papużki – nierozłączki. Andrew opowiadał o swoich studiach, o przyszłości i o tym jak pokochał Yoko. – Chcielibyśmy się pobrać za jakiś czas, dodał, jak dostanę pracę. Na razie rodzice mi pomagają, to bogaci farmerzy, są dumni ze mnie i cieszą się, że kończę studia.

Minęło parę miesięcy…

Prawie już kończyłyśmy kurs i jak zwykle spotkałyśmy się na kawie w szkolnej kantynie.

– Co nowego Yoko, jak się ma twój narzeczony? Japonka uśmiechnęła się: – za tydzień przyjeżdża jego matka, będzie tu parę dni. Przyprowadzę ją do was, poznacie ją.

W następnym tygodniu przyszłam do pani Maryli. Kupiłyśmy po drodze lunch (trochę chińskiego jedzenia w pojemnikach). Za chwilę pojawiła sie Yoko. Płakała i drżała na całym ciele. W spazmach zaczęła opowiadać jak to matka Andrzeja nie zaakceptowała jej. Wprawdzie zapewniała, że ją lubi, traktuje jak córkę, cieszy się, że syn przeżył pierwszą miłość, ale on nie może się żenić z Japonką, bo musi sobie znaleźć inną dziewczynę. Już nawet mają kogoś na oku. To panienka z sąsiedniej farmy, zamożna Angielka. Tak więc nie ma mowy o żadnym ślubie! Dziewczyna musi więc wrócić do Japonii i zostawić jej synka w spokoju. Nawet gdy jest w ciąży, to ona pomoże, będzie płacić alimenty, ale ślubu być nie może!

Za godzinę zjawił się Andrew z matką. Była to elegancka, dystyngowana kobieta.

– Yoko, nie płacz, ja cię bardzo kocham, tak samo jak mój syn, ale już rozmawiałyśmy, nie możecie być razem. Jego kariera jest bardzo ważna dla nas, rodziców.

Młodzi przytulili się mocniej do siebie... Matka jeszcze coś mówiła, przekonywała Yoko. Po godzinie wyszli we troje.

Kurs angielskiego skończył się, Yoko więcej nie pokazała się u nas. Pewnie wróciła do Japonii.

Nadeszła piękna złota jesień. Australijska. Tutaj maj wypada jesienią właśnie. I może dlatego Australijczycy mówią, że warto się jesienią zakochać. Hmmm.


Wyznania Elizy spisała Ola Szyr

Fot: Ola Szyr


Poleć ten artykuł znajomemu | zobacz co słychać na forum
Copyright © Przegląd Australijski 2004-2011